Czas
w pracy zlatywał dziś szybko, czyli jak zwykle, gdy coś jest przyjemne.
Dzisiejsza sesja była dla mnie wyjątkowa, ponieważ wreszcie nie robiłam tylko
zdjęć studyjnych, a w plenerze. Moim zadaniem było zrobić zdjęcia dwóm modelką
w długich płaszczach i ubraniach o wiele za grubych jak na dzisiejszą pogodę.
Była już jesień, dlatego takie ubrania magazyn powinien teraz eksponować,
jednakże jak na listopad nie było aż tak zimno. Dopiero później zaczęło padać,
co było o tyle dobre, że mogłam zrobić zdjęcia z parasolami, co oddawało
bardziej ten jesienny klimat.
Praca
tak mnie wciągnęła, że zupełnie odcięłam się od problemów. Starałam się nie
skupiać na niczym innym, bo wiedziałam, iż będąc myślami gdzie indziej nigdy
nie wykonam dobrze pracy, a zamartwianie się też nic mi nie da.
Kiedy
wróciłam do siedziby czasopisma, aby zdać raport Marie-Ann zobaczyłam, że pod
budynkiem stoi ambulans. Cały zespół zaczął szeptać między sobą, ale nikt nie
miał pojęcia, co się stało. Postanowiłam zostać jeszcze chwilę na zewnątrz, by
zobaczyć kogo będą wynosić. Pod drzwiami ustawił się dość spory tłum, każdy był
ciekaw co się wydarzyło.
Byłam
zaskoczona, kiedy na noszach niesionych przez ratowników zobaczyłam znajomą
rudowłosą kobietę. Marie-Ann zazwyczaj była blada, teraz jednak wydawała się
być przezroczysta.
-
Leanne! – próbowała wrzasnąć, ale głos jej się łamał. Stałam jednak na tyle
blisko, by usłyszeć jej głos.
Podbiegłam
do niej i wbrew odciągających mnie ratownikom medycznym zaczęłam z nią
rozmawiać. Uspokoili się, kiedy zobaczyli, że to mnie wołała.
-
Musimy jechać. – powiedział tęgawy ratownik w średnim wieku.
-
Chwileczkę. – powiedziała błagalnie moja szefowa, a oni odpuścili. – Leanne, mogłabyś
proszę znaleźć kogoś, kto odbierze Jasmine ze szkoły? Zadzwonię do niej ze
szpitala, że odbierze ją ktoś inny.
-
Mogę ją odebrać, już mnie poznała, dlatego chyba poczuje się lepiej niż miałby
to być ktoś obcy. – odparłam.
Nie
chodziło mi o to, by podlizać się przełożonej, po prostu chciałam jej pomóc z
sympatii. Widziałam, że jej ulżyło, nie chciałam aby w tym stanie jeszcze
denerwowała się, iż ktoś nieznajomy będzie odbierał jej córkę.
-
Dziękuję. Zawieź ją do szpitala, dobrze? Jej szkoła to Westminister School na
Little Dean’s Yard.
Kazałam
się jej nie martwić i zapytałam ratowników o adres szpitala, po czym odjechali
na sygnale. Zapisałam w telefonie oba adresy, aby się nie pogubić i w nawigacji
wyszukałam szkołę Jasmine. Okazało się, że to nie aż tak daleko, jednakże
najkrótsza droga prowadziła przez Marylebone, gdzie mieściło się mieszkanie
Jareda i Shannona. Nie miałam ochoty tamtędy przejeżdżać, ale musiałam teraz
myśleć o Jasmine, która czekała na mój przyjazd. Zacisnęłam zęby i jechałam tamtejszymi
ulicami, starając się myśleć jedynie o celu tej podróży, choć to było
niemożliwe.
Kiedy
wreszcie dotarłam pod gmach szkoły, odetchnęłam z ulgą, że moja nawigacja nie
zawiodła. Budynek przypominał nieco moją uczelnię, był ogromny i utrzymany w
typowym, starym brytyjskim stylu, jak większość budynków w tej okolicy. Była
ogromna, a na samej górze znajdowały się nawet dwie małe wieżyczki. Pod dużą
bramą stała już znajoma, ruda dziewczynka w towarzystwie wyższej od niej
koleżanki o bardzo ciemnej karnacji. Obie miały na sobie szkolne mundurki –
granatową marynarkę, białą koszulę, ciemnoniebieski krawat, szarą spódniczkę
przed kolano i szare zakolanówki.
