31.05.2014

Rozdział 19 – 100 Suns




                Słońce wdarło się przez tylko do połowy zasłonięte rolety i niemiłosiernie raziło mnie w oczy. Rozejrzałam się dookoła, by upewnić się, że wszystko co teraz sobie przypomniałam z ubiegłej nocy nie było tylko pięknym snem.
                Okazało się, że cały czas byłam w jego sypialni – białej i minimalistycznej jak reszta domu, ale ocieplona dużym, puchatym dywanem i abstrakcyjnymi obrazami. Obróciłam się na drugi bok – Jareda nie było w łóżku. Przez chwilę przemknęło mi przez myśl wspomnienie nocy u Bena, ale szybko ją od siebie odpędziłam, bo poczułam dziwne ukłucie w sercu.
                Narzuciłam na siebie jego kraciastą koszulę, która rzucona była na oparcie metalowego krzesła i postanowiłam zejść na dół. Przy drzwiach zobaczyłam swoje odbicie w dużym lustrze – zmierzwione włosy, o dziwo nie rozmazany makijaż i niedbale zapięta koszula.
                Już przy schodach słyszałam odgłosy z kuchni i zapach świeżej kawy, ale z antresoli rozpościerał się widok jedynie na salon, dlatego postanowiłam zakraść się do niej.
                Jared stał przy blacie z płytą indukcyjną i smażył coś na patelni – wyczułam, że były to naleśniki. Był odwrócony tyłem, miał na sobie podarte dżinsy i cienką koszulkę, a włosy w seksownym nieładzie. Bezszelestnie do niego podbiegłam, rzuciłam się mu na szyję i pocałowałam go w usta.
                - Takie niespodzianki mógłbym mieć codziennie. – uśmiechał się od ucha do ucha obejmując mnie. – Powinnaś się tak częściej ubierać. – zmierzył mnie z pożądaniem.
                - Chyba rozbierać. – zaśmiałam się. – Uważaj, bo je spalisz. – powiedziałam patrząc na patelnię z lekko już dymiącymi się naleśnikami, które nie wyglądały tak jak powinny.
                Usiadłam na blacie obok i przyglądałam mu się jak gotuje. Przełożył placek na talerz i podał mi kawałek na widelcu.
                - Smakuje jak podeszwa. –powiedziałam szczerze, bo nie mogłam powstrzymać śmiechu.
                - Wegańska kuchnia, kochanie. – rzucił żartobliwie. – Spokojnie, dla ciebie zrobiłem normalne.
                Podał mi rękę i ześlizgnęłam się z blatu. Usiedliśmy przy stole w jadalni znajdującej się obok balkonu i zaczęliśmy jeść.
                Faktycznie, śniadanie które przygotował dla mnie smakowało o niebo lepiej.
                - Więc, jakie mamy plany na dziś? – zapytał.
                Właściwie była sobota, więc nie miałam ani szkoły, ani pracy. Dziś mogłam robić cokolwiek, ale i tak miałam już pewien pomysł nie uwzględniał on jednak Jareda.
                - Nie wolałbyś go spędzić z mamą i Shannonem? W końcu się tyle nie widzieliście, a ze mną widujesz się codziennie. – stwierdziłam.
                - Wszystko da się pogodzić. – pomyślał chwilę. – To może dzień rodzinny w południe, a wieczór będzie nasz? Chyba, że chcesz do nas dołączyć.
                Nie chciałam go okłamywać, dlatego od razu wyjaśniłam jakie miałam już plany.
                - Właściwie to po południu zamierzałam pojechać do Bena. – powiedziałam niepewnie i spojrzałam na niego badawczo, chcąc zobaczyć jego reakcję. Był jednak obojętny i nadal jadł śniadanie jakby mnie nie usłyszał.
                - Jak już będziesz od niego wychodzić, to zadzwoń do mnie. – powiedział tylko i zmienił temat.
                Zaczął mówić rozdaniu jakiś muzycznych nagród, na które chciałby pójść ze mną. Musiałam mu odmówić, ponieważ nie chciałam by przypadkiem zobaczyli to moi rodzice albo znajomi z uczelni. Nieliczni widzieli mnie z nim na imprezie, ale większość z nich była zalana w trupa i tego nie pamiętała, a ci którzy na bieżąco plotkowali o mnie na korytarzu byli jedynie wąską grupą tych, których to interesowało. Byłam może pięciominutową sensacją, kiedy April rozpowiadała to naokoło, ale w końcu wszystkich zaczęło to męczyć i ignorowali ją.
                - Powinieneś pójść tam ze swoim zespołem, skoro to muzyczne nagrody. Będę dopingować was w domu. – powiedziałam, kiedy po raz kolejny mnie przekonywał.
