-
Cześć wszystkim. – powiedziała uśmiechnięta do wszystkich jak gdyby nigdy nic.
Jack wydawał się być zaskoczony, chociaż chyba tak naprawdę jak we śnie poczuł
się po jej kolejnym nieoczekiwanym ruchu.
Wszyscy
patrzyliśmy na nią osłupiali, jedynie Faye zdawała się być obojętna, a Tom nie
wiedział co się dzieje. Xavier natomiast miał do twarzy przyklejony uśmiech,
który zapewne był częścią gry.
– Rebecca
Mason. A ty pewnie jesteś Amber? – rzuciła sztucznie do kobiety stojącej u boku
Jacka, ale musiałam przyznać, że była niezłą aktorką i wyszło jej to
naturalnie.
Amber
podała jej niepewnie rękę, ale po tym geście coś w jej postawie się zmieniło.
Jakby zaufała Rebece, że ta naprawdę nie chce zająć jej miejsca. Jack wciąż był
spięty i nie wierzył w dobre intencje swojej byłej.
-
Tak, Amber Weston. – odparła miło.
-
A to jest mój chłopak Xavier. – powiedziała dumnie do tłumu, a ja udawałam, że
mnie to nie wzrusza. Cały ten plan mi się nie podobał, ale postanowiłam się nie
wtrącać. Piłam tylko szampana przyniesionego przez Tom'a i słuchałam innych.
Jack
na stwierdzenie Rebeki również wydawał się zmienić nastrój. Już zanim Xavier
się przedstawił chłopak mierzył go wzrokiem, teraz jednak cały czas patrzył na
Rebekę, jakby jej partner nie istniał.
-
Nie chwaliłaś mi się, że masz faceta. – rzuciła do niej Faye neutralnym tonem,
a ja zaczęłam się zastanawiać, skąd się znają.
-
Chciałam zostawić to na taką właśnie okazję. – odpowiedziała jej moja kuzynka i
spojrzała z udawaną miłością na Xaviera. Wszyscy pewnie wzięli ich za piękną i
szczęśliwą parę, bo tak właśnie wyglądali, jedynie ja nie dałam się zwieść.
Zrobiło
mi się niedobrze gdy Becky zaczęła słodzić Amber. Mówiła, że ma ładną fryzurę,
sukienkę, makijaż… Później zaczęła ją wypytywać o różne rzeczy, na przykład o
jej australijski akcent (którego wcześniej nawet nie zauważyłam). W końcu Jack
nie wytrzymał i poprosił ją na słówko. Byłam ciekawa, o czym rozmawiali, ale
zniknęli gdzieś w korytarzach hotelu i jego partnerka oraz Xavier zostali teraz
sami. Chłopak poszedł na chwilę do baru, a Amber powiedziała, że idzie do
toalety.
Ich
rozmowa trwała długo. Wszyscy zdążyliśmy zjeść przy stole wyśmienitą kolację.
Amber jadła z nami, jedynie Xavier nie wrócił z baru. Kiedy po jedzeniu Ben wznosił
toast, ich nadal nie było.
-
Wielu z was pewnie zastanawia się, dlaczego postanowiłem zachować w tajemnicy
miejsce przyjęcia aż do ostatniej chwili. – przez salę przeszedł pomruk, który
miał świadczyć, że publika się zgadza ze słowami Bena, który stał teraz na
podeście na końcu sali, mówiąc do mikrofonu. Za nim znajdował się zespół
muzyczny, który chwilowo nie grał. – Otóż znajdujemy się tutaj, by uczcić
pierwszą wygraną mojej firmy, naszej firmy. Kiedy zakładałem „Hall Enterprises”
nie spodziewałem się tak szybkiego sukcesu, ale o to on. – objął gestem całą
salę, ale wciąż nikt nie rozumiał sedna. – Tak, ten hotel jest naszym sukcesem,
gdyż właśnie wszedł w posiadanie naszej firmy. – wszyscy na sali zaczęli
wyrażać podziw, łącznie ze mną, bo ten hotel był wyjątkowo piękny i z pewnością
wyjątkowo drogi. – Pamiętajmy, że to jednak nie koniec, a dopiero początek.
