- Jak mogłaś go nie poznać? – zapytał z
niedowierzaniem Shannon, kiedy opowiedziałam mu co naprawdę się wydarzyło w
gabinecie.
-
Było cholernie ciemno, poza tym mieli takie same garnitury, maski, fryzurę… - przekonywałam go, chociaż zdawałam sobie
sprawę jak to brzmi. Jednakże taka była prawda – widziałam tylko zarys jego
sylwetki i nie przyglądałam się aż tak dokładnie, bo byłam pewna, że to Jared.
Shannon
patrzył mi prosto w oczy, jedynie zerkając co jakiś czas na brata pogrążonego w
rozmowie z Emmą i ich matką. Widziałam, że w duchu walczy sam ze sobą, nie
wiedząc, czy może mi zaufać. Oczywiście nie obwiniałabym go, gdyby postanowił
pobiec teraz do Jareda i wszystko mu wygadać, ale głęboko w sercu miałam
nadzieję, że pozostawi to mnie.
Kiedy
zobaczył, że podjechało po nas auto i Jared nas woła, pospiesznie powiedział do
mnie:
-
Okej, może to szalone, ale ci wierzę. – zobaczył ulgę na mojej twarzy i szybko
dodał: - Ale to nie zmienia faktu, że coś jednak było między tobą, a Benem. Nie
chcę mieć tego na sumieniu, bo nie lubię ukrywać niczego przed Jaredem, dlatego
powiesz mu to sama jeszcze dzisiaj, albo ja mu powiem.
Zdawałam
sobie sprawę, że to nie w porządku mieć takie tajemnice przed Jaredem. Nie
chciałam go jednak ranić i bałam się, iż mi nie uwierzy. A może bardziej
obawiałam się, że mi nie ufa.
Przystałam
na ultimatum Shannona, bo nie miałam innego wyjścia. Lepiej było, żeby
dowiedział się tego ode mnie.
-
Dobrze, powiem mu. Ale nie tutaj, nie chcę scen.
Shannon
przyznał mi rację i wsiedliśmy do auta. Tam Jared natychmiast zdjął swoją
maskę, a potem moją i chwycił mnie za rękę, uśmiechając się.
-
Jack nieźle się postawił Jessice. – zagaił do rozmowy, przez co wszyscy
zaczęliśmy rozmawiać na ten temat. W końcu jednak go zmieniono, co nie do końca
mi odpowiadało.
-
Widziałaś gdzieś dzisiaj Bena? Chciałem go złapać, ale po tym jak go widziałem
na parkiecie, nie mogłem go znaleźć. – zapytał mnie Jared, a wszyscy skierowali
na mnie swój wzrok. Shannon jako jedyny patrzył na mnie tak, jakbym wymordowała
mu pół rodziny.
-
Ja go widziałam. – oświadczyła Constance, a jego brat nie odrywał ode mnie
wzroku. Serce zaczęło mi walić jak młot. – Szedł na górę. Potem go już nie spotkałam.
Odetchnęłam
z ulgą i czekałam tylko, aż podróż powrotna dobiegnie końca. Chciałam mieć to
już za sobą, bo wciąż szukałam w głowie odpowiednie słowa, których nie mogłam
znaleźć. W takiej sytuacji chyba cokolwiek by się nie powiedziało, zabrzmiało
by to źle.
Kiedy
wreszcie dojechaliśmy do Londynu, odwieźliśmy Emmę, Constance i Shannon poszli
do niego, a ja zostałam sama z Jaredem w jego mieszkaniu. Wiedziałam, że liczył
na to, iż będę u niego dzisiaj nocować, ale po tym co zamierzałam mu wyjawić
szczerze wątpiłam, że nadal będzie miał na to ochotę.
-
Ta sukienka jest taka ciasna. – powiedziałam na głos sama do siebie, kiedy
tylko weszliśmy do salonu. Koronka zaczęła mnie drażnić, a górna część dusić.
-
Nie mam nic przeciwko, żebyś ją zdjęła. – zaśmiał się Jared i poluźnił krawat,
po czym całkowicie go zdjął i cisnął na fotel. Podszedł do mnie i objął mnie w
pasie, co jeszcze bardziej utrudniało mi zadanie.
-
Muszę ci coś powiedzieć… - niemal piszczałam, bo całował mnie teraz po szyi i
nie mogłam poprawnie złożyć zdania.
