8.07.2014

Rozdział 29 – In The Middle of Nothing


                Czas w pracy zlatywał dziś szybko, czyli jak zwykle, gdy coś jest przyjemne. Dzisiejsza sesja była dla mnie wyjątkowa, ponieważ wreszcie nie robiłam tylko zdjęć studyjnych, a w plenerze. Moim zadaniem było zrobić zdjęcia dwóm modelką w długich płaszczach i ubraniach o wiele za grubych jak na dzisiejszą pogodę. Była już jesień, dlatego takie ubrania magazyn powinien teraz eksponować, jednakże jak na listopad nie było aż tak zimno. Dopiero później zaczęło padać, co było o tyle dobre, że mogłam zrobić zdjęcia z parasolami, co oddawało bardziej ten jesienny klimat.
                Praca tak mnie wciągnęła, że zupełnie odcięłam się od problemów. Starałam się nie skupiać na niczym innym, bo wiedziałam, iż będąc myślami gdzie indziej nigdy nie wykonam dobrze pracy, a zamartwianie się też nic mi nie da.
                Kiedy wróciłam do siedziby czasopisma, aby zdać raport Marie-Ann zobaczyłam, że pod budynkiem stoi ambulans. Cały zespół zaczął szeptać między sobą, ale nikt nie miał pojęcia, co się stało. Postanowiłam zostać jeszcze chwilę na zewnątrz, by zobaczyć kogo będą wynosić. Pod drzwiami ustawił się dość spory tłum, każdy był ciekaw co się wydarzyło.
                Byłam zaskoczona, kiedy na noszach niesionych przez ratowników zobaczyłam znajomą rudowłosą kobietę. Marie-Ann zazwyczaj była blada, teraz jednak wydawała się być przezroczysta.
                - Leanne! – próbowała wrzasnąć, ale głos jej się łamał. Stałam jednak na tyle blisko, by usłyszeć jej głos.
                Podbiegłam do niej i wbrew odciągających mnie ratownikom medycznym zaczęłam z nią rozmawiać. Uspokoili się, kiedy zobaczyli, że to mnie wołała.
                - Musimy jechać. – powiedział tęgawy ratownik w średnim wieku.
                - Chwileczkę. – powiedziała błagalnie moja szefowa, a oni odpuścili. – Leanne, mogłabyś proszę znaleźć kogoś, kto odbierze Jasmine ze szkoły? Zadzwonię do niej ze szpitala, że odbierze ją ktoś inny.
                - Mogę ją odebrać, już mnie poznała, dlatego chyba poczuje się lepiej niż miałby to być ktoś obcy. – odparłam.
                Nie chodziło mi o to, by podlizać się przełożonej, po prostu chciałam jej pomóc z sympatii. Widziałam, że jej ulżyło, nie chciałam aby w tym stanie jeszcze denerwowała się, iż ktoś nieznajomy będzie odbierał jej córkę.
                - Dziękuję. Zawieź ją do szpitala, dobrze? Jej szkoła to Westminister School na Little Dean’s Yard.
                Kazałam się jej nie martwić i zapytałam ratowników o adres szpitala, po czym odjechali na sygnale. Zapisałam w telefonie oba adresy, aby się nie pogubić i w nawigacji wyszukałam szkołę Jasmine. Okazało się, że to nie aż tak daleko, jednakże najkrótsza droga prowadziła przez Marylebone, gdzie mieściło się mieszkanie Jareda i Shannona. Nie miałam ochoty tamtędy przejeżdżać, ale musiałam teraz myśleć o Jasmine, która czekała na mój przyjazd. Zacisnęłam zęby i jechałam tamtejszymi ulicami, starając się myśleć jedynie o celu tej podróży, choć to było niemożliwe.
                Kiedy wreszcie dotarłam pod gmach szkoły, odetchnęłam z ulgą, że moja nawigacja nie zawiodła. Budynek przypominał nieco moją uczelnię, był ogromny i utrzymany w typowym, starym brytyjskim stylu, jak większość budynków w tej okolicy. Była ogromna, a na samej górze znajdowały się nawet dwie małe wieżyczki. Pod dużą bramą stała już znajoma, ruda dziewczynka w towarzystwie wyższej od niej koleżanki o bardzo ciemnej karnacji. Obie miały na sobie szkolne mundurki – granatową marynarkę, białą koszulę, ciemnoniebieski krawat, szarą spódniczkę przed kolano i szare zakolanówki.
                Zawołałam Jasmine przez szybę, a ta od razu pożegnała się ze swoją koleżanką i pobiegła do samochodu. Kiedy wsiadła, ucieszyła się na mój widok.
                - Mama mówiła mi, że pani przyjedzie. – powiedziała niepewnie. – Co się jej stało?