Zawołałam
Jasmine przez szybę, a ta od razu pożegnała się ze swoją koleżanką i pobiegła
do samochodu. Kiedy wsiadła, ucieszyła się na mój widok.
-
Mama mówiła mi, że pani przyjedzie. – powiedziała niepewnie. – Co się jej
stało?
Widziałam,
że się martwiła, ale nie mogłam jej powiedzieć nic konkretnego, ponieważ sama
nic nie wiedziałam na temat zdrowia Marie-Ann.
-
Mów mi Leanne, dobrze? – zaproponowałam gdy ruszyłyśmy do szpitala, bo
chciałam, żeby poczuła się swobodniej. – Wszystkiego dowiemy się na miejscu,
też nie wiem co się dokładnie stało.
Spoglądając
na adres szpitala dopiero teraz uświadomiłam sobie, że to ten sam, w którym nie
tak dawno temu umierał Ben. Sam budynek, recepcja, korytarze – wszystko przypominało
mi, jak podle się wtedy czułam. Starałam się jednak zachować spokój i zapytałam
w rejestracji o moją szefową, a kobieta tam pracująca podała mi numer sali.
Udałam się tam z jej córką i zobaczyłam Marie-Ann leżącą na łóżku. Nabrała już
trochę kolorów, prawdopodobnie dzięki kroplówce podłączonej do jej ręki.
Ucieszyła się na widok Jasmine, która natychmiast do niej pobiegła i ją
uściskała.
-
Mamo, co ci się stało?
-
Zasłabłam, kochanie. Wszystko będzie w porządku, zatrzymają mnie tu tylko na trochę
żeby zobaczyć, dlaczego. Poczekasz chwilkę na korytarzu? Muszę porozmawiać z
Leanne. – powiedziała matczynym tonem i pogłaskała dziewczynkę po głowie, po
czym zwróciła się do mnie, gdy tylko wyszła z sali. – Dziękuję, że ją
odebrałaś. Nie wiem, dlaczego zemdlałam, lekarze póki co też nie, dlatego
trochę tu posiedzę. Aaron zastąpi mnie w pracy, więc nie musisz przejmować się
swoim wyjazdem.
-
Nie martw się teraz o pracę, najważniejsze, żebyś jak najszybciej wróciła do
zdrowia. – powiedziałam, bo miała teraz dosyć na głowie. Dobrze, że już
wcześniej przeszłyśmy na ty, bo inaczej dziwnie by mi się z nią rozmawiało. I
tak gadałyśmy teraz bardziej jak przyjaciółki, niż podwładna i jej szefowa. – A
co z Jasmine? Chyba tu nie zostanie.
Marie-Ann
zastanowiła się chwilę.
-
Dzwoniłam do Collina, jest w pracy, ale teoretycznie mógłby po nią przyjechać.
Chodzi tylko o to, że nie chcę aby była z Jessicą tak długo, bo kiedy on jutro
pójdzie do firmy, one zostaną same. Jasmine za nią nie przepada, co mnie nie
dziwi. – powiedziała z pogardą. – Moja matka mieszka daleko, dlatego pomyślałam,
że najlepszym wyjściem byłoby, gdyby została na jakiś czas u Jacka i Bena.
Dzwoniłam już do nich i się zgodzili. Jest tylko jeden mały problem – Jack jest
teraz na operacji, a Ben wyrwie się ze spotkania dopiero za godzinę. Jasmine
zanudziłaby się tu na śmierć, dlatego chciałabym cię o coś prosić. Oczywiście nie
musisz się zgadzać tylko dlatego, że jestem twoją przełożoną.
Domyślałam
się już, o co mnie poprosi. Nie miałam ochoty jechać do Bena, ale w takiej
sytuacji nie potrafiłam jej odmówić.
-
Nie robię tego dlatego, że jesteś moją szefową. Po prostu chcę ci pomóc. O co
chodzi?
Marie-Ann
ucieszyła się i od razu przeszła do rzeczy.
-
Zawieź ją proszę do Bena. Uprzedzi portiera, żeby wpuścił cię do środka i jeśli
to nie problem, poczekaj z nią tam dopóki nie przyjedzie on, albo Jack.
Zgodziłam
się i na jej prośbę zawołałam Jasmine. Jej matka wytłumaczyła jej, gdzie spędzi
najbliższe dni, a ta nie protestowała. Gdybym miała do wyboru zostanie z
Jackiem i Benem, albo z Jessicą, to też bym nie zgłaszała sprzeciwu.
Pojechałyśmy
do ich mieszkania i jak mówiła Marie-Ann, portier był już uprzedzony o naszej
wizycie.