                - Możemy pojechać z zespołem, a ty będziesz miała miejsce na widowni. – patrzył na mnie wzrokiem szczeniaczka, któremu nie mogłam się oprzeć, dlatego wreszcie się zgodziłam.
                Zgodziłam się jeszcze na wspólny prysznic, który zamiast pomóc mi otrząsnąć się ze wszystkiego, co się wydarzyło, jeszcze bardziej dał mi się zatracić.
Do południa siedziałam u Jareda. Przyszedł Shannon i Constance, obydwoje zaskoczeni moją obecnością. Jego brat uśmiechnął się do mnie dwuznacznie, ale nic nie mówił – nie musiał. Sama domyśliłam się, że wie co tu robiłam.
                Wróciłam jeszcze do domu żeby się przebrać. Rebecca zaczęła wypytywać mnie o różne intymne szczegóły, ale zdradziłam jej wszystko bardzo ogólnie. Nie wydawała się być zadowolona, ale musiałam jechać. Zaproponowałam, że wieczorem wszystko opowiem – oczywiście zrobiłam to tylko dlatego, iż nie zamierzałam go spędzać w domu i liczyłam, że zapomni o mojej obietnicy.
                Kiedy wjechałam na parking podziemny, Jack akurat szedł do swojego auta. Spojrzał na mnie inaczej niż zwykle – zawsze był wobec mnie serdeczny i ciepły, teraz jednak wydawał się być wkurzony i oziębły. Zapytał mnie tylko co tu robię, a gdy powiedziałam mu, że przyjechałam do Bena przytaknął tylko i ruszył do swojego samochodu.
                - Jesteś na mnie zły, bo z mojego powodu Ben dziwnie się zachowuje? – zapytałam, a on się zatrzymał. Obrócił się na pięcie i podszedł do mnie.
                - Jestem zły, ponieważ dałaś mu nadzieję, a potem po prostu odeszłaś. To chyba u was rodzinne.
                Zatkało mnie. Byłam tak wściekła, że nie wydałam z siebie ani słowa i dałam mu odjechać. Rozumiałam, że mógł pokłócić się z Rebeką, a nawet mieć mi za złe sytuację z Benem, ale nie powinien obrażać mnie tylko dlatego, że między mną a jego bratem się nie układało i wyżywać się za błędy mojej kuzynki.
                Bena nie było w salonie i znów nie odpowiadał na moje wołanie. Pomyślałam, że pewnie śpi i już chciałam wyjść, kiedy usłyszałam piękne dźwięki dochodzące z drugiej części mieszkania.
Minęłam gabinet i stanęłam na korytarzu. Melodia dobiegała z pokoju, w którym nigdy wcześniej nie byłam, a drzwi prowadzące do niego były lekko uchylone. Zobaczyłam przez nie Bena siedzącego przy czarnym  fortepianie stojącym w sporym pokoju otoczonym książkami i oknami – wyglądał jak biblioteka.
Był ubrany w cienki beżowy sweter i sprane dżinsy. Grał z pamięci, bez nut, ale każdy dźwięk był perfekcyjny, a utwór wcale nie był łatwy do zagrania, tym bardziej z rozwaloną prawą ręką.
- Najsmutniejsza piosenka jaką w życiu słyszałam. – powiedziałam, gdy skończył. Odwrócił się na taborecie i spojrzał na mnie dziwnie, z jego twarzy nic nie dało się wyczytać. Odniosłam jednak wrażenie, że był spokojniejszy przez grę na fortepianie.
- James Newton Howard – powiedział ochrypłym głosem.
Nie wiedziałam, że potrafi grać. Nie dziwiło mnie to, bo równie dobrze on nie wiedział, iż ja także umiem. Wiedziałam jednak, że nie przyszłam tu po to, żeby rozmawiać o instrumentach.
- Jak się czujesz? – zapytałam.
- Cały czas tak samo. – powiedział smutno.
- Jak ręka? – zadałam mu kolejne pytanie. Widział, że nie pytam co się stało, więc domyślił się, że już wiem.
- Którą wersję znasz? – zapytał bawiąc się wystającym bandażem.
- Obie. – odparłam. – Dlaczego to zrobiłeś?
Widziałam, że nie chciał o tym rozmawiać i najchętniej uciekłby stąd. Nie mogliśmy jednak dłużej udawać, iż nic się nie zmieniło i wszystko było w porządku.
- A jak myślisz? – rzucił obojętnym tonem. – Musiałem się na czymś wyładować.
Dopiero teraz zauważyłam, że ściął włosy, które wcześniej sięgały mu za uszy. Teraz były znacznie krótsze, ale wciąż wyglądał dobrze. Pojedyncze kosmyki co rusz spadały mu na czoło.
- Nie powinieneś łączyć tabletek z alkoholem. – może i brzmiałam jakbym była jego matką, ale miałam rację. Mógłby źle skończyć po takich kombinacjach. – Jeszcze niedawno walczyłeś o życie, a teraz mogłeś je stracić w taki głupi sposób.
- Akurat to nie miało jednej przyczyny. – mówił monotonnie i chicho, dlatego domyśliłam się, że znów jest na lekach przeciwbólowych. – Gdy wyszłaś strasznie źle się poczułem, a nie miałem w domu żadnych leków, bo wszystkie zabrał Jack. Myślałem, że przestały już działać, skoro nie czułem żadnej poprawy, więc postanowiłem inaczej uśmierzyć ból.