                Widziałam, że się martwiła, ale nie mogłam jej powiedzieć nic konkretnego, ponieważ sama nic nie wiedziałam na temat zdrowia Marie-Ann.
                - Mów mi Leanne, dobrze? – zaproponowałam gdy ruszyłyśmy do szpitala, bo chciałam, żeby poczuła się swobodniej. – Wszystkiego dowiemy się na miejscu, też nie wiem co się dokładnie stało.
                Spoglądając na adres szpitala dopiero teraz uświadomiłam sobie, że to ten sam, w którym nie tak dawno temu umierał Ben. Sam budynek, recepcja, korytarze – wszystko przypominało mi, jak podle się wtedy czułam. Starałam się jednak zachować spokój i zapytałam w rejestracji o moją szefową, a kobieta tam pracująca podała mi numer sali. Udałam się tam z jej córką i zobaczyłam Marie-Ann leżącą na łóżku. Nabrała już trochę kolorów, prawdopodobnie dzięki kroplówce podłączonej do jej ręki. Ucieszyła się na widok Jasmine, która natychmiast do niej pobiegła i ją uściskała.
                - Mamo, co ci się stało?
                - Zasłabłam, kochanie. Wszystko będzie w porządku, zatrzymają mnie tu tylko na trochę żeby zobaczyć, dlaczego. Poczekasz chwilkę na korytarzu? Muszę porozmawiać z Leanne. – powiedziała matczynym tonem i pogłaskała dziewczynkę po głowie, po czym zwróciła się do mnie, gdy tylko wyszła z sali. – Dziękuję, że ją odebrałaś. Nie wiem, dlaczego zemdlałam, lekarze póki co też nie, dlatego trochę tu posiedzę. Aaron zastąpi mnie w pracy, więc nie musisz przejmować się swoim wyjazdem.
                - Nie martw się teraz o pracę, najważniejsze, żebyś jak najszybciej wróciła do zdrowia. – powiedziałam, bo miała teraz dosyć na głowie. Dobrze, że już wcześniej przeszłyśmy na ty, bo inaczej dziwnie by mi się z nią rozmawiało. I tak gadałyśmy teraz bardziej jak przyjaciółki, niż podwładna i jej szefowa. – A co z Jasmine? Chyba tu nie zostanie.
                Marie-Ann zastanowiła się chwilę.
                - Dzwoniłam do Collina, jest w pracy, ale teoretycznie mógłby po nią przyjechać. Chodzi tylko o to, że nie chcę aby była z Jessicą tak długo, bo kiedy on jutro pójdzie do firmy, one zostaną same. Jasmine za nią nie przepada, co mnie nie dziwi. – powiedziała z pogardą. – Moja matka mieszka daleko, dlatego pomyślałam, że najlepszym wyjściem byłoby, gdyby została na jakiś czas u Jacka i Bena. Dzwoniłam już do nich i się zgodzili. Jest tylko jeden mały problem – Jack jest teraz na operacji, a Ben wyrwie się ze spotkania dopiero za godzinę. Jasmine zanudziłaby się tu na śmierć, dlatego chciałabym cię o coś prosić. Oczywiście nie musisz się zgadzać tylko dlatego, że jestem twoją przełożoną.
                Domyślałam się już, o co mnie poprosi. Nie miałam ochoty jechać do Bena, ale w takiej sytuacji nie potrafiłam jej odmówić.
                - Nie robię tego dlatego, że jesteś moją szefową. Po prostu chcę ci pomóc. O co chodzi?
                Marie-Ann ucieszyła się i od razu przeszła do rzeczy.
                - Zawieź ją proszę do Bena. Uprzedzi portiera, żeby wpuścił cię do środka i jeśli to nie problem, poczekaj z nią tam dopóki nie przyjedzie on, albo Jack.
                Zgodziłam się i na jej prośbę zawołałam Jasmine. Jej matka wytłumaczyła jej, gdzie spędzi najbliższe dni, a ta nie protestowała. Gdybym miała do wyboru zostanie z Jackiem i Benem, albo z Jessicą, to też bym nie zgłaszała sprzeciwu.
                Pojechałyśmy do ich mieszkania i jak mówiła Marie-Ann, portier był już uprzedzony o naszej wizycie.
                Nie miałam nigdy podejścia do dzieci, jednakże Jasmine nie wymagała ode mnie wymyślania jej zajęć. Włączyła sobie konsolę w salonie i zaprosiła mnie do gry. I tak nie miałam nic do roboty, a musiałam tu z nią poczekać, dlatego wzięłam drugiego pada i usiadłam obok niej na kanapie.
                Grałyśmy w jakąś strzelankę i wciąż ze mną wygrywała.
