One shot 1



Uwaga!
Jeśli nie przeczytałeś/aś jeszcze 30 rozdziału, to ten one shot zawiera ogromny spoiler, gdyż właśnie na nim jest oparty. Zalecam najpierw przeczytać w.w. rozdział, a dopiero później ten poboczny, który znajduje się niżej.

                                                               

Loves that I've sacrificed...

                „Zapomnij o mnie”. „Kocham cię”. „To koniec”. Tylko to rozbrzmiewało teraz w mojej głowie. Ocknąłem się dopiero, gdy zatrzasnęła drzwi od budynku. Nawet nie obejrzała się za siebie. Cholera.
                Spojrzałem w okno jej sypialni – Isabelle patrzyła na mnie obojętnym wzrokiem. W jej oczach widziałem jednak satysfakcję – wreszcie pozbyła się mnie na dobre. Pozbyła się mnie i całej mojej rodziny, która spędzała jej sen z powiek przez te wszystkie lata.
                Odeszła od okna i zasłoniła rolety. Stałem na podjeździe z kwiatami w rękach jak idiota jeszcze przez dobrą chwilę, po czym obróciłem się na pięcie i ruszyłem wzdłuż ulicy. Pozbyłem się kwiatów gdy tylko zobaczyłem pierwszy śmietnik. Z naprzeciwka szła jakaś młoda dziewczyna, zerknęła na mnie podejrzliwie, ale się nie zatrzymała. Spojrzała wilkiem na biały bukiet wystający z kosza i poszła dalej.
                Miałem ochotę zatrzymać się w którymś z barów mijanych po drodze i się porządnie napić, pierwszy raz od bardzo dawna. Przypomniałem sobie jednak o Shannonie i od razu zmieniłem zdanie. Wziąłem taksówkę i wróciłem do domu, choć chyba nie mogłem go tak dłużej nazywać. Bez niej to już nie był mój dom, to było po prostu puste, przestronne mieszkanie w którym pobyłem przez jakiś czas. Zasłoniłem żaluzje, przez co w całym salonie zapadł mrok.
                Usiadłem na kanapie i spojrzałem na komórkę. Próbowałem zwalczyć w sobie chęć zadzwonienia do niej, proszenia o wysłuchanie, o kolejną szansę… Nie wytrzymałem.
                Nie odebrała. Z pewnością słyszała, tak jak i poprzednie połączenia, na które nie odpowiedziała, przez co stanąłem pod jej domem. Ale to mnie nie zniechęciło. Czekałem tylko na dźwięk nagrywania się na pocztę. Kiedy usłyszałem długi sygnał, wziąłem głęboki wdech. Koniec sygnału.
                - Leanne… Potrzebuję cię. – w mojej głowie wcześniej było tysiące słów, a teraz jedyne co mogłem zrobić, to powiedzieć dwa zdania. – Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.
                Chciałem coś jeszcze dodać, ale zamiast tego się rozłączyłem. Ktoś zapukał do drzwi. Przez moment miałem nadzieję, że to ona.
                - Już wróciłeś. – stwierdziła mama. – Mogę wejść?
                Otworzyłem szerzej drzwi i usiadłem przy fortepianie, wcześniej zapalając przy nim dużą stojącą lampę. Przypomniało mi się, jak jeszcze niedawno to Lea czekała na mnie i grała „Hurricane” na klawiszach. Mimowolnie zacząłem grać tę melodię w ten sam sposób, w jaki ona ją grała, tylko o wiele wolniej.
                Czułem na sobie wzrok mamy opierającej się o balustradę schodów. Z pewnością byłem w jej oczach żałosny, choć nigdy nie powiedziałaby tego na głos. Już chciała odsłonić rolety, ale jej zabroniłem.
                - Wyglądasz jak siedem nieszczęść. Zupełnie jak twój brat. – powiedziała swoim typowym, matczynym tonem. – Porozmawiaj z nim, potrzebujecie się nawzajem.
                - Emma wystarczająco go pocieszy. – odparłem sarkastycznie i szybko zacząłem mieć wyrzuty sumienia, że potraktowałem tak własną matkę. Nie zasłużyła sobie na to.
                Nie miałem ochoty rozmawiać z Shannonem. Nasze kontakty ograniczały się teraz do rozmów na temat zespołu, które i tak załatwiałem przez managera lub Emmę. Zdawałem sobie sprawę, że to nie potrwa wiecznie, po prostu teraz nie chciałem go widzieć. Obwiniałem go za wszystko co się wydarzyło między mną, a Leanne, bo tak było łatwiej.