Nie do końca mu wierzyłam, ale może i chciał sobie ulżyć- wątpiłam jednak, że chodziło o ból fizyczny.
- Nie wiedziałam czy chcesz mnie jeszcze widzieć, dlatego nie dzwoniłam. –nagle poczułam, że muszę to powiedzieć.
- Kiedy cię nie ma, jest mi źle. Kiedy jesteś i wiem, że nie mogę cię mieć, czuję się tak samo podle. Nie wiem już co gorsze. – powiedział tak, jakby walczył ze snem. Rozumiałam go doskonale, bo sama nie znałam odpowiedzi na jego pytanie. Też dziwnie czułam się, będąc z Jaredem i udając, że między mną a Benem nigdy nic nie było prócz przyjaźni. – Zależy mi na tobie Lea, ale nie wiem  czy dalej dam tak radę. Chciałbym być twoim przyjacielem, ale póki co nie potrafię.
Spełniło się to, czego najbardziej się obawiałam wybierając Jareda. Nie chciałam, by to się tak skończyło, by w ogóle się skończyło. Również mi na nim zależało, ale zdawałam sobie sprawę, jakie trudne było dla niego patrzenie na mnie i swojego przyjaciela jako para. Nie mogłam go za nic winić, ale też nie potrafiłam znaleźć wyjścia z tej sytuacji.
- Mi też na tobie zależy. – westchnęłam i usiadłam na kanapę obok regałów z książkami.- Ale jeśli to dla ciebie za trudne, to dam ci spokój.
Spojrzał mi w oczy i zobaczyłam w nich smutek, którego nigdy u niego jeszcze nie widziałam.
- Nie dasz. – powiedział i spuścił wzrok. –To nic nie zmieni. To, że pozornie znikniesz nie zmieni moich uczuć do ciebie, ani nie wymaże mi pamięci. Nie przestanę o tobie myśleć, nie przestanę cię widzieć z Jaredem.
Miał rację. Byliśmy na siebie skazani, nieważne jak bardzo staralibyśmy się od siebie odizolować. Teraz tym bardziej nie wiedziałam, jak wybrnąć z tego wszystkiego. Jedynym sposobem, by o mnie zapomniał było znalezienie kogoś nowego. Wątpiłam jednak, że to się stanie w najbliższym czasie zważywszy na jego przywiązanie do mnie i fakt, iż właściwie nie wychodził z domu. Odwrócił się z powrotem do klawiszy i zaczął grać kolejną, smutną piosenkę, tym razem jeszcze bardziej wolną i melancholijną od poprzedniej.
- Wiesz, czasami myślę jakby to było, gdybym nie zatrzymał się na tym moście i przeszedł dalej. – powiedział patrząc przez okno wychodzące na panoramę miasta, ale wciąż nie przestawał grać. – Nie poznalibyśmy się wtedy, a dopiero na imprezie. Nie zemdlałabyś, a wtedy jakimś cudem może nie zwróciłbym na ciebie uwagi. Poznałbym cię tak naprawdę jako dziewczynę mojego przyjaciela. – mówił jakby do siebie, rozważając wszystko tak, jakby sobie to właśnie wyobrażał. – Może jestem masochistą, ale kiedy o tym tak myślę, to zawsze dochodzę do wniosku, że gdybym miał wybór, to i tak zatrzymałbym się na tym moście.
Nie miałam pojęcia pomogę mu powiedzieć. Wszystko co układałam sobie w głowie zdawało się być czymś, co znów da mu nadzieje, a tego nie chciałam.
Nie usłyszawszy ode mnie żadnej odpowiedzi, odwrócił się i spojrzał mi w oczy tak pustym spojrzeniem, o które nigdy bym go nie podejrzewała. Dopiero po chwili zobaczyłam plamę  szkarłatu na jego swetrze, która pojawiła się nagle znikąd w okolicy brzucha. Przeraziłam się i podbiegłam do niego, a on zaczął osuwać się na ziemię.
Ułożyłam go bezpiecznie na podłodze i trzęsącymi rękami zaczęłam szukać komórki. Zadzwoniłam po pogotowie i czekałam przy nim do ich przyjazdu, mówiąc do niego przez łzy. Błagałam go by nie zasypiał, patrzył na mnie… Starał się nie zamykać oczu, ale w końcu to zrobił.
Uświadomiłam sobie, że to nie przez leki był taki blady i zmizerowany. Musiał czuć się już naprawdę źle, a ból towarzyszył mu przez ten cały czas i nawet nie zauważył, że dzieje się z nim coś jeszcze gorszego.
Pojechałam za karetką. W szpitalu okazało się, że zmieniono mu lekarza – poprzedni odszedł na emeryturę. Ten był młodszy, był może trochę po trzydziestce, miał spory zarost i modną fryzurę. Wydawał się być bardziej empatyczny niż poprzedni, nie zapytał mnie nawet czy jestem z rodziny.