Nie
miałam nigdy podejścia do dzieci, jednakże Jasmine nie wymagała ode mnie
wymyślania jej zajęć. Włączyła sobie konsolę w salonie i zaprosiła mnie do gry.
I tak nie miałam nic do roboty, a musiałam tu z nią poczekać, dlatego wzięłam
drugiego pada i usiadłam obok niej na kanapie.
Grałyśmy
w jakąś strzelankę i wciąż ze mną wygrywała.
-
Jesteś w to za dobra. – zaśmiałam się bo widziałam, jaką radość sprawia jej
zwycięstwo.
-
Ben mnie nauczył, zawsze razem w to gramy. – odpowiedziała z uśmiechem, nadal
skupiając się na grze. – Nie przejmuj się, Jack też zawsze przegrywa.
Na
ekranie po raz kolejny pojawiła się informacja, że Jasmine wygrała. Dziewczyna
zaczęła podskakiwać wesoło, a za naszymi plecami rozległ się aplauz. Gdy się
odwróciłam, zobaczyłam klaszczącego i uśmiechniętego Bena.
Niewiele
się zmienił od naszego ostatniego spotkania. Wciąż miał krótkie włosy, tym
razem jednak zapuścił kilkudniowy zarost, który dodawał mu kilka lat, chociaż i
tak wyglądał bardzo młodo na swój wiek. Był ubrany w ciemny garnitur; wyglądał
jak prawdziwy prezes.
Zaraz
za nim do przyszła jego pomoc domowa. Przywitała się tylko i od razu ruszyła do
kuchni.
Spojrzał
na mnie i znów się uśmiechnął, tym razem słabo i niepewnie. Jasmine rzuciła mu
się na szyję i zaczęła go błagać, by zagrał z nami.
-
Za chwilę zagramy, tylko się przebiorę, okej? – powiedział do niej miło, a ona
niechętnie przystała na jego warunki. – Idź do kuchni, Elsa zrobiła dla ciebie
coś specjalnego.
Dziewczynka
pobiegła zadowolona do kuchni, a my zostaliśmy sami w salonie. Stwierdziłam, że
już nic tu po mnie i mogę wrócić wreszcie do domu.
-
Skoro już wróciłeś, to chyba już pójdę. – chwyciłam torebkę i wstałam z kanapy.
Widziałam, że był zawiedziony.
-
Liczyłem, że zjesz z nami obiad. Chociaż tak odwdzięczę się za to, że
przywiozłaś tu Jazzy i ją pilnowałaś.
Czułam
napięcie między nami. Udawaliśmy, że wszystko jest normalnie, podczas gdy oboje
wiedzieliśmy, iż gdyby nie przypadek, to możliwe że zerwalibyśmy kontakt już na
zawsze.
Było
mi głupio odmówić, dlatego zgodziłam się na wspólny obiad i udałam się do
jadalni, podczas gdy on poszedł się przebrać. Dołączył do nas, gdy wszystko
było już gotowe i Elsa podała obiad na stół, po czym znów zniknęła.
Siedziałam
naprzeciwko niego, a po jego prawej stronie jadła jego przyrodnia siostra. Przez
chwilę przy stole panowała cisza. Skupiałam się na jedzeniu łososia, albo
patrzyłam za jego plecy na panoramę miasta, byle tylko nie patrzeć na niego.
Było mi głupio po tym co powiedziałam mu ostatnio, poza tym czułam się
niezręcznie w jego towarzystwie. Chwila zdawała się trwać w nieskończoność, aż
wreszcie Jasmine postanowiła się odezwać.
-
Kiedy przyjdzie Faye? Obiecała mi, że nauczy mnie grać na skrzypcach.
Ben
wydawał się być zmieszany, bo nie spieszył się za bardzo z odpowiedzią.
-
Mogę ją zaprosić dzisiaj wieczorem jeśli chcesz. – odparł zakłopotany, nie
patrząc na mnie.
-
Kim jest Faye? – zapytałam, bo moja ciekawość zwyciężyła. Za późno ugryzłam się
w język, przez co wyszłam na wścibską.
-
Znamy się od bardzo dawna. – powiedział zdecydowany, po czym dodał bardziej
niepewnie: - Spotykamy się od jakiegoś czasu.