Tak naprawdę nie chciałem przyznać, że to także moja wina. Skłamałem jej nie tylko na temat Shannona i jej siostry – nie mówiłem także prawdy o tym, że gdybym mógł cofnąć czas to wciąż postąpiłbym tak samo. Nie postąpiłbym. Teraz zdałem sobie sprawę, że wtedy, w studio powinienem zachować się jak typowa rozpieszczona gwiazda i najzwyczajniej zniechęcić ją do siebie. Gdybym mógł, to właśnie bym zrobił, dla jej dobra i dobra mojej rodziny. Ale byłem na to zbyt dużym egoistą, a może liczyłem też na łut szczęścia, iż nic się nie wyda. Prawda była jednak taka, że wyrzuty sumienia powoli zaczynały już mi ciążyć i trochę ulżyło mi, gdy jej matka wszystko jej powiedziała. Żałowałem tylko, że nie usłyszała tego ode mnie.
- Emma nie jest jego rodziną. – ciągnęła dalej mama przerywając moje rozmyślania. Nie zauważyłem nawet, kiedy zacząłem grać zupełnie inną melodię na fortepianie, a mianowicie tę, którą niedawno napisałem dla Leanne i nie miałem nawet okazji jej o tym powiedzieć.
- Jest jego dziewczyną, ja nie mam nawet tego.
Mama wreszcie zdała sobie sprawę, że rozmowa ze mną nie ma najmniejszego sensu i wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi. Chwilę później znów rozległo się pukanie do drzwi, na które postanowiłem nie odpowiadać. I tak wiedziałem, że to nie Lea, a nikogo innego nie chciałem widzieć.
Niezapowiedzianego gościa jednakże nie zniechęciła moja ignorancja.
- Kupiłam bilety lotnicze, tak jak prosiłeś. – stanęła przy fortepianie i spojrzała na mnie z litością w oczach. – Widząc cię w takim stanie podejrzewam, że mam ich nie zwracać.
Spojrzałem na nią ostrym wzrokiem w odpowiedzi i zacząłem grać kolejny utwór, który napisałem niedawno. W mojej głowie pojawiły się już jego słowa: Every tune I play my game , I got too many years buildin' a house of pain…
- Shannon kazał ci tu przyjść? Nie mydl mi oczu biletami, Emma. – powiedziałem arogancko, ale chyba przywykła już do tego tonu.
- Och, widzę stary Jared wrócił. – powiedziała kąśliwie, bo faktycznie zanim poznałem Leanne miałem trochę inny styl bycia. Zdawałem sobie sprawę, że często bywałem sarkastyczny i nie znosiłem sprzeciwów, musiałem mieć zawsze rację i nigdy nie przepraszałem. Nie chciałem wracać do bycia tym sobą, ale nie miałem już dalszej motywacji, by się starać. – Martwi się o ciebie. Obwinia się o wszystko.
- I powinien. – wyrzuciłem z siebie, choć wcale tak nie myślałem.
- Wiesz… jeśli wciąż będziesz tak od siebie wszystkich odpychał, to już nikt ci nie zostanie. I nie mówię tu tylko o Leanne.
Rozwścieczyło mnie, że zaczęła o niej mówić, nie wiedząc zupełnie co się dzieje. Nie wiedziała o tym, co zrobił Shannon i pewnie gdyby się dowiedziała, natychmiast zmieniłaby co do niego opinię.
- Nie mów o rzeczach, o których nie masz pojęcia. – rzuciłem ostro, ale ona nadal stała przy mnie ze skrzyżowanymi rękoma, spokojna i opanowana. To zawsze mnie w niej denerwowało, bo wolałabym żeby nakrzyczała na mnie, obraziła się i stąd wyszła.
- Shannon mi powiedział, o co poszło. Obiecaliśmy sobie zostawienie przeszłości za sobą. Zdaję sobie sprawę, że to tylko wierzchołek góry lodowej i ma o wiele więcej na sumieniu, ale na litość boską Jared, weź się wreszcie w garść. Pomyśl lepiej o trasie, spakuj się… jutro mamy samolot.
Nie miałem za dużo do spakowania. W ogóle nie wszedłem do garderoby, bo nie chciałem oglądać ubrań, które dla niej kupiłem. Zamiast robić cokolwiek, by zająć swoje myśli, postanowiłem jeszcze bardziej się zdołować. Usiadłem z gitarą na łóżku w sypialni i zacząłem tworzyć kolejną piosenkę, która zapewne nigdy nie ujrzy światła dziennego.

