27.06.2014

Rozdział 26 – Do Or Die





                Wpadłam do domu jakby się paliło, Jared zaraz za mną. Przy drzwiach od łazienki stał Jack i walił w nie, wołając imię Rebeki. Ta jednak nie odezwała się nawet jednym słowem.
                Kazałam mu się odsunąć i sama zaczęłam pukać do drzwi, delikatniej niż Jack i spokojniejszym głosem wołałam jej imię oraz prosiłam, by powiedziała chociaż, że wszystko jest w porządku. Po chwili ciszy zrozpaczonym tonem wrzasnęła, żeby wszyscy zostawili ją w spokoju.
                Gestem pokazałam Jackowi, aby wyszedł, a ten nawet nie zaprotestował. Podeszłam do Jareda i szepnęłam mu, by poczekał na mnie w moim pokoju.
                - Rebecca otwórz, zostałam tutaj tylko ja. – powiedziałam jak do małego dziecka i cierpliwie czekałam na jej ruch. Odetchnęłam, gdy usłyszałam dźwięk otwieranego zamka.
                Niepewnie uchyliła drzwi i spojrzała na mnie skruszona. Tusz do rzęs spłynął jej czarnymi strumykami po policzkach, a włosy były związane w niechlujny kok. Dziewczyna stojąca przede mną w wielkim, rozwleczonym swetrze w niczym nie przypominała mojej kuzynki.
                - On po ciebie zadzwonił? – zapytała i znów zbierało jej się na płacz.
                - Tak, martwił się o ciebie. – odparłam i weszłam do łazienki, po czym usiadłam obok niej na posadzce, opierając się plecami o wannę.
                - Nie musiał… przecież nie zrobiłabym nic głupiego.
                Trochę mi ulżyło, bo widziałam, że mówi to szczerze. Nie chciałam odwoływać wyjazdu do Włoch, ale jeśli ze względu na Rebekę byłoby to wskazane, zrobiłabym to bez zastanowienia. Zaczęła mnie jednak uspokajać mówiąc, że po prostu zaskoczyło ją wyznanie Jacka i najzwyczajniej się zdenerwowała. Pragnęła się wypłakać w samotności, a on bał się ją zostawić w takim stanie i po prostu wyjść, dlatego spanikował i do mnie zadzwonił.
                Już miałam z nią zostać i pojechać do Jareda dopiero rano, ale ubłagała mnie, bym jechała z powrotem i nie zamartwiała się o nią. Stwierdziłam, że przystanę na jej warunki, bo w końcu była dorosła i nie potrzebowała ciągłej opieki. Wiedziałam, że inteligentna i nie zrobi nic bezmyślnego, dlatego postanowiłam jej zaufać. Nie chciała ze mną rozmawiać o Jacku, a ja też nie naciskałam, bo nie chciałam żeby wydało się, że wiedziałam o jego romansie. Gdy poszła do swojego pokoju, zawołałam Jareda i pojechaliśmy do niego.
                Z samego rana ruszyliśmy na lotnisko. Przejeżdżaliśmy przez most, który przywołał wspomnienia, nie potrafiłam jednak teraz zdecydować, czy po tym, co się wydarzyło są one szczęśliwe. Wpatrywałam się w poręcze, gdzie stali turyści i w głowie miałam tylko jeden obraz – Bena ratującego mnie przed deszczem. Gdy pojawiło się to w mojej wyobraźni, zalała mnie fala mieszanych uczuć.
                - Widzisz tam coś ciekawego? – zapytał Jared widząc, że patrzę się w jeden punkt podczas gdy staliśmy w korku. Siedzieliśmy na tylnich siedzeniach, a Shannon prowadził auto.
                - Zamyśliłam się. – odparłam i odwróciłam wzrok w jego kierunku.
Heathrow przywoływało u mnie już jednoznacznie miłe wspomnienia, u Jareda najwyraźniej także, bo uśmiechał się do mnie znacząco przy bramkach, gdzie jeszcze nie tak dawno temu powstrzymałam go od wyjazdu i pocałowałam na oczach wszystkich podróżnych. Teraz było tu trochę mniej tłumów, jednakże kilka osób patrzyło się na nas podejrzliwie, pomimo czarnego kapelusza na głowie Jareda i ciemnych okularów. Jeden młody chłopak podszedł do niego po autograf i zdjęcie, ale na szczęście tylko na nim jednym się skończyło. Co dziwne, poprosił o fotografię także ze mną, a ja z grzeczności nie odmówiłam.