Właściwie
powinnam ucieszyć się, że wreszcie dał sobie ze mną spokój. Poczułam jednak coś
dziwnego, jakbym podświadomie chciała, aby był sam. Jakbym miała przez to
potwierdzenie, że naprawdę mu na mnie zależało. Pomyślałam też, że może to
dobra okazja, by odnowić naszą przyjaźń, ponieważ wreszcie mogłam mieć pewność,
iż chodzi mu tylko o to. Zastanawiałam się tylko, czy będzie tego chciał.
-
Och, to super. – odparłam siląc się na naturalny ton i uśmiechnęłam się
delikatnie. Chyba ulżyło mu, że się dowiedziałam.
-
Może wpadlibyście z Jaredem do nas kiedyś na kolację? – zapytał miło, a ja
walczyłam ze sobą, by się nie rozkleić.
-
Wyjeżdżam na kontrakt do Nowego Jorku, a on jedzie w trasę, więc chyba póki co
musimy to odłożyć. – robiłam dobrą minę do złej gry, starając się mówić
zwyczajnie.
Ben
spojrzał na mnie podejrzliwie, jakby nie do końca mi uwierzył.
-
O, gratuluję. Obiło mi się o uszy, że wyjeżdża, ale myślałem, że zdążycie
jeszcze do nas przyjść. Dawno z nim nie gadałem, z tobą zresztą też. – nie brzmiało
to jakby mówił z wyrzutem, a bardziej jakby żałował, że sprawy właśnie tak się
potoczyły.
Chciałam
coś jeszcze powiedzieć, ale usłyszałam kroki za swoimi plecami. Odwróciłam się
i zobaczyłam znajomą rudowłosą dziewczynę. Pewnie nie poznałabym jej w świetle
dziennym, ponieważ przy naszym pierwszym spotkaniu było dość ciemno, a gdy
widziałam ją w pomieszczeniu, była daleko. Zauważyłam jednak jej specyficzną
bliznę i od razu wiedziałam, kim jest.
-
Smacznego. – rzuciła do nas przyjaźnie. Jasmine wpatrywała się w nią badawczo.
-
Witaj, Amber. – powiedział Ben neutralnym tonem. – Może do nas dołączysz?
Kobieta
spojrzała najpierw na niego, a potem na mnie. Starałam się nie pokazywać, że
nie żywię do niej sympatii. Nie miałam nic do niej, ale podświadomie
traktowałam ją jak wroga przez to, że Jack wybrał ją zamiast Rebekę i byłam
zła, że nie okazała się jedynie dziewczyną na jedną noc. Pomyślałam jedynie, że
może Jack jest z nią nadal tylko dlatego, by wkurzyć swoją matkę związkiem ze
starszą od siebie kobietą.
-
Cześć wszystkim. – odparła, spoglądając szarymi oczami głównie na mnie. –
Podziękuję, przyszłam tylko do Jacka. Mówił, że kończy o szóstej.
-
Pewnie zaraz będzie, może coś się przedłużyło. – Amber usiadła na skraju stołu,
dość daleko ode mnie. – Tak w ogóle poznajcie się, to jest…
-
Już się poznałyśmy. – odparłam z nieukrywaną niechęcią. Ben wydawał się być tym
zdziwiony, Amber – wręcz przeciwnie. Zadawała się jednak chcieć załagodzić
sytuację, a nie podkręcać atmosferę.
-
Tak, spotkałyśmy się na jednej imprezie. Jack mówił mi o tobie dużo dobrych
rzeczy.
Nie
sądziłam, by Jack wypowiadał się o mnie pochlebnie. Pokłóciliśmy się wtedy i
wątpiłam, by po czymś takim mógł powiedzieć na mój temat coś dobrego.
-
Ja o tobie nic nie słyszałam. – odparłam, gasząc jej przyjacielski uśmiech. –
Muszę już iść, i tak się zasiedziałam. Do zobaczenia.
Ben
zauważył, że wychodzę z jej powodu, ale nie chciał mnie już zatrzymywać.
Pożegnał się ze mną, tak samo Jasmine i wyszłam na korytarz, po czym zeszłam na
dół po szklanych schodach. Byłam już przy windzie, gdy dogoniła mnie rudowłosa
kobieta.
-
Jack mówił mi, że jesteś kuzynką jego byłej. – rzuciła nagle, jakby miało mnie
to powstrzymać przed wejściem do windy. – Zdaję sobie sprawę, że możesz mnie przez
to nie lubić, ale ja naprawdę nie mam żadnych złych zamiarów.
Zastanowiłam
się nad jej słowami. Dlaczego jej tak zależało na mojej opinii na jej temat?