Wznieśmy toast za ten sukces i za kolejne, które na pewno wkrótce odniesiemy! –
Ben uniósł kieliszek z szampanem, który podał mu jeden z kelnerów. Ludzie na
sali zrobili to samo, upili łyk po czym zaczęli klaskać.
Odeszłam od
stołu chcąc iść po drinka, ponieważ Tom akurat wyszedł odebrać jakiś ważny
telefon. Rozumiałam, że podczas nieobecności Marie-Ann miał więcej obowiązków,
ale nie chciałam siedzieć sama z Faye i Amber, bo Bena ktoś zatrzymał w drodze
do stolika. Sama podeszłam do podświetlanego, drewnianego baru. Na stołku
siedział Xavier i rozmawiał z jakimś gościem, przysuwając się do niego trochę
za blisko.
Nawet
nie zauważył, że poprosiłam barmana o napój. Jego rozmowa wyglądała dziwnie, w
pewnej chwili wydawało mi się, że flirtuje z mężczyzną siedzącym obok niego.
Nagle za jego plecami pojawiła się Rebecca i zaczęła mówić do niego ściszonym,
ale zdenerwowanym głosem.
-
Xavier, co ty wyprawiasz, zwariowałeś?! – podniosła go pod łokieć i zauważyła
mnie kątem oka. – Idź do naszego stolika i nikogo nie zaczepiaj po drodze.
Pamiętaj, że mieliśmy umowę.
Jej
partner wydawał się być zły i zawiedziony, ale wypełnił jej polecenie. Becky
podeszła do mnie i gdy wzięłam swój drink, odciągnęła mnie na stronę tak, że
przysłaniały nas wysokie rośliny na niskim murku oddzielającym bar od reszty
sali.
-
O co tu chodzi? – zapytałam nieco rozbawiona jej zachowaniem.
-
Xavier jest gejem. Zgodził mi się pomóc, a teraz podrywa sobie jakiś kolesi.
Jeśli to się wyda, to Jack… - zaczęła wyjaśniać zdenerwowana.
-
Dlaczego on ci w ogóle pomaga? O jakiej umowie mówiłaś?
Becky
spojrzała na mnie, po czym odwróciła wzrok wpijając go w swoją złotą
bransoletkę.
-
Obiecałam mu, że zrobisz mu zdjęcia do portfolio… - odpowiedziała cicho udając
skruszoną. Nie podobało mi się, że wciągnęła mnie w to wszystko. Kiedy widziała
już moją minę, dodała szybko: - Ty będziesz miała większe portfolio i on będzie
miał… Wszyscy będą szczęśliwi. No i ja gdy już odzyskam Jacka będę szczęśliwa.
Nie
potrafiłam się na nią dłużej gniewać.
-
Co Jack ci powiedział?
Stanęłyśmy
pod jednym z okien, bo wokół nas zaczęło przechodzić za dużo ludzi.
-
Powiedział, że cokolwiek planuję zrobić, mam się wycofać. Zaczął się wymądrzać,
jak to on… - przewróciła oczami. – Mówił, że i tak nie rozdzielę go z Amber i
jeśli coś jej zrobię, to już nigdy więcej się do mnie nie odezwie. Rozumiesz
to, jakbym była jakąś psychopatką, która mogłaby zepchnąć ją ze schodów! –
zrobiła pauzę, ale kontynuowała. – Powiedziałam mu, że mnie nie obchodzi, bo
mam Xaviera, a on na to, że cytuję – w tym momencie zaczęła udawać głos Jacka.
– „Nie udawaj, że czujesz coś do tego lalusia”. – uśmiechnęła się szeroko i
klasnęła w dłonie.