-
Wiem, że mnie kochasz. – znów wziął wszystko na żarty i nie przestawał mnie
obcałowywać.
-
To też, ale jest coś jeszcze, co ci się nie spodoba. – powiedziałam bardziej
bezpośrednio, byleby się ode mnie odsunął i przestał mnie rozpraszać. Udało
się, bo zrobił krok w tył, ale teraz trzymał mnie za ręce.
-
Słucham. – rzucił i widząc moją minę, zaczął się denerwować. Byłam ciekawa,
czego się spodziewał.
Za
każdym razem, gdy chciałam coś z siebie wydusić, kończyło się to tym, że co
najwyżej wyjąkiwałam pojedyncze sylaby. W końcu Jared nie wytrzymał i zadał
pytanie, które musiało mu przez ten czas cały czas krążyć po głowie.
-
Jesteś w… ciąży? – wydukał, a ja pospiesznie zaczęłam zaprzeczać. Spodziewałam
się, że odetchnie z ulgą, on jednak wydawał się być lekko zawiedziony.
Postanowiłam nie drążyć tego tematu i nie trzymać go dłużej w niepewności.
Opowiedziałam
mu wszystko zupełnie tak, jak wcześniej Shannonowi. W połowie mojej opowieści
przestał trzymać mnie za ręce, odszedł pod okno i zaczął się w nie wpatrywać ze
skrzyżowanymi rękoma.
Powiedziałam
mu, że Shannon to widział, bo skoro już mówiłam mu prawdę, to zamierzałam nic
pomijać. Ponadto powiedziałam mu wszystko to, co Ben wyznał mi w tańcu i to, że
zerwałam z nim wszelki kontakt. Zaczęło mnie niepokoić, iż Jared cały czas
milczy, nawet po tym, gdy skończyłam już mówić.
-
Powiedz coś. – nie wytrzymałam w końcu.
Odwrócił się
i spojrzał na mnie tak, jak Shannon w limuzynie. Był na mnie zły, a może na
Bena. Może na nas obu, co by mnie nie dziwiło. Pierwszy raz tak na mnie patrzył
– wyglądał, jakby chciał w coś uderzyć, coś rozwalić. Z minuty na minutę był
coraz bardziej wściekły, jakby dopiero docierało do niego, co się stało.
- Co mam
powiedzieć? – rzucił wreszcie podniesionym głosem. – Że się zawiodłem? To chyba
oczywiste. – wziął głęboki wdech i zaczął nerwowo krążyć po salonie, co
zaczynało mnie doprowadzać do szału. Znów nie wiedziałam czy mówił o mnie, o
Benie, czy o nas obu. – Nie potrafię tylko pojąć, jak można pomylić swojego
chłopaka.
To nie było
pytanie, ale postanowiłam na nie odpowiedzieć.
- Mówiłam ci
już, było ciemno i…
- Nie chcę
tego znowu słuchać, Leanne. – starał się nie krzyczeć, ale mu to nie wychodziło,
a jego oczy pociemniały. – Powiedziałabyś mi, gdyby nie Shann?
Zastanowiłam
się. Nie było sensu kłamać, i tak już wszystko było wystarczająco
skomplikowane, a atmosfera napięta.
- Nie, nie
powiedziałabym ci, ponieważ bałabym się.
Ściągnął
brwi i spojrzał na mnie badawczo.
- Bałabyś
się? – powtórzył, jakby chciał się upewnić, że dobrze usłyszał. – Czego?
- Tego, że
okaże się, iż mi nie ufasz. I najwyraźniej się nie pomyliłam. – odpowiedziałam
i ruszyłam w stronę drzwi, bo zaczęło się we mnie gotować, a nie chciałam
wybuchnąć. Nawet nie zauważyłam kiedy łza spłynęła mi po policzku, które mocno
mnie piekły.
Jared
pociągnął mnie za rękę i mimowolnie obróciłam się w jego stronę.
- Przepraszam.
Wierzę ci. – powiedział patrząc mi w oczy, a jego tęczówki znów zaczynały
nabierać swojego głębokiego błękitnego koloru. – Jestem po prostu wściekły na
Bena.
- Wiesz, że
gdybym chciała z nim być, to nie wybrałabym ciebie. – wyszeptałam mu do ucha,
kiedy mnie objął.