- Proszę się nie denerwować. – powiedział do mnie kładąc mi rękę na ramieniu. – To nic poważnego, po prostu się przeforsował po tym jak zdjęliśmy szwy. Założyliśmy nowe i już wszystko jest w porządku. – mówił spokojnym tonem, który faktycznie mi pomógł.
Zadzwoniłam do Jacka dopiero w szpitalu, ale bałam się jego reakcji. Myślałam, że zacznie mnie obwiniać o to co się stało i każe mi się stąd wynosić. Był jednak jego bratem, dlatego musiałam go powiadomić.
Podbiegł do mnie od razu i zapytał, co się stało. Powiedziałam mu dokładnie to samo, co przed chwilą jego lekarz. Jack odetchnął i spojrzał na mnie z pokerową twarzą, po czym mnie objął.
- Dziękuję, że mu pomogłaś. – powiedział, gdy już się odsunął. – Gdyby nie ty, mógłby się tam wykrwawić na śmierć. Przepraszam za wszystko, co mówiłem wcześniej. Nie jesteś taka jak Rebecca, musiałem po prostu na kimś odreagować.
Przyjęłam jego przeprosiny bo widziałam, że są szczere. Jack wszedł do sali, a ja chciałam już wracać, ponieważ nie chciałam spotkać znów ich matki. Pojechałam prosto do Jareda, który siedział sam w salonie i brzdąkał na gitarze. Gdy mnie zobaczył, odłożył ją na fotel obok i usiadł na kanapie razem ze mną. Opowiedziałam mu o sytuacji ze szpitalem, a on mnie przytulił i zaczął pocieszać.
- Chyba z naszego romantycznego wieczoru nici. – powiedziałam, bo byłam zmęczona już tym dniem.
Wróciłam do siebie i od razu chciałam pójść spać, choć wcale nie było tak późno. Usłyszałam jednak płacz dobiegający z pokoju Rebeki i postanowiłam do niej zajrzeć by upewnić się, że wszystko w porządku.
Leżała na swoim łóżku na brzuchu z słuchawkami w uszach i głowę opierała na poduszce cicho łkając. Usiadłam obok, ale ona ani nie drgnęła. Pociągnęłam za kabel od słuchawki i wypadła jej z ucha.
- Co się stało? – zapytałam, bo wiedziałam, że teraz mnie słyszy.
- Nic. – powiedziała i rozpłakała się jeszcze bardziej.
- Nie wygląda jak nic. Nie pójdę stąd dopóki mi nie powiesz. – powiedziałam, ale ona dalej milczała. – Chodzi o Jacka?
Poderwała się i oparła rękoma o poduszkę. Cały makijaż miała rozmazany, a włosy w nieładzie.
- Skąd o nim wiesz? – zapytała zaskoczona.
- Widziałam raz jego samochód pod domem. – skłamałam, bo nie chciałam mówić o naszej umowie z Jackiem.
- Stwierdził, że wcale nie uczę się z Benem tylko go podrywam, bo ty już go nie chcesz. Powiedział, że tylko się nim wysłużyłam żeby go zdobyć i zerwał ze mną. – zaczęła mówić typowym dla siebie tempem, tak szybkim, że ledwo dało się nadążyć. – To nieprawda Lea, mi chodziło tylko o Jacka. Nawet wtedy gdy podrywałam Bena zanim tu przyjechałaś, cały czas chciałam żeby jego brat był zazdrosny i wrócił do mnie. Może przez chwilę chciałam z nim być, ale potem zrozumiałam, że przez cały czas chodziło o Jacka.
Zaczęła szlochać opamiętania, więc objęłam ją i pocieszałam, że wszystko się ułoży. Mówiłam jej także, że gdy spotkałam dziś Jacka był bardzo zły i najwyraźniej jego też smuciła cała ta sytuacja.
- Zrobiłam coś okropnego Leanne, on mnie za to znienawidzi. – powiedziała zanosząc się płaczem.
- Cokolwiek by to nie było, na pewno ci wybaczy. – pocieszałam ją, choć nie wiedziałam o czym mówi.
Odsunęła się ode mnie jakbym i ja miała obrazić się na nią przez to, co powie.
- Nie rozumiesz, ja… - zaczęła i próbowała się opanować, co niezbyt wychodziło. – …ja byłam z nim w ciąży.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Byłam tak zaskoczona, że nie potrafiłam wydobyć z siebie słowa, chociażby otuchy.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? – zapytałam, gdy w końcu otrząsnęłam się z szoku.
- Bo jego matka przyszła do mnie w pracy i zaczęła mówić takie straszne rzeczy… - robiła pauzy co jakiś czas, a mówiąc to nie patrzyła mi w oczy. – Powiedziała, że mi je odbiorą jeśli je urodzę, że Jack go nie będzie chciał i zrujnuje mu to życie…
- Jack też ci tak powiedział? – byłam zszokowana, że mógłby powiedzieć jej coś takiego.
- Nie, on nic nie wie, ale zostawił mnie, więc na pewno by się nie cieszył…
Zaczęło być dla mnie jasne, co się stało dalej.
- Co ty zrobiłaś, Rebecca? – zapytałam, choć spodziewałam się, co powie.
- To było wczoraj, kiedy cię nie było w domu. Ona za wszystko zapłaciła. – wzięła głęboki oddech i powiedziała: - Usunęłam tę ciążę.