                Niemalże przez cały lot spałam. Całą noc rozmyślałam nad tym, jak czuje się moja kuzynka, dlatego nie przespałam zbyt wielu godzin, a jeśli już to niespokojnie. Teraz z głową opartą o ramię mojego mężczyzny drzemało mi się o wiele lepiej. Poczułam się wręcz zawiedziona, kiedy cicho wyszeptał mi do ucha, że pora się obudzić.
                Po opuszczeniu samolotu uderzyło we mnie od razu chłodne powietrze. Nie spodziewałam się upałów o tej porze roku, ale miałam cichą nadzieję na nieco wyższą temperaturę. Z lotniska udaliśmy się od razu do hotelu, gdzie przebraliśmy się i odświeżyliśmy po podróży. Hotel był pięciogwiazdkowy, położony na wyspie Guidecca. Był niezwykle bogato urządzony, a nasz pokój tak naprawdę był apartamentem. Wszystko łączyło w sobie wenecki przepych, antyki i piękne dzieła, ale także dozę nowoczesności i designu. W każdym pokoju podłoga była drewniana i wyłożona dużym, perskim dywanem, a ściany były jasne; jedynie w sypialni przyciemniono je do szarości.
                Z dużych okien rozpościerał się widok na piękną Wenecję, a z balkonu w sypialni można było dostrzec Santa Maria della Salute i Canal Grande. Niebo zaczęło się rozpogadzać, a po turkusowej wodzie wolno płynęli gondolierzy, a tramwaje wodne dryfowały w kierunku portów. Jared stanął za mną na balkonie i objął mnie w talii, kładąc głowę na moim ramieniu. Od razu czuć było od niego zapach jaśminowego mydła, a wiatr muskał moją skórę kosmykami jego zmierzwionych włosów.
                - Jak ci się podoba? – zapytał cicho, bo usta miał zaraz przy moim uchu.
                - Jest jak w bajce. – odparłam z zachwytem i odwróciłam się do niego, obierając się o balustradę balkonu.
Zarzuciłam mu ręce na szyję, a on wciąż mnie obejmował. Przebrał się w szary t-shirt z dekoltem w kształcie litery „V” i dżinsy. Na szyi jak zwykle miał swój naszyjnik z triadą. Zaczęliśmy się całować, przez co jeszcze bardziej poczułam się jak we śnie. Wszystko wreszcie zaczynało się układać po mojej myśli, a chwile jak te pragnęłam zatrzymać w czasie i żyć w nich jak najdłużej.
Jak zwykle nie skończyło się na pocałunkach, ponieważ postanowiliśmy skorzystać z bliskości balkonu z sypialnią. Nawet nie zdążyłam mrugnąć, a znaleźliśmy się znów wewnątrz, obściskując się na łóżku. Zaczynałam się zastanawiać, po co przebieraliśmy się po podróży, skoro teraz ponownie wszystko rzucaliśmy gdzie popadnie. Mój top poleciał przez pół pokoju, a jego szary t-shirt wylądował niemalże na balkonie. Czułam się tak szczęśliwa, że uśmiech nie schodził z mojej twarzy, z Jareda także. Mogłabym tak spędzić cały dzień, zapewne on też nie miałby nic przeciwko. Ponieważ nie chcieliśmy opuszczać łóżka, Jared sięgnął po telefon i zamówił jakiś deser do pokoju.
Kiedy w końcu w zdecydowaliśmy się opuścić wreszcie próg sypialni i wyjść z łóżka, było już południe. Ubrałam się w cienką kurtkę i szalik, a Jared założył krótki płaszcz i gruby szal. Postanowiliśmy wybrać się do centrum Wenecji, dlatego by dostać się na drugą stronę musieliśmy skorzystać z tramwaju wodnego. Dziękowałam sobie w duchu, że nie miałam już choroby morskiej.