- Wiem. –
odparł i zaczął mnie całować.
Znów nie
mogłam się mu oprzeć i dałam mu zdjąć moją niewygodną sukienkę. Pomimo
zmęczenia dzisiejszym dniem, tego właśnie mi brakowało. Teraz już wiedziałam,
że on to on, mogłam więc bez zahamowań poddać się jego dominującemu stylowi
bycia. Przerzucił mnie przez ramię i pognał schodami w górę ze mną na plecach. Dziś
był jeszcze bardziej zaborczy, bo zależało mu, by pokazać kto tu rządzi –
czułam się jakby podświadomie chciał mi udowodnić, że jestem jego i tylko jego.
Był bardziej namiętny niż zazwyczaj, bardziej stanowczy i nieprzewidywalny.
Cały czas jednak pilnował, bym była zadowolona, dlatego w zupełności potrafiłam
mu ulec, choć przeważnie lubiłam być tą, która rządzi. Oczywiście nie byłby
sobą, gdyby mnie trochę nie ukarał, ale akurat jego kary były dla mnie bardziej
przyjemne, niż pouczające. Teraz tym bardziej poczułam to, co on chciał bym
czuła – całkowitą pewność, że to on jest tym, którego pragnę.
Zaczęłam
lubić nasze kłótnie, bo zawsze kończyły się ciekawie.
Rano obudziłam
się trochę zbolała, a moje pośladki szczypały niemiłosiernie po karze, jaką mi
zgotował, ale byłam szczęśliwa, że wszystko skończyło się pomyślnie. Jared w
przeciwieństwie do mnie był rannym ptaszkiem, dlatego przywykłam już do pobudek
w pustym łóżku. Zeszłam na dół w jednej z koszul w kratę, którą znalazłam w
jego nierozpakowanej walizce stojącej przy niskiej komodzie, zakrywającą mi
jedynie uda. Salon był pusty, ale słyszałam dobiegające głosy z balkonu.
Shannon,
Constance i Jared jedli śniadanie przy małym okrągłym stoliku na średniej
wielkości balkonie. Rozmawiali o czymś, ale kiedy weszłam tam w częściowym negliżu,
wszyscy zamilkli, a ja oblałam się rumieńcem. Shannon zmierzył mnie wzrokiem i widziałam,
jak kąciki ust drgnęły mu ku górze, zanim odwrócił wzrok wbijając go w kubek z
kawą. Jared natomiast szeroko się uśmiechnął, zupełnie jak Constance, która
rzuciła mi spojrzenie jakby chciała powiedzieć „nie krępuj się”.
Młodszy Leto
w końcu wstał od stołu i podszedł do mnie, zamykając lekko drzwi balkonowe.
- Nie
przemyślałam tego, że prócz sukienki nie mam tu żadnych ciuchów. –
powiedziałam, kiedy zarzuciłam mu ręce na szyję, a on objął mnie w biodrach.
- Chociaż ta
wersja też mi się podoba, to pomyślałem o tobie i uzupełniłem ci szafę na
górze, w garderobie.
Zaskoczył
mnie. Zdążył sporo zrobić, podczas gdy smacznie spałam.
-
Przywiozłeś tu moje ubrania? – zapytałam.
- Nie,
kupiłem ci nowe. – odparł, a gdy widział, że chcę go za to zwyzywać,
natychmiast przytknął mi palec do ust. – Najpierw zobacz, czy ci się podobają,
a potem protestuj.
Pobiegłam do
garderoby i zaniemówiłam. Wyobrażałam sobie może kupkę jakiś zwykłych ubrań, a
nie całą szafę do samego sufitu z co najmniej ośmioma regałami i kilkanaście
sukienek i kurtek powieszonych na stojaku z wieszakami . Wystarczyło mi
spojrzenie na jedną metkę by wiedzieć, że nie mogę przyjąć wszystkich tych
rzeczy. Nie miałam wyboru, dlatego postanowiłam ubrać się w cokolwiek, ale i
tak potem je zwrócić.