-
Dlaczego w ogóle obchodzi cię co myślę? – zapytałam. Była może nieco młodsza od
mojej szefowej, ale jakoś dziwnie było mi mówić do niej „pani”.
Amber
zaśmiała się i zarzuciła miedziane fale do tyłu. Miała zbyt oliwkową karnację
na to, by być naturalnie ruda, ale ten kolor nawet do niej pasował.
-
Powiedzmy, że nie lubię mieć wrogów. Może dasz mi jeszcze jedną szansę?
Nie
byłam typem wrednej dziewczyny. W gruncie rzeczy Amber nigdy nie dała mi powodów,
bym ją nienawidziła. Także nie lubiłam mieć wrogów, ale czułam, że Rebece by
się to nie spodobało. Nie wiedziałam tylko, co ma oznaczać ta „druga szansa”,
ale przystanie na jej propozycję nie znaczyło od razu, że będziemy przyjaciółkami.
-
Dobrze. – niechętnie się zgodziłam, a ona się widocznie ucieszyła.
Pojechałam
do domu, bo byłam już zmęczona całym tym dniem. Pod drzwiami czekała na mnie
niespodzianka – Jared siedział na schodach z bukietem kwiatów, a gdy tylko mnie
zobaczył wstał, i ruszył w moim kierunku. Wiedziałam, że tak szybko się nie
wywinę.
znowu zakończyłaś w najlepszym momencie ;/ czekam na nowy i mam nadzieje że pojawi się niedługo :)
OdpowiedzUsuńLubię was trzymać w niepewności :D
UsuńZdecydowanie za krootkieeee!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńTakie jak zawsze :)
UsuńOooowwww, niech oni sie zejdaaaaaaa )): amber bym strzelila, a to, ze ben kogos ma, to ciesze sie jak dzika i mam nadzieje, ze nie beda razem, w sensie lea i ben, na jareda powinna nakrzyczec, ale niech sie zejda ):
OdpowiedzUsuńNiestety muszę to przemilczeć, bo co to za zabawa gdybym zdradziła cos takiego :)
UsuńZnów to samo? Nie mów mi,że zamierzasz to tak ustawić :)
OdpowiedzUsuńJa nie mówię nie tak czy inaczej.
Aha, wkradł ci się chochlik drukarski, powinno być "dwóm modelkom" ;)
Weny!
Czekając,aż wszystko wyjaśnisz,
S.
Wszystko wyjdzie w praniu :D
UsuńTak to jest, jak się pisze na szybko rozdział, w każdym razie dzieki za czujność, poprawie to.
Dziekuje!
Jared taki romantyk hahah czekam na nowy :))
OdpowiedzUsuńZdarza sie :D
UsuńHej! Na początek chciałabym Ci bardzo podziękować za tak miłe słowa odnośnie mojego nowego ff. Takie komentarze dają mi dużo motywacji do pisania, więc to dla mnie naprawdę wiele. Dziękuję. Co do komentowania Twojego, masz rację. Pamiętam jak zaczęłaś pisać i byłam zafascynowana. Ale od tamtej pory czytuję i dalej jestem pod wielkim wrażeniem. Jest to jeden z bardzo niewielu blogów na jakie zaglądam. Przyznam, że musiałam czasem trochę nadrabiać, ale w miarę możliwości będę zaglądała regularnie, bo już nie mogę doczekać się następnego rozdziału... Skończyć w takim momencie?! I, no cóż... mam nadzieję, że wszystko szybko się wyjaśni i będzie cacy. :) Czekam! I pisz proszę, bo wychodzi Ci to świetnie!
OdpowiedzUsuńNie ma sprawy. Czytałam Twoje poprzednie ff, ktore chyba juz skończyłas (a szkoda).
UsuńCieszę sie, ze i Ty czytujesz mojego bloga, taki komentarz tez jest dla mnie olbrzymią motywacją :)
Bede pisać, o to nie musisz sie martwić, dziekuje :3
Ahh... To oczekiwanie na następny rozdział :c Mam nadzieję, ze za niedługo dodasz następny rozdział :) Ff cudowne. Niedawno znalazłam Twojego bloga i po prostu nie mogłam się oderwać. Nawet nie zauważyłam kiedy przeczytałam 29 rozdziałów. Bardzo przyjemnie się czyta, idealne na nudne wieczory :) Rozdział bardzo ciekawy, zaskakujesz pozytywnie. Życzę weny i jako fanka 30stm mam nadzieję, ze Lea wybaczy Jaredowi i Shannonowi :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
~M.
Bardzo dziękuję:) Nowy rozdział już jest!
Usuń