Na lądzie zaczęliśmy przechadzać się wąskimi uliczkami. Wszystkie były do siebie podobne, co jakiś czas wchodziliśmy na mały mostek, z którego widok rozlegał się na kanał. Pomimo podobieństwa, każda z nich miała swój urok – wszędzie roiło się od najróżniejszych weneckich masek rozmieszczonych w witrynach sklepów bądź małych stoiskach, drogich butików czy rozmaitych sklepów i kawiarni. Kupiliśmy parę pamiątek, a także małe maski. Przechodziliśmy obok Bazyliki Świętego Marka, do której wrót ustawiła się spora kolejka turystów, postanowiliśmy więc obejrzeć ją tylko z zewnątrz. Nie mogłam się powstrzymać i co chwila robiłam jakieś zdjęcia. Zachwycała mnie tutejsza architektura, zdobienia i detale, a całe miasto wydawało się być całkowicie oderwane od rzeczywistości.
Powoli się już ściemniało, a my wciąż chadzaliśmy wąskimi uliczkami. Zaczęłam się zastanawiać, czy Jared wie, dokąd tak właściwie zmierzamy. Skręciliśmy, a zaraz za rogiem moje oczy zostały oślepione. Światło pochodziło z małej restauracji, która obwieszona została drobnymi światełkami, przez co jeszcze bardziej raziła w oczy. Była pełna, ale jemu to nie przeszkadzało. Usiedliśmy na jednym ze stołów na zewnątrz, pomimo chłodu bijącego od wody. Jared zdjął swój gruby szal i zarzucił mi go na ramiona, przez co zrobiło mi się cieplej. Siedzieliśmy zaraz obok kanału, wsłuchując się w odgłosy pluskającej wody i fal wywoływanych przez małe łódki.
Kelner wydawał się być zaskoczony tym, że siedzimy na dworze o tej porze dnia i roku. Nic jednak nie powiedział na ten temat, jedynie zapytał nas z wyraźnym włoskim akcentem o zamówienie. Jared poprosił o najlepsze czerwone wino i specjalność kuchni, ale zaznaczył, że dla niego musi być w wersji wegańskiej. Kelner przytaknął i zapalił małą świeczkę w czarnym lampionie, który stał na stoliku. Kiedy otworzył drzwi restauracji, przez chwilę słyszałam spokojną muzykę, która ucichła jednak wraz z ich ponownym zamknięciem.
- Byłeś tu już kiedyś? – zapytałam otulając się mocniej dużym szalem, który wyglądał teraz jak koc w kratkę. Światło padało na jego twarz tak, że wyraźnie było widać mu tylko lewą część twarzy, odsłaniając dokładnie wystające żyłki pod okiem, których tak nie cierpiał. Dla mnie one zawsze wydawały się urocze, było w nich coś takiego, co dodawało mu jeszcze więcej tajemniczości.
- Trafiłem kiedyś na to miejsce przypadkiem, kiedy zgubiłem się w tym labiryncie uliczek. – zaśmiał się. – Ale to było dawno temu, w dodatku za dnia. Nocą jeszcze tu nie byłem.
Nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak to miejsce musiało wyglądać w ciągu dnia. Podejrzewałam, że nie miało tyle uroku co teraz, a może to wcale nie ta restauracja sprawiała, że było tu tak pięknie. Może to on sprawiał, że wszystko stawało się o niebo lepsze.
Kelner przyniósł nalał nam wina do kieliszków i przyniósł jakieś danie na śnieżnobiałych talerzach. Różniły się od siebie, zapewne dlatego, iż jego przyrządzono po wegańsku.
- Tortelli z gruszką i serem w maśle szałwiowym. – powiedział kładąc talerze na stole. - Na pewno nie chcą państwo usiąść w środku? Zwolnił się właśnie jeden stolik.
Jared spojrzał na mnie pytająco. Widziałam, że nie chce iść do środka, ale ze względu na mnie mógłby się przesiąść. Pomimo chłodu siedzenie na zewnątrz było lepsze, bardziej intymne i nastrojowe. Odmówiliśmy więc kelnerowi, a ten przytaknął i wrócił do wnętrza restauracji.
Jedzenie było pyszne, a wino pasowało do niego idealnie, ponadto rozgrzewało mnie przyjemnie od środka. Na niebie zawisł już sierpowaty księżyc, a światła w oknach zaczęły po kolei gasnąć. Obserwowałam ludzi wewnątrz restauracji – siedzieli, jedli, rozmawiali zupełnie jak my, jednakże tutaj, gdzie siedzieliśmy było więcej prywatności, jakby nie oddzielała nas szyba, a wielki mur.
- Jesteś taka piękna. – powiedział Jared po czym upił łyk wina, cały czas patrząc mi w oczy i delikatnie się uśmiechając. Jego błękitne oczy wesoło błyszczały w migoczących światłach. – Nawet nie wiesz, jakim jestem szczęściarzem, że cię mam.