                - Jesteś w to za dobra. – zaśmiałam się bo widziałam, jaką radość sprawia jej zwycięstwo.
                - Ben mnie nauczył, zawsze razem w to gramy. – odpowiedziała z uśmiechem, nadal skupiając się na grze. – Nie przejmuj się, Jack też zawsze przegrywa.
                Na ekranie po raz kolejny pojawiła się informacja, że Jasmine wygrała. Dziewczyna zaczęła podskakiwać wesoło, a za naszymi plecami rozległ się aplauz. Gdy się odwróciłam, zobaczyłam klaszczącego i uśmiechniętego Bena.
                Niewiele się zmienił od naszego ostatniego spotkania. Wciąż miał krótkie włosy, tym razem jednak zapuścił kilkudniowy zarost, który dodawał mu kilka lat, chociaż i tak wyglądał bardzo młodo na swój wiek. Był ubrany w ciemny garnitur; wyglądał jak prawdziwy prezes.
                Zaraz za nim do przyszła jego pomoc domowa. Przywitała się tylko i od razu ruszyła do kuchni.
                Spojrzał na mnie i znów się uśmiechnął, tym razem słabo i niepewnie. Jasmine rzuciła mu się na szyję i zaczęła go błagać, by zagrał z nami.
                - Za chwilę zagramy, tylko się przebiorę, okej? – powiedział do niej miło, a ona niechętnie przystała na jego warunki. – Idź do kuchni, Elsa zrobiła dla ciebie coś specjalnego.
                Dziewczynka pobiegła zadowolona do kuchni, a my zostaliśmy sami w salonie. Stwierdziłam, że już nic tu po mnie i mogę wrócić wreszcie do domu.
                - Skoro już wróciłeś, to chyba już pójdę. – chwyciłam torebkę i wstałam z kanapy. Widziałam, że był zawiedziony.
                - Liczyłem, że zjesz z nami obiad. Chociaż tak odwdzięczę się za to, że przywiozłaś tu Jazzy i ją pilnowałaś.
                Czułam napięcie między nami. Udawaliśmy, że wszystko jest normalnie, podczas gdy oboje wiedzieliśmy, iż gdyby nie przypadek, to możliwe że zerwalibyśmy kontakt już na zawsze.
                Było mi głupio odmówić, dlatego zgodziłam się na wspólny obiad i udałam się do jadalni, podczas gdy on poszedł się przebrać. Dołączył do nas, gdy wszystko było już gotowe i Elsa podała obiad na stół, po czym znów zniknęła.
                Siedziałam naprzeciwko niego, a po jego prawej stronie jadła jego przyrodnia siostra. Przez chwilę przy stole panowała cisza. Skupiałam się na jedzeniu łososia, albo patrzyłam za jego plecy na panoramę miasta, byle tylko nie patrzeć na niego. Było mi głupio po tym co powiedziałam mu ostatnio, poza tym czułam się niezręcznie w jego towarzystwie. Chwila zdawała się trwać w nieskończoność, aż wreszcie Jasmine postanowiła się odezwać.
                - Kiedy przyjdzie Faye? Obiecała mi, że nauczy mnie grać na skrzypcach.
                Ben wydawał się być zmieszany, bo nie spieszył się za bardzo z odpowiedzią.
                - Mogę ją zaprosić dzisiaj wieczorem jeśli chcesz. – odparł zakłopotany, nie patrząc na mnie.
                - Kim jest Faye? – zapytałam, bo moja ciekawość zwyciężyła. Za późno ugryzłam się w język, przez co wyszłam na  wścibską.
                - Znamy się od bardzo dawna. – powiedział zdecydowany, po czym dodał bardziej niepewnie: - Spotykamy się od jakiegoś czasu.
                Właściwie powinnam ucieszyć się, że wreszcie dał sobie ze mną spokój. Poczułam jednak coś dziwnego, jakbym podświadomie chciała, aby był sam. Jakbym miała przez to potwierdzenie, że naprawdę mu na mnie zależało. Pomyślałam też, że może to dobra okazja, by odnowić naszą przyjaźń, ponieważ wreszcie mogłam mieć pewność, iż chodzi mu tylko o to. Zastanawiałam się tylko, czy będzie tego chciał.
                - Och, to super. – odparłam siląc się na naturalny ton i uśmiechnęłam się delikatnie. Chyba ulżyło mu, że się dowiedziałam.
                - Może wpadlibyście z Jaredem do nas kiedyś na kolację? – zapytał miło, a ja walczyłam ze sobą, by się nie rozkleić.
                - Wyjeżdżam na kontrakt do Nowego Jorku, a on jedzie w trasę, więc chyba póki co musimy to odłożyć. – robiłam dobrą minę do złej gry, starając się mówić zwyczajnie.