-
Cieszy cię to? – zapytałam zaskoczona i zaczęłam pić drinka, bo nie mogłam
znieść jej intryg na trzeźwo.
-
Oczywiście, że mnie cieszy! – odparła jakby to było proste jak dwa dodać dwa. –
Zaczął podważać moją miłość do Xaviera i go obrażać, zupełnie jak ja tę jego
lalunię, a to oznacza, że wciąż coś do mnie czuje. Inaczej nie obchodziłoby go
z kim jestem, albo nawet by się cieszył, że dam mu spokój.
Może
Rebecca miała rację co do uczuć Jacka. Nie wzięła jednak pod uwagę tego, że
miłość to nie wszystko. Ja też wciąż kochałam Jareda, jednak nie potrafiłam z
nim być i mu zaufać. Podejrzewałam, że Jack myślał dokładnie tak samo odnośnie
Rebeki, ale nie miałam serca jej tego powiedzieć. Zresztą i tak powiedziała, iż
musimy wracać do stolika, ponieważ bała się zostawić Xaviera samego.
Postanowiłam
wjechać z Tomem na taras znajdujący się na dachu hotelu, bo przy stole panowała
napięta atmosfera. Widok był niesamowity, ale od wysokości aż kręciło mi się w
głowie. Wiał chłodny wiatr, ale na szczęście Tom użyczył mi swoją marynarkę.
Kilkanaście ludzi podziwiało panoramę miasta bądź siedziało na kanapach pod
ścianą. Był tam także basen, ale oczywiście nikt się nie kąpał. Rozmawialiśmy o
pracy, później temat zszedł na Rebekę. Zauważył, że coś było nie tak, a ja
wytłumaczyłam mu, iż Rebecca i Jack rozstali się niedawno.
-
Rozstali się? – zapytał zaskoczony opierając się o metalową balustradę.
-
No tak, Jack jest teraz z Amber. – wyjaśniłam, a on spojrzał w dół i się
zamyślił. – Coś nie tak? – zapytałam, bo widziałam, że coś go trapiło.
-
Widziałem, jak się całowali dzisiaj na przyjęciu. – wydusił w końcu z siebie, a
ja osłupiałam.
-
Jesteś pewien, że to byli oni?
-
Tak, na sto procent. Szukałem toalety i się na nich natknąłem. Słyszałem jak
obiecali sobie, że to będzie ich tajemnica. – patrzył na mnie granatowymi
oczami, ale musiał schylać lekko głowę, bo był ode mnie o wiele wyższy.
Nie
wiedziałam, co o tym myśleć. Zaskoczyło mnie, że Rebecca mi o tym nie
powiedziała, w końcu i tak wszystko mi wyjaśniała. Postanowiłam jednak dać jej
jeszcze szanse na opowiedzenie mi tej historii. Chciałam zapytać Tom'a o co coś
jeszcze, ale niespodziewanie dołączyła do nas Amber. Wyjaśniła, że Jack gdzieś
zniknął, a ona liczyła, że go tu znajdzie. Najwyraźniej już nie miała na to
ochoty, bo zaczęła z nami rozmawiać. Nie wiedziałam o co ją zapytać, dlatego
korzystając z okazji, że w końcu nie wyjaśniła istnienia swojego
australijskiego akcentu, zapytałam ją właśnie o niego.
-
Moi rodzice umarli gdy skończyłam liceum. Przeprowadziłam się wtedy z Bristolu
do Sydney, tam skończyłam studia i przez jakiś czas pracowałam.
-
Przykro mi. – powiedziałam ze współczuciem., a ona podziękowała. – Dlaczego
wróciłaś? – zapytałam byle by zmienić temat jej rodziców.
Amber
spojrzała na nas niepewnie, ale odpowiedziała na moje pytanie.
-
Rozwiodłam się i postanowiłam zacząć od nowa w innym miejscu.
Zaskoczyła
mnie, ale nic nie powiedziałam, ani nie pytałam dalej. Oznajmiłam, że mi zimno
i wróciliśmy do środka.