Pomimo
początku jesieni było ciepło, dlatego wybrałam dla siebie kremową szyfonową
bluzkę z długim rękawem i czarnymi koronkowymi wstawkami. Wolałam nie patrzeć
na jej cenę, dlatego szybko ją odczepiłam. Do tego znalazłam proste dopasowane
dżinsy i czarne baleriny. Wzięłam także wybraną dla mnie bieliznę, cały czas
omijając metki i nie patrząc na marki, choć kilka znanych projektantów rzuciło
mi się w oczy. Ponadto kupił mi mnóstwo kosmetyków, rozłożonych na toaletce.
Wiedziałam, że nie mogę tego przyjąć. Nie potrzebowałam faceta, który kupowałby
mi tak drogie prezenty.
Podejrzewałam,
że musiał to komuś zlecić, co nie zmieniało faktu, że wszystkie ubrania były
piękne i zdecydowanie za drogie.
Dołączyłam
do nich na śniadanie, ale zaczęłam wyzywać Jareda dopiero wtedy, gdy przy
odnoszeniu talerzy i filiżanek zostaliśmy sami w kuchni. Powiedziałam mu, że
wszystko jest cudowne, ale nie mogę tego przyjąć, on jednak wciąż musiał
postawić na swoim i przekonywał mnie, że to nie problem.
- To jest
problem. Nie chcę, żebyś mnie utrzymywał. – powiedziałam spokojnie, starając
się do niego przemówić. Równie dobrze jednak mogłam mówić do ściany.
- Kupienie
ci paru rzeczy nie oznacza od razu, że cię utrzymuję. – stwierdził uparcie i
pocałował mnie w usta, byle tylko mi je zamknąć. – Dla mnie nie są drogie,
dlatego nawet nie przyjmuję do wiadomości, że ich nie przyjmujesz. – znów ten
jego apodyktyczny ton. - Chodź, odwiozę cię do domu. Mam dzisiaj parę spraw do
załatwienia.
Kiedy
zaparkował pod moim domem, zaprosiłam go jeszcze na szybką kawę. Wiedziałam, że
jeden napój nie wynagradza takiej ilości rzeczy, jakie mi kupił, ale to był
dobry początek.
Po wejściu
na korytarz usłyszałam z salonu głos Rebeki. Myślałam, że rozmawia przez
telefon. Okazało się, że uczy się z Benem przy stoliku. Gdy tylko go
zobaczyłam, poczułam ukłucie w sercu, po czym zdałam sobie sprawę, iż Jared nie
może go zobaczyć. Było jednak za późno by cokolwiek zrobić, mogłam tylko czekać
aż się wzajemnie pozabijają.
- Jestem tu
tylko ze względu na Rebekę. – rzucił do mnie, a kiedy w progu zobaczył także
Jareda, pomyślał pewnie, że nic mu nie powiedziałam. Nie zdążyłam go jednak ostrzec.
– Cześć, Jay. – powiedział do niego wstając, a gdy Jared do niego podszedł,
natychmiast zgotował mu niemiłe powitanie – uderzył go pięścią w szczękę tak
szybko, że nawet nie zdążyłam mrugnąć. Nie było to jakieś mocna uderzenie, ale
wystarczające by padł z powrotem na kanapę.
- To za
całowanie mojej dziewczyny.
Oniemiałam,
tak samo jak Rebecca. Odciągnęłam Jareda na bok, bo bałam się, że zada kolejny
cios. Ben trzymał się za wargę, z której zaczął cieknąć strumień krwi. Rebecca
trzymała go za ramię i pytała, czy nic mu się nie stało. Może i mu się
należało, może i nie – w każdym razie ze względu na chociażby jego stan
zdrowia, Jared nie powinien walić go w twarz. Mógł go zwyzywać, wygarnąć mu to,
co o nim myślał, ale nie potrzebnie zareagował taką agresją.
Wszyscy
oczekiwali mojej decyzji. Zastanawiali się pewnie, czy stanę po stronie swojego
chłopaka, czy może będę na niego zła za to, co właśnie zrobił. Chociaż nie
pochwalałam takich rozwiązań, nie chciałam go jeszcze bardziej denerwować – w końcu
całe to zamieszanie było przeze mnie. Nie miałam też zamiaru znowu się z nim
kłócić, dlatego zwalczyłam w sobie chęć podbiegnięcia do Bena i zapytania, czy
wszystko okej i wzięłam Jareda za rękę, prowadząc go do mojego pokoju, byle
rozdzielić tę dwójkę.