                Ben spojrzał na mnie podejrzliwie, jakby nie do końca mi uwierzył.
                - O, gratuluję. Obiło mi się o uszy, że wyjeżdża, ale myślałem, że zdążycie jeszcze do nas przyjść. Dawno z nim nie gadałem, z tobą zresztą też. – nie brzmiało to jakby mówił z wyrzutem, a bardziej jakby żałował, że sprawy właśnie tak się potoczyły.
                Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale usłyszałam kroki za swoimi plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam znajomą rudowłosą dziewczynę. Pewnie nie poznałabym jej w świetle dziennym, ponieważ przy naszym pierwszym spotkaniu było dość ciemno, a gdy widziałam ją w pomieszczeniu, była daleko. Zauważyłam jednak jej specyficzną bliznę i od razu wiedziałam, kim jest.
                - Smacznego. – rzuciła do nas przyjaźnie. Jasmine wpatrywała się w nią badawczo.
                - Witaj, Amber. – powiedział Ben neutralnym tonem. – Może do nas dołączysz?
                Kobieta spojrzała najpierw na niego, a potem na mnie. Starałam się nie pokazywać, że nie żywię do niej sympatii. Nie miałam nic do niej, ale podświadomie traktowałam ją jak wroga przez to, że Jack wybrał ją zamiast Rebekę i byłam zła, że nie okazała się jedynie dziewczyną na jedną noc. Pomyślałam jedynie, że może Jack jest z nią nadal tylko dlatego, by wkurzyć swoją matkę związkiem ze starszą od siebie kobietą.
                - Cześć wszystkim. – odparła, spoglądając szarymi oczami głównie na mnie. – Podziękuję, przyszłam tylko do Jacka. Mówił, że kończy o szóstej.
                - Pewnie zaraz będzie, może coś się przedłużyło. – Amber usiadła na skraju stołu, dość daleko ode mnie. – Tak w ogóle poznajcie się, to jest…
                - Już się poznałyśmy. – odparłam z nieukrywaną niechęcią. Ben wydawał się być tym zdziwiony, Amber – wręcz przeciwnie. Zadawała się jednak chcieć załagodzić sytuację, a nie podkręcać atmosferę.
                - Tak, spotkałyśmy się na jednej imprezie. Jack mówił mi o tobie dużo dobrych rzeczy.
                Nie sądziłam, by Jack wypowiadał się o mnie pochlebnie. Pokłóciliśmy się wtedy i wątpiłam, by po czymś takim mógł powiedzieć na mój temat coś dobrego.
                - Ja o tobie nic nie słyszałam. – odparłam, gasząc jej przyjacielski uśmiech. – Muszę już iść, i tak się zasiedziałam. Do zobaczenia.
                Ben zauważył, że wychodzę z jej powodu, ale nie chciał mnie już zatrzymywać. Pożegnał się ze mną, tak samo Jasmine i wyszłam na korytarz, po czym zeszłam na dół po szklanych schodach. Byłam już przy windzie, gdy dogoniła mnie rudowłosa kobieta.
                - Jack mówił mi, że jesteś kuzynką jego byłej. – rzuciła nagle, jakby miało mnie to powstrzymać przed wejściem do windy. – Zdaję sobie sprawę, że możesz mnie przez to nie lubić, ale ja naprawdę nie mam żadnych złych zamiarów.
                Zastanowiłam się nad jej słowami. Dlaczego jej tak zależało na mojej opinii na jej temat?
                - Dlaczego w ogóle obchodzi cię co myślę? – zapytałam. Była może nieco młodsza od mojej szefowej, ale jakoś dziwnie było mi mówić do niej „pani”.
                Amber zaśmiała się i zarzuciła miedziane fale do tyłu. Miała zbyt oliwkową karnację na to, by być naturalnie ruda, ale ten kolor nawet do niej pasował.
                - Powiedzmy, że nie lubię mieć wrogów. Może dasz mi jeszcze jedną szansę?
                Nie byłam typem wrednej dziewczyny. W gruncie rzeczy Amber nigdy nie dała mi powodów, bym ją nienawidziła. Także nie lubiłam mieć wrogów, ale czułam, że Rebece by się to nie spodobało. Nie wiedziałam tylko, co ma oznaczać ta „druga szansa”, ale przystanie na jej propozycję nie znaczyło od razu, że będziemy przyjaciółkami.
                - Dobrze. – niechętnie się zgodziłam, a ona się widocznie ucieszyła.