Przy
stole Rebecca cały czas rozmawiała z Xavierem, a Jack (który wreszcie się
odnalazł) trzymał Amber blisko siebie. Ani razu nie spojrzeli na siebie z Rebeką.
Gdy
wróciłyśmy do domu nie pisnęła ani słowem. Od razu pomaszerowała do swojego
pokoju i poszła spać. Nie chciałam jej już o nic pytać, ponieważ stwierdziłam,
że jeśli będzie chciała, to sama to zrobi. Poczułam się jednak trochę
rozczarowana, bo zazwyczaj mówiłyśmy sobie wszystko, zwłaszcza jeśli chodziło o
facetów.
Później
zapomniałam już o całym zdarzeniu. Skupiłam się wyłącznie na podróży do Nowego
Jorku. Pakowałam się kilka dni, ale wciąż miałam wrażenie, że o czymś
zapomniałam. Moi rodzice postanowili zostać u nas jeszcze trochę, ale
stwierdzili, iż po moim powrocie ze Stanów zamieszkają w hotelu lub coś sobie
wynajmą. Zdziwiło mnie, że nie chcieli wrócić do Luizjany, tym bardziej teraz,
gdy miałam opuścić na jakiś czas Londyn. Nie chciałam jednak by poczuli się
wyproszeni, dlatego nic nie mówiłam.
Moja
walizka ledwo dała się dopiąć, ale wciąż czegoś mi w niej brakowało. Kilka razy
upewniałam się, czy na pewno wszystko mam. Po chwili zrozumiałam, o co
chodziło. Na szafce nocnej leżał naszyjnik z triadą. Zaczęłam się zastanawiać,
czy wziąć go ze sobą. W końcu jednak postanowiłam wrzucić go do kieszeni
dżinsów, by mieć go przy sobie, ale nie nosić go na widoku.
Teraz, kiedy
rozstałam się z Jaredem, paparazzi i gazety jeszcze bardziej się mną interesowały
i nie chciałam, by Jared zobaczył gdzieś, że noszę jego wisiorek. Nie wydaliśmy
żadnego oficjalnego oświadczenia odnośnie statusu naszego związku, jednakże to
jeszcze bardziej sprawiało, że ludzie zaczynali węszyć chcąc dowiedzieć się,
jak jest między nami naprawdę.
Rodzice
żegnali się ze mną niemalże tak długo, jak gdy wyjeżdżałam do Londynu. Rebecca
życzyła mi miłej podróży już dzień wcześniej, ponieważ rano musiała jechać na
uczelnię. Na szczęście ja dostałam coś na zasadzie urlopu, gdyż po przedstawieniu
powodów mojego wyjazdu zarząd szkoły uznał, iż to dla nich dobra reklama, że
ich studentka odnosi takie sukcesy, dlatego bez przeszkód mogłam udać się do
Nowego Jorku. To samo było z pracą – już wcześniej załatwiłam trochę spraw na
zapas, dlatego nie musiałam się niczym martwić, jedynie wykonać dobrze swoją
pracę.
Podejrzewałam,
że wizyta na lotnisku i podróż samolotem przywoła we mnie wspomnienia. Na
pokładzie brakowało mi ramienia, na którym mogłabym zasnąć i przez chwilę
wyobrażałam sobie, że wszystko było tylko złym snem i zaraz obudzę się wtulona
w Jareda, który oznajmi mi, iż wylądowaliśmy we Włoszech. Tak się jednak nie
stało.
Nowy
Jork wyglądał dokładnie tak, jak sobie wyobrażałam, jedynie znacznie większy i
bardziej zatłoczony. Wszędzie trąbiły auta, żółte taksówki kursowały w tę i z
powrotem, a drzewa mieniły się barwami żółci, czerwieni i pomarańczy. Powietrze
było dość chłodne, ale po Londyńskiej jesieni nic nie było mi już straszne.