Wciąż nie mogłam przywyknąć, że dla kogoś mogę być piękna. Nie było we mnie nic specjalnego, tym bardziej dziś, kiedy tylko lekko się umalowałam, a włosy jedynie rozczesałam i zarzuciłam na bok.
- Nie przesadzaj. – powiedziałam zarumieniona, choć zdawałam sobie sprawę, że mówi to na poważnie. – Mogłabym tak spędzać każdy wieczór do końca życia.
- W końcu byś się przyzwyczaiła i nie byłoby już tak wyjątkowo. – powiedział.
- Z tobą zawsze byłoby wyjątkowo. – odparłam.
Jared chwycił mnie za dłoń, którą położyłam obok kieliszka i zaczął gładzić mnie po kostkach opuszkami palców.
- I vice versa.
Nie chciałam by ten wieczór się kończył. Było cudownie; rozmawialiśmy, śmialiśmy się i nie myśleliśmy o niczym, o chłodzie panującym na zewnątrz, o kłopotach zostawionych w Londynie, zupełnie jakbyśmy mieli już tu zostać na zawsze.
Rzeczywistość jednak okazała się okrutna, bo ostatni tramwaj wodny był za dwadzieścia minut, a inaczej nie dostalibyśmy się z powrotem na wyspę. Jared nie pozwolił mi nawet zerknąć na rachunek, ale podejrzewałam, że był wysoki. Wcisnął banknoty do zakładki tak, że znów nic nie widziałam i wstał, po czym chwycił mnie za rękę. Wciąż byłam okryta jego szalem, a on obejmował mnie ramieniem i znów szliśmy w kierunku portu. Wszędzie paliły się pomarańczowe światła, rzucające poświatę na wodę i wszystko wokół.
 Zatrzymaliśmy się na chwilę na moście Rialto, by podziwiać kamienice wyglądające jak zatopione w kanałach, markizy sięgające aż do linii wody i ukryte pod nimi gondole. Niektóre jeszcze pływały wolno po kanałach. Ulice były wyludnione, jedynie na końcu mostu stała jakaś para. Tafla wody unosiła się delikatnie i błyszczała jak szkło. Światła w witrynach się paliły, rzucały pojedyncze promienie w stronę wody. Nie mogłam nie uwiecznić tak pięknego widoku, niczym obraz najlepszego malarza. Zaczynałam rozumieć, dlaczego najwybitniejsi malarze pochodzili z Włoch – mając taką inspirację każdy mógł zostać artystą.
Jared oparł się o balustradę mostu i przypatrywał wszystkiemu w spokoju, podczas gdy ja robiłam zdjęcia. Wyglądał teraz jak część tego cudownego obrazka, dlatego i jemu zrobiłam fotografię. Na dźwięk migawki odwrócił się i uśmiechnął, co dało mi kolejną okazję do dobrego zdjęcia. Wyrwał mi aparat z rąk wciąż się śmiejąc.
- Teraz moja kolej. – powiedział, i zaczął robić zdjęcia mnie.
Nigdy nie lubiłam być przed obiektywem, czułam się pewniej w roli fotografa. Jednakże gdy on robił zdjęcia, mogłam zrobić wyjątek. Wpadło jeszcze kilka wspólnych fotografii, po czym postanowiliśmy iść do portu, bo nie chcieliśmy utknąć po tej stronie do rana.
Następnego dnia udaliśmy się do Padwy. Dziś było już cieplej, mogliśmy więc w cienkich swetrach przechadzać się po rynku. Kupiliśmy największe truskawki jakie widziałam w życiu i usiedliśmy przy fontannie, z której rozlegał się widok na centrum miasta i wielką wieżę zegarową. Karmiliśmy się owocami nawzajem, brudząc się co chwila czerwonym sokiem i śmiejąc. W ataku śmiechu kawałek truskawki poczułam nawet na nosie, przez co Jared chichotał jeszcze bardziej i palcem strącił resztki z czubka mojego nosa. Największą zaletą jedzenia wspólnie truskawek było to, że pocałunki po nich były jeszcze słodsze niż zazwyczaj.