                Pojechałam do domu, bo byłam już zmęczona całym tym dniem. Pod drzwiami czekała na mnie niespodzianka – Jared siedział na schodach z bukietem kwiatów, a gdy tylko mnie zobaczył wstał, i ruszył w moim kierunku. Wiedziałam, że tak szybko się nie wywinę. 

14 komentarzy:

  1. znowu zakończyłaś w najlepszym momencie ;/ czekam na nowy i mam nadzieje że pojawi się niedługo :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdecydowanie za krootkieeee!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Oooowwww, niech oni sie zejdaaaaaaa )): amber bym strzelila, a to, ze ben kogos ma, to ciesze sie jak dzika i mam nadzieje, ze nie beda razem, w sensie lea i ben, na jareda powinna nakrzyczec, ale niech sie zejda ):

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety muszę to przemilczeć, bo co to za zabawa gdybym zdradziła cos takiego :)

      Usuń
  4. Znów to samo? Nie mów mi,że zamierzasz to tak ustawić :)
    Ja nie mówię nie tak czy inaczej.
    Aha, wkradł ci się chochlik drukarski, powinno być "dwóm modelkom" ;)
    Weny!
    Czekając,aż wszystko wyjaśnisz,
    S.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko wyjdzie w praniu :D
      Tak to jest, jak się pisze na szybko rozdział, w każdym razie dzieki za czujność, poprawie to.
      Dziekuje!

      Usuń
  5. Jared taki romantyk hahah czekam na nowy :))

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej! Na początek chciałabym Ci bardzo podziękować za tak miłe słowa odnośnie mojego nowego ff. Takie komentarze dają mi dużo motywacji do pisania, więc to dla mnie naprawdę wiele. Dziękuję. Co do komentowania Twojego, masz rację. Pamiętam jak zaczęłaś pisać i byłam zafascynowana. Ale od tamtej pory czytuję i dalej jestem pod wielkim wrażeniem. Jest to jeden z bardzo niewielu blogów na jakie zaglądam. Przyznam, że musiałam czasem trochę nadrabiać, ale w miarę możliwości będę zaglądała regularnie, bo już nie mogę doczekać się następnego rozdziału... Skończyć w takim momencie?! I, no cóż... mam nadzieję, że wszystko szybko się wyjaśni i będzie cacy. :) Czekam! I pisz proszę, bo wychodzi Ci to świetnie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma sprawy. Czytałam Twoje poprzednie ff, ktore chyba juz skończyłas (a szkoda).
      Cieszę sie, ze i Ty czytujesz mojego bloga, taki komentarz tez jest dla mnie olbrzymią motywacją :)
      Bede pisać, o to nie musisz sie martwić, dziekuje :3

      Usuń
  7. Ahh... To oczekiwanie na następny rozdział :c Mam nadzieję, ze za niedługo dodasz następny rozdział :) Ff cudowne. Niedawno znalazłam Twojego bloga i po prostu nie mogłam się oderwać. Nawet nie zauważyłam kiedy przeczytałam 29 rozdziałów. Bardzo przyjemnie się czyta, idealne na nudne wieczory :) Rozdział bardzo ciekawy, zaskakujesz pozytywnie. Życzę weny i jako fanka 30stm mam nadzieję, ze Lea wybaczy Jaredowi i Shannonowi :)
    Pozdrawiam.
    ~M.

    OdpowiedzUsuń

Jeśli przeczytałeś/aś, to proszę zostaw opinię. Każdy komentarz jest dla mnie cenny i motywujący :)