Spotkałam
się z przedstawicielami marki, którzy zlecili mi sesję zdjęciową. Dokładnie
opowiedzieli mi o miejscach, w których mieliśmy robić zdjęcia, przedstawili mi
ekipę i powitali w Nowym Jorku. Dali mi dwa dni na pozwiedzanie miasta,
oswojenia się z nim, poszukaniu inspiracji i pokonaniu jet lagu.
Udałam
się do hotelu, pod który zawiózł mnie wynajęty przez nich kierowca. Neonowa
czerwona nazwa nad wejściem brzmiała „Empire” i znajdował się w samym sercu
Manhattanu. Było on równie luksusowo urządzony jak ten, który należał do Bena.
Dominował tu jednak inny styl, bardziej amerykański, a nowoczesność łączyła się
z klasyką. Wszystko było w kolorach mahoniowego drewna i ciemnego brązu, co
dawało równie zjawiskowy efekt.
Dostałam
pokój 505. Był dość duży, utrzymany w tych samych barwach co reszta hotelu. Po
wejściu trafiałam do przedpokoju z potrójną brązową kanapą, biało-brązowym
fotelem i płaskim telewizorem. Na drugiej ścianie znajdowała się komoda z dużym
lustrem, a naprzeciwko mały stolik z czterema krzesłami. Przez kwadratowy łuk
można było przejść do sypialni. Na środku pod ścianą stało wielkie podwójne
łóżko, a nad nim srebrna metalowa lampa wyglądająca jak słońce. Pokój był absolutnie
cudowny, a widok z okna w sypialni rozpościerał się na nowojorskie wieżowce.
Poczułam, że mogłabym tu zamieszkać już na zawsze, chociaż gdy później
pomyślałam o Londynie, nie byłam już tego taka pewna. Oba te miasta miały w
sobie coś tajemniczego i nadzwyczajnego, dlatego taka decyzja byłaby
niesamowicie trudna.
Moje
zwiedzanie polegało na sprawdzaniu w mapach na komórce najciekawszych miejsc.
Odwiedziłam te najbardziej interesujące pierwszego dnia, a drugi zostawiłam
sobie na zakupy. Central Park o tej porze roku był przepiękny, wszystkie liście
zmieniły już barwy, a woda pod małym mostem mieniła się tą rewią kolorów. Kiedy
tak przechadzałam się ścieżkami parku czułam na sobie spojrzenia niektórych
ludzi, ale na szczęście nikt do mnie nie podszedł, nie licząc paparazzi
robiących mi zdjęcia na każdym kroku. Zdecydowałam się nimi nie przejmować i
najzwyczajniej zwiedzać Nowy Jork.
Zjadłam
lunch w miejscu o nazwie „Shake Shack”, bo akurat mijałam to miejsce, gdy
zgłodniałam. Wnętrze było przytulne i czyste, a jedzenie nie najgorsze.
Tęskniłam za prawdziwym amerykańskim jedzeniem, bo pomimo tego, że w Anglii
było mnóstwo amerykańskich restauracji, to żadna z nich w stu procentach nie
potrafiła przyrządzić takiego jedzenia. Może też fakt, że znajdowałam się w
USA podświadomie sprawiał, że wszystko
smakowało mi tu inaczej, jak w domu.
Jak zwykle
robiłam mnóstwo zdjęć, nawet poza pracą. Po raz pierwszy w życiu mogłam też
sobie pozwolić na zakupy w drogich butikach, chociaż wszystko kupowałam z
rozsądkiem. Nie byłam taką zakupoholiczką jak Rebecca, dlatego nawet
najmniejszy zakup był u mnie dobrze pomyślany. Nie przypomniałam także
niektórych kobiet w tych sklepach, które nie patrząc na metki brały wszystko do
przebieralni, po czym płaciły za stos ubrań złotą kartą.