I zaczęła płakać bez opamiętania, rzucając się znów na poduszkę.

7 komentarzy:

  1. Ja pierdziele x.x co matka, co rebecca x.x co to jest x.x ale die pokomplikowalo ): mam nadzieje, ze sie ulozy, ze ben i jack dowiedza sie co to za zouza z matki x.x

    OdpowiedzUsuń
  2. Słodziuchna mamuśka... no nic.. jest coraz ciekawiej:) Podobają mi się te wszystkie poboczne wątki i mam nadzieję, że będą równie detalicznie prezentowane jak relacja L-J a może nawet bardziej...
    Czekam na dalsze :)

    OdpowiedzUsuń
  3. To się narobiło... Kurczę, dlaczego Rebeka musiała posłuchać się matki Jacka? Przecież dziecko to najcenniejszy skarb, jaki może mieć kobieta, mogła donosić ciążę i potem oddać maleństwo do adopcji!
    Nie podoba mi się taki układ, bardzo.
    Z drugiej strony, wydaje mi się, że te szwy Bena same z siebie nie popękały... wiem, bo kiedyś byłam pozszywana i nie ma takie opcji, o ile ktoś nie szaleje, a gra na fortepianie do szaleństw chyba nie należy...

    Czekam na kolejny :)
    Weny,
    S.

    PS Dopiero kolejny rozdział Elektry będzie epilogiem, spokojnie!

    OdpowiedzUsuń
  4. Przec chwilą skończyłam nadrabiać wszystkie rozdziały i jestem pod ogromnym wrażeniem! Cudowne opowiadanie, oryginalna historia świetnie napisana :) zaskakujesz mnie swoimi pomysłami! Ten cały trójkąt (chyba mogę to tak nazwać) Leanne-Jared-Ben o mało nie doprowadził mnie do grobu, jak to czytałam! Wybór L. oczywiście bardzo mnie ucieszył :D chociaż Bena też mi szkoda, ich historia zaczęła się interesująco, sielankowe momenty, ale niestety koniec jest jaki jest. Czekam na kolejny rozdział i życzę mnóstwo weny! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz jak mi miło to czytać :) bardzo dziekuje!
      Oj gwarantuje, ze to jeszcze nie koniec :>

      Usuń
  5. O fuck, o fuck. Dlaczego Becky to zrobiła? Smutno mi :c (Ha, jednak mam serce).
    Z poważaniem,
    J.B

    OdpowiedzUsuń

Jeśli przeczytałeś/aś, to proszę zostaw opinię. Każdy komentarz jest dla mnie cenny i motywujący :)