Give me a silent scream
Hold on your broken dream
Come here and be with me...

Następnego dnia postanowiłem pojechać do firmy Bena. Był teraz chyba jedyną osobą, z którą mogłem porozmawiać, poza tym musiałem załatwić z nim biznesowe sprawy. Wszedłem do białego budynku z licznymi oknami przez duże drzwi. Lobby wyglądało dokładnie tak, jak je zapamiętałem: białe ściany, jasna podłoga wyglądająca jak mleczne lustro, czarny dywan z prostokątnym stolikiem i dwoma czarnymi, skórzanymi kanapami, a wokół pełno okien i luster. Przy ścianie stał biały podświetlony od podłogi kwadratowy blat, a nad nim znajdował się również podświetlony na czarnym tle napis drukowanymi literami „Hall Industries”.
Podszedłem do blatu i spojrzałem na blondynkę siedzącą przy monitorze komputera. Druga, ciemnowłosa mulatka, którą już poznałem rozmawiała właśnie przez telefon na drugim końcu blatu.
- W czym mogę panu pomóc? – zapytała i zmierzyła mnie wzrokiem. Byłem ubrany w zwykły czarny płaszcz, spod którego wystawała czerwona koszula w kratę, do tego ulubione czarne luźne spodnie i zniszczone białe martensy. Włosy zapewne roztargał mi jeszcze bardziej wiatr. Musiałem wyglądać dla niej jak facet, który pomylił budynki.
- Przyszedłem do Bena. – odparłem roztargniony.
Blondynka spojrzała na mnie z powątpiewaniem.
- Był pan umówiony? – zapytała.
- Proszę mu powiedzieć, że przyszedł Jared. – zacząłem robić się niecierpliwy.
- Przykro mi, pan Hall ma teraz spotkanie i kazał sobie nie przeszkadzać.
Wyrwałem telefon mulatce i rzuciłem do niej:
- Tyra, połącz mnie z Benem.
Kobieta o jasnych włosach spojrzała na mnie z obawą i widziałem po jej minie, że jest bliska wezwania ochrony. Tyra rozłączyła rozmowę, i zaczęła coś wciskać.
- Co pan sobie wyobraża, zaraz zadzwonię… - blondynka wstała i wyglądała, jakby szykowała się do ucieczki.
- Melanie, usiądź. – rozkazała jej Tyra, a ta zszokowana usiadła na skórzanym krześle obrotowym. – Już dzwonię, panie Leto.
Ben jednak nie był tak zajęty, bo przyszedł niemalże natychmiast po jej telefonie. Blondynka przyglądała się mu badawczo, jakby do końca nie wierzyła, że ktoś taki jak Ben może mnie znać.
- Jay, co ty tu… - zaczął Ben, ale spojrzał na swoje asystentki i wskazał mi wejście do windy. – Chodź, porozmawiamy w moim gabinecie.  
Gdy wysiedliśmy z windy poprowadził mnie przez korytarz, który oddzielał jedynie szkłem poszczególne pokoje, gdzie przy biurkach siedzieli jego pracownicy. Minęliśmy też dużą salę konferencyjną, która stała pusta.
Otworzył przede mną drzwi do jedynego pokoju, który nie był otoczony szybą, a zwykłą ścianą.
Gabinet był w tych samych kolorach co lobby, jedynie więcej elementów było czarnych, łączynie z ciemną podłogą. Wszystkie meble były jednakże białe, tak jak olbrzymie biurko ustawione na środku pod oknem, a także skórzana kanapa stojąca w kącie, na której usiadłem. Ben podszedł do biurka i chwycił telefon, po czym rzucił do słuchawki:
- Tyra, niech nikt nam nie przeszkadza. Jeśli ktoś ważny zadzwoni to przekaż mu, że oddzwonię później. – odwrócił się do mnie i zajął miejsce obok mnie na kanapie. - Co się stało? – zapytał, widząc w jakim jestem humorze.
- Pokłóciłem się z Leanne… - zacząłem, ale poczułem, że to za mało. Kłótnia nie oznaczała złamanego serca i poczucia, że zawalił się twój cały świat. – To znaczy, zerwaliśmy. Ona ze mną… to długa historia.
Myślałem, że Ben się ucieszy. Jeśli nawet to zrobił, to nie dał po sobie poznać. Wyglądał raczej na przybitego tą nowiną.
- Strasznie mi przykro. Pewnie mi w to nie uwierzysz, ale chciałem, żeby się wam udało.
- W każdym bądź razie, masz teraz co do niej wolną rękę. Zasługuje na to, żeby być szczęśliwa, nieważne czy ze mną czy nie. – powiedziałem patrząc mu w oczy. Widziałem, że na chwile coś się zmieniło w jego spojrzeniu, ale szybko zniknęło.
- Jared, ja… spotykam się z Faye. – odparł zakłopotany. Zupełnie mnie zaskoczył.
- Faye Christiansen? – upewniłem się, a on przytaknął. – W każdym bądź razie, gdyby coś się zmieniło… Nie będę miał do ciebie żalu. Wracam do LA, zaczynam trasę koncertową, chyba zagram w filmie… dlatego proszę cię – zaopiekuj się nią. Nie daj jej zrobić nic głupiego, wyciągaj na jakieś imprezy, niech o mnie jak najszybciej zapomni, dobrze?
Tak naprawdę nie chciałem, aby o mnie zapomniała. Postanowiłem jednak zrobić coś, co było na miarę nowego mnie, coś co nie było egoistyczne i wymuszone. Chciałem, żeby wykorzystała swoją młodość i cieszyła się każdym dniem, a nie żyła przeszłością jak Shannon przez te wszystkie lata, kiedy nie było przy nim Genevieve. Zdawałem sobie jednak sprawę, że teraz ja będę jak mój brat. W jakimś sensie nad naszą rodziną ciążyło coś w rodzaju klątwy, która nakazała się nam zakochać bez reszty w tych siostrach. A może po prostu nie potrafiłem uczyć się z jego błędów.
- Oczywiście. Zajmę się nią. – odparł Ben pewnie, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że moja decyzja była słuszna.