- Lepiej
byłoby, gdybyś wyszedł. – rzuciłam przez ramię do Bena. Z pewnością musiał
odebrać to z mojej strony jako przytyk, ale chodziło mi tylko o jego dobro. Nie
chciałam, by ponownie dostał w twarz.
- Nie
powinieneś tego zrobić. – powiedziałam do Jareda, kiedy znaleźliśmy się już w
moim pokoju i zamknęłam drzwi.
Jared znów
krążył po pomieszczeniu, nerwowy i niespokojny.
- Nie
wytrzymałem, musiałem mu przyłożyć. Nie mów, że jeszcze go bronisz.
Przypomniałam
sobie jego wczorajszą minę, gdy się o wszystkim dowiedział. Teraz już
wiedziałam co, a raczej kogo chciał wtedy uderzyć.
- Nie
bronię. Po prostu jest teraz nie do końca zdrowy, dlatego niepotrzebnie…
- Chyba nie
do końca zdrowy na umyśle, skoro przyszedł tu po tym, co ci zrobił. – wtrącił się.
Zaczęło mnie wkurzać, że obwinia Bena o wszystko. Może i nieświadomie, ale ja
też zawiniłam.
- Przestań
mówić w taki sposób. Jakby zmuszał mnie do czegoś, jakby mnie tam przetrzymywał
i robił to wszystko wbrew mojej woli. – zabrzmiało to trochę inaczej, niż w
mojej głowie.
- Chcesz mi
powiedzieć, że ci to odpowiadało? Chciałaś tego? – zapytał podminowany.
- Nie, po
prostu… Nie obwiniam go za to, że wykorzystał okazję. Nie rzucił się na mnie,
tylko ja na niego, nie wiedział, że uważam go za ciebie.
Jared sarkastycznie
parsknął śmiechem.
- Nic nie
rozumiesz. On wiedział, że jesteśmy razem i to mu w niczym nie przeszkodziło,
choć jeszcze nie tak dawno temu zarzekał się, że zostawi cię w spokoju. Pomyśl,
z kim innym byś tam przyszła? On wiedział, a i tak zdradził swojego
przyjaciela.
-
Powinniście porozmawiać na spokojnie.
- Nie mamy
już o czym rozmawiać. – skwitował i chciał wyjść z pokoju, ale zatarasowałam mu
drogę.
- Postaw się
na jego miejscu. Nie wykorzystałbyś okazji? – zapytałam, a on spojrzał mi w
oczy, płonącym wzrokiem.
-
Oczywiście, że bym wykorzystał. Dlatego nie miałbym do niego pretensji, gdyby
mi przyłożył. Gwarantuję ci, że on też nie ma.
Byłam
ciekawa, czy się nie myli. Nic jednak nie mogłam już zrobić, co się stało już
się nie odstanie. Pociągnęłam go za rozdygotaną rękę i usadziłam na łóżku. Wiedziałam,
w porównaniu do tego, co okazuje, a co jest na zewnątrz była wielka różnica - w
środku gotowało się w nim jeszcze bardziej. Usiadłam na jego kolanach w rozkroku
i chwyciłam jego twarz swoimi dłońmi, by nie mógł odwrócić wzroku.
- Wiesz, że
kocham tylko ciebie. – mówiłam spokojnie, ściszonym głosem. – To ty jesteś dla
mnie najważniejszy.
Uśmiechnął
się i widziałam, że zaczyna się uspokajać.
- Wiem. Ale
to ja kocham cię bardziej. – odparł i pocałował mnie, obejmując w talii. Po
chwili przerwał, co mnie nie ucieszyło. – Bardzo chciałbym z tobą zostać, ale
muszę już iść. Zobaczymy się wieczorem, dobrze? Mam dla ciebie małą
niespodziankę.
Przytaknęłam
i zaczęłam dręczyć go, by mi powiedział co to, bo wiedziałam, iż nie wytrzymam
do wieczora. Nie chciał mi nic powiedzieć, więc zeszłam z niego i odprowadziłam
go do drzwi wyjściowych. Gdy już wyszedł, udałam się do salonu, gdzie Rebecca
siedziała na kanapie i oglądała jakiś program o modzie.