Przez cały dzień czułam na sobie spojrzenia ludzi, widziałam wyjmowane telefony i aparaty by zrobić nam zdjęcia. Trudno było to ignorować, ale starałam się jak mogłam, ponieważ zdawałam sobie sprawę, że zwracając uwagę jednej osobie nic nie zdziałam, bo za chwilę przyjdzie w jej miejsce następna. Po wpadce z video rozmową nie byłam już tak anonimowa jak wcześniej, ludzie pisali do mnie na najróżniejszych portalach społecznościowych, a filmik z feralnej rozmowy krążył po sieci jako hit Echelonu. Większość podeszła do niego z humorem, jednakże byli też tacy, którym nie podobało się to wystąpienie. Nie zamierzałam sobie psuć nastroju obraźliwymi opiniami, dlatego na czas pobytu tutaj rzadko sprawdzałam jakiekolwiek portale.
Niedzielę spędziliśmy w Weronie. Miasto Romea i Julii nie było dla mnie aż tak romantyczne jak Wenecja, jednakże trzeba było przyznać, że i tam było pięknie. Idąc w stronę domu Julii po drodze zatrzymaliśmy się na lody, które pomimo dość chłodnego powietrza smakowały znakomicie.
- Na tę ścianę wpisują się wszyscy, którzy poszukują prawdziwej miłości, albo chcą uwiecznić tą, którą już znaleźli. – powiedział Jared kiedy stanęliśmy przed bramą do domu Kapuletów. By przejść na podwórze należało minąć najpierw krótki przedsionek, którego ściany były całe w napisach – nie dało się przeczytać ani słowa, bo wszystko zlewało się w jedno i gęsto nachodziło na siebie. Jedynie najwyżej dało się odczytać inicjały w sercach, ale sięgnąć tam można było tylko dzięki drabinie lub wchodząc na czyjeś głowy. Kilkadziesiąt kobiet i mężczyzn w różnym wieku wypisywało właśnie wyznania miłosne i prośby na kolorowych ścianach.
- Nie mam żadnego markera. – rzuciłam do Jareda zrezygnowana, bo chciałam nas wpisać na ścianę. Nie chodziło o to, by wszyscy to widzieli. Zależało mi tylko na tym, żebyśmy oboje wiedzieli, że to zostało tu przez nas zapisane.
Jared spojrzał na młodą dziewczynę piszącą coś na samym dole czerwonym pisakiem. Obok niej stała jej koleżanka i przyglądała się wszystkiemu z uśmiechem. Obydwie miały hinduską urodę. Kiedy dziewczyna skończyła pisać i już mieli iść w stronę podwórza, Jay zapytał ją, czy pożyczy nam na chwilę marker. Ta dała mu pisak i spojrzała na niego z konsternacją, po czym z ekscytacją zapytała go z wyraźnym obcym akcentem:
- Czy moja prośba została tak szybko wysłuchana? – uśmiechała się, a na jej szyi zobaczyłam srebrny naszyjnik z triadą. Dziewczyna obok niej patrzyła na Jareda jakby zobaczyła ducha.
- To chyba nie działa aż tak szybko. – Jared zaśmiał się, po czym odwrócił na chwilę do mnie, i znów spojrzał na hinduskę. – Poza tym ja mam już swoją Julię.
Przyszedł do mnie i wziął na głowę, bym wpisała nas jak najwyżej się dało. Zapisałam nasze inicjały w wielkim sercu i dopisałam rok naszego poznania się, czyli ten, kiedy miałam trzy lata. Gdy tylko Jared to zobaczył, zaczął się śmiać, ale nic nie powiedział.
Oddając dziewczynom marker oczywiście musiał użyć go jeszcze by się im podpisać. Nie miały żadnych kartek, więc zrobił to na ich płóciennych torbach, tak jak prosiły. Później zrobiłam im jeszcze z nimi zdjęcie i poszliśmy pod słynny balkon Julii. W tamtejszym sklepiku kupiliśmy jeszcze różową kłódkę, napisaliśmy na niej nasze imiona i przypięliśmy do bramy, gdzie zaginęła w tysiącu innych kolorowych kłódeczek.
Zjedliśmy obiad w jednej z restauracji niedaleko centrum miasta i musieliśmy już wracać do hotelu, ponieważ droga tam trochę zajmowała. Było mi strasznie smutno, że już następnego dnia z samego rana musieliśmy wracać do domu. Tęskniłam już trochę za Londynem, ale nie chciałam opuszczać tego magicznego miejsca.