12 komentarzy:

  1. Piękny ale smutny ten one shot. Bardzo spodobała mi się postawa Jareda. Jest mi go szkoda ale ponoć miłość wszystko wybaczy. Oby się jeszcze zeszli. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Patrząc na twoje pierwsze rodziały i te ostatnie, można śmiało powiedzieć że się poprawiłaś. Miło że wrzuciłaś takiego one shota. Fajnie jeśli kiedyś się jeszcze takie pojawią. Czekam na kolejne nowości. Weny!!! ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Patrząc na twoje pierwsze rodziały i te ostatnie, można śmiało powiedzieć że się poprawiłaś. Miło że wrzuciłaś takiego one shota. Fajnie jeśli kiedyś się jeszcze takie pojawią. Czekam na kolejne nowości. Weny!!! ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. opisujesz uczucia tak, ze sama zaczynam sie czuc tak jak bohaterowie opowiadania. i teraz mam serce zlamane :( /S.

    OdpowiedzUsuń
  5. płaczę przez Ciebie :(

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten one-shot jest idealnym uzupełnieniem rozdziału głównego: uwiebiam go za podwójną perspektywę, z jednej strony Lea, z drugiiej Jay... Uśmiech na mojej twarzy wywołał Jay (ubrany po swojemu, bądź co bądź), żądający połączenia - widziałam tą scenę! Oniemiała recepcjonistka, druga ze spojrzeniem pełnym zrozumienia... Cudowny.
    Opisy z każdym kolejnym rozdziałem/fragmentem twoich tekstów są tak dobre, że to wszystko "widać" w wyobraźni (w sumie to moja ulubiona część w tworzeniu - dać innym zobaczyć to, co widzę ja)
    Marzy mi się więcej takich uzupełnień do rozdziałów, bo ten jest świetny!
    S.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziekuje, zawsze staram sie jak najlepiej przekazać to, co widzę oczami wyobraźni :3
      Nie wykluczam możliwości, ze takich uzupełnień bedzie wiecej.

      Usuń

Jeśli przeczytałeś/aś, to proszę zostaw opinię. Każdy komentarz jest dla mnie cenny i motywujący :)