- Ben coś
jeszcze mówił, kiedy wychodził? – zapytałam siląc się na obojętny ton, choć tak
naprawdę nie miałam tego gdzieś. Becky spojrzała na mnie spode łba.
- Obchodzi
cię to w ogóle?- zdziwiłam się, że była na mnie taka zła.
- Skoro
pytam, to chyba tak. – odparłam, a ona przewróciła oczami. Wiedziała, że mnie
to wkurza, bo zawsze robiła to, gdy była z czegoś niezadowolona.
-
Powiedział, że rozumie Jareda i nie ma mu za złe. Dodał jeszcze, że niedługo mu
przejdzie i tonic takiego. – mówiła szybko, jednym tchem. – Rozumiesz to? –
parsknęła z niedowierzaniem. – Dostał pięścią w szczękę i to nic takiego!
Rebecca
starała się namówić mnie, bym pojechała do Bena i pogadała z nim. Wiedziałam
jednak, że Jared nie byłby zadowolony, poza tym zerwałam z nim przyjaźń, więc
byłabym wtedy niekonsekwentna. Becky próbowała dowiedzieć się, dlaczego już się
z nim nie przyjaźnię, na szczęście zadzwonił jej telefon, więc miałam chociaż
chwilę spokoju od jej gadania.
Usłyszałam
dzwonek do drzwi. Jack wpadł z wizytą i gdy powiedziałam, że Rebecca rozmawia,
usiadłam z nim na kanapie, ponieważ zadeklarował się, że poczeka. Cieszyłam
się, że między nimi zaczyna się układać. Miał trochę posępną minę i wyglądał na
zmęczonego.
- Coś się
stało? – zapytałam. Spojrzał na mnie jakby próbował upewnić się, że może mi
zaufać.
-
Przyszedłem powiedzieć Becky o tym, co powiedziałem mojej matce na balu. Nie
mówiłaś jej, prawda?
- Nie,
właściwie dopiero niedawno wróciłam do domu. – nie wiedziałam, czy powinnam go
pytać o więcej, ale moja ciekawość zwyciężyła. – Kontaktowała się z tobą od
tamtego czasu?
Jack głośno westchnął
i odgarnął włosy opadające mu na czoło.
- Tak, dzwoniła
dzisiaj rano, ale tylko po to, żeby mi oznajmić, że mnie wydziedziczyła. Jakby
jej pieniądze w ogóle mnie obchodziły.
Nie
zazdrościłam mu takiej rodzicielki. Dziwiłam się, że ktoś taki jak Jessica mógł
wychować normalne dzieci, które nie myślały tylko o pieniądzach i swojej
reputacji.
Gdy wróciła
Rebecca, postanowiłam im nie przeszkadzać i poszłam do swojego pokoju. Po
włączeniu komputera, czekała mnie miła niespodzianka w postaci maila.
Jared to chyba najlepszy facet na ziemi. Fajnie się zachował bo widać ze ufa Lee. No i bardzo dobrze ze ben dostał, należało mu się. Oby Rebecce wszystko się ułożyło. Rozdział bardzo fajny, świetnie Piszesz . życzę weny i czekam na kolejny. :)
OdpowiedzUsuńNajlepszy moment jak ben dostał hahahhahaha genialnie. Kiedy kolejny? :'')))
OdpowiedzUsuńNie mam pojęcia, moze w niedziele lub poniedziałek jesli w weekend cos napiszę :3
UsuńKurde, gdzie znaleźć takiego faceta... zresztą każdy z bohaterów jest super. Szkoda, że realia życia daleko odstają od fikcji literackiej. Ale tym lepiej dla Twojego bloga :)
OdpowiedzUsuńCzekam na dalsze!
Hm, No nie wiem czy taka Jessica jest super :D
UsuńDzieki za komentarz :3
Przepraszam, że wcześniej nie skomentowałam, ale Madryt tak mnie wciągnął, że uruchomienie komputera aż do tej pory graniczyło z cudem. Wracając do tematu: pokochałam całym sercem moment, kiedy Ben zarobił. Należało mu się, a poza tym jestem szczęśliwa, że wyjaśnienia skończyły się jedynie "szczypiącym tyłkiem" :D
OdpowiedzUsuńA teraz: co za mail? Jaki mail? Kto się odezwał?
Czekam niecierpliwie, weny! :D
S.
Nie ma sprawy, dziekuje :)
Usuń