Wieczorem zaczęło intensywnie padać, dlatego zostaliśmy w hotelu. Przez godzinę rozmawiałam z mamą, która zastanawiała się co wziąć ze sobą do Londynu. Powiedziałam jej, że jestem teraz we Włoszech, ale kiedy próbowała wypytać mnie o mojego towarzysza, zbyłam ją tym, że pozna go już niebawem. Po skończonej rozmowie oglądaliśmy z Jaredem do późna jakiś thriller, którego tytułu nawet nie znałam, ale już w połowie znaleźliśmy lepsze zajęcie. Postanowiliśmy po raz ostatni przetestować wytrzymałość zabytkowego, drewnianego łóżka i tym bardziej ogarnęło mnie wewnętrzne przygnębienie, że to już ten ostatni raz w tym miejscu. Nie zmieniało to jednak faktu, iż w tej chwili byłam tak szczęśliwa, jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Wreszcie poczułam, że żyję i nic nie jest w stanie zniszczyć tego, co jest tu i teraz, a także że nikt nie może mi już odebrać tych radosnych chwil. 

11 komentarzy:

  1. Jaki kochany jest ten rozdział. Jestem ciekawa reakcji mamy lee na jareda. Życzę weny i czekam na kolejny. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmmmmm. Testowanie wytrzymałości łóżka, powiadasz...
    Włochy, Włochy, czyżby pomysł przyszedł po Twoim wyjeździe? Tak, ja mam dobrą pamięć ;)
    Naprawdę mi się podoba, co będzie dalej, zgadywać nie będę.

    Jeśli chcesz, zajrzyj do Elci - zostawiłam tam dość cenną informację :)
    Pozdrawiam, dużo weny, cierpliwości,
    S.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po czesci tak, będąc w Wenecji spotkałam sie z wieloma miejscami, ktore mnie do tego zainspirowały :)
      Stwierdziłam, ze najlepiej oddam klimat miejsca, w którym byłam i przekaże tez to, co tam mi sie podobało.
      Dziekuje, do Elci juz zajrzałam i zostawiłam po sobie ślad.

      Usuń
    2. Stwierdzam, że opublikowałam kolejny rozdział :) Zapraszam, myślę, że warto by było, gdybyś na spokojnie zaobserwowała bloga - nie będę ci w ten sposób spamu tworzyła :)

      Usuń
  3. Jak dla mnie to mogłabyś codziennie pisać te rozdziały :)
    Ten jest taaaki romantyczny :3 A Jay <3
    Weny :* I miłego odpoczynku :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział! Delikatny i romantyczny.. :)
    Pozdrawiam, miłego wyjazdu ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Miło zacząć wakacje z nowym blogiem, szkoda tylko, że nie nauczyłam się odpowiednio dawkować dobrych rzeczy i już wszystko przeczytałam. :( Ciekawy pomysł i przede wszystkim inny niż wszystkie, za co wielgachny plus! Kolejny za to, że w końcu J. znał od małego główną bohaterkę oraz to, że nie był on jedynym adoratorem, a to już zaczyna nudzić. Nie szkoda mi B., chłopak zachowuje się jak baba i robi z siebie ofiarę, a na dodatek nie podoba mi się jego wygląd. :D Za to jego brat to inna bajka, mm. Mam nadzieję, że R. wyjdzie z tego załamania i ponownie uda im się stworzyć fajną parkę.
    Ostatni rozdział, jak tu inni pisali, jest delikatny i romantyczny, ale jak dla mnie za mało wrażeń! Potrzebuję emocji, akcji i takich tam, dlatego mam nadzieję, że coś ciekawego już dla nas szykujesz. Jednak opisy bardzo mi się spodobały. Przeniosłaś mnie wraz z bohaterami do tego magicznego miejsca i za to Ci dziękuję. :)
    Czekam na więcej, pozdrawiam i życzę weny oczywiście.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie martw się, juz niedługo nowy rozdział :)
      Dziekuje bardzo za taka rozbudowaną i pozytywną opinię. Ten rozdział mozna tak powiedzieć był taką ciszą przed burzą, dlatego doczekakasz się akcji i mam nadzieję, że Cię nie rozczaruję.
      Dzieki jeszcze raz :3

      Usuń

Jeśli przeczytałeś/aś, to proszę zostaw opinię. Każdy komentarz jest dla mnie cenny i motywujący :)