Trzeci dzień
był już przeznaczony stricte do wzięcia się do pracy. Plan zdjęciowy znajdował
się na dachu jednego z wyższych budynków w Nowym Jorku. Widok był faktycznie
powalający, w tle było widać same wieżowce i liczne knajpy na dachach. Udział w
sesji brały dwie modelki i dwóch modeli. Jedna była niesamowicie blada i miała
platynowe, krótkie włosy, druga natomiast była jej całkowitym przeciwieństwem –
miała ciemne loki spadające kaskadą na ramiona i ciemną karnację. Jeden z
mężczyzn był młodym blondynem, drugi starszym facetem z gęstą brodą.
Pomimo, że
taka sesja była dla mnie nowością, doskonale sobie radziłam. Miałam mnóstwo
pomysłów na wykorzystanie tej scenerii i wcielałam je w życie. Wszyscy byli
niesamowicie profesjonalni, co dodatkowo ułatwiało mi zadanie. Co jakiś czas
przebierano modelki i modelów w kolejne ubrania, które były już na sezon
wiosenny. Po każdej serii zdjęć musieli na chwilę przykrywać się kocem, bo na
dachu strasznie wiało i było chłodno jak na takie ubrania. Najważniejsze było
jednak to, że żaden z nich nie dał po sobie poznać, iż czuje się niekomfortowo.
Wszystko
szło wspaniale, a Nowy Jork z każdym dniem napawał mnie coraz większym
optymizmem i dawał coraz więcej inspiracji. W ogóle nie odczuwałam samotności,
wychodziłam z ekipą pomagającą mi przy sesjach na imprezy, obiady czy po prostu
spacery. Jeden z przystojnych grafików o imieniu Alexander oprowadzał mnie po
mieście zabierając do mniej znanych miejsc, gdyż był stąd i doskonale znał NY.
Całkowicie nie myślałam o problemach, o życiu które wiodłam przed przyjazdem
tutaj, zupełnie jakbym miała zostać tu na zawsze.
Nagle jednak
bańka mydlana w której się do tej pory znajdowałam pękła. Idąc z Alexem zatłoczoną
ulicą zobaczyłam plakat promujący jutrzejszy koncert 30 Seconds To Mars w
Hammerstein Ballroom. Gdy zobaczyłam na nim twarz Shannona i Jareda natychmiast
obróciłam głowę. Mój towarzysz spojrzał na mnie zaskoczony, ale starałam się
ukrywać emocje.
Złapałam się
nawet na tym, że przemknęła mi przez głowę myśl, by pójść na ten koncert.
Mam nadzieję ze pójdzie na ten koncert i pogodzi się z Jaredem ;')
OdpowiedzUsuńPrzykro mi, ale muszę milczeć :D
UsuńAle będą jaja jak pójdzie na ten koncert. O.o haha Rebeca jest szalona haha strasznie przypomina mi moją koleżankę. Nie będę ci za każdym razem pisać że super piszesz bo to już trochę nudne więc życzę tylko weny i oby tak dalej. ;)
OdpowiedzUsuńDziekuje :3
UsuńManhattan, Empire- od razu skojarzenia z GOSSIP GIRL <3
OdpowiedzUsuńKolejny super rozdział! Ciekawe czy Lea pojdzie na koncert :) Weny :3
Gossip Girl zawsze w opcji :D
UsuńDzieki!
mam nadzieje że pójdzie na koncert a Jared zobaczy ją w tłumie i się pogodzą *__* kiedy nowy ?
OdpowiedzUsuńWszystko sie niedługo okaze. Nie mam pojęcia, im wiecej komentarzy tym szybciej :)
Usuńweny weny dużo weny!!! <3 jak zwykle potrafisz człowieka zaskoczyć ;)
OdpowiedzUsuńBardzo spodobało mi się twoje opowiadania, choć muszę przyznać, że poczatkowe rozdziały nie były aż tak ciekawe jak teraźniejsze, aczkolwiek to zrozumiałe, bo akcja musiała się rozwinąć :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i z niecierpliwością czekam na kolejną część tej historii