Słońce wdarło się przez tylko do połowy zasłonięte
rolety i niemiłosiernie raziło mnie w oczy. Rozejrzałam się dookoła, by upewnić
się, że wszystko co teraz sobie przypomniałam z ubiegłej nocy nie było tylko
pięknym snem.
Okazało
się, że cały czas byłam w jego sypialni – białej i minimalistycznej jak reszta
domu, ale ocieplona dużym, puchatym dywanem i abstrakcyjnymi obrazami.
Obróciłam się na drugi bok – Jareda nie było w łóżku. Przez chwilę przemknęło
mi przez myśl wspomnienie nocy u Bena, ale szybko ją od siebie odpędziłam, bo
poczułam dziwne ukłucie w sercu.
Narzuciłam
na siebie jego kraciastą koszulę, która rzucona była na oparcie metalowego
krzesła i postanowiłam zejść na dół. Przy drzwiach zobaczyłam swoje odbicie w
dużym lustrze – zmierzwione włosy, o dziwo nie rozmazany makijaż i niedbale
zapięta koszula.
Już
przy schodach słyszałam odgłosy z kuchni i zapach świeżej kawy, ale z antresoli
rozpościerał się widok jedynie na salon, dlatego postanowiłam zakraść się do
niej.
Jared
stał przy blacie z płytą indukcyjną i smażył coś na patelni – wyczułam, że były
to naleśniki. Był odwrócony tyłem, miał na sobie podarte dżinsy i cienką
koszulkę, a włosy w seksownym nieładzie. Bezszelestnie do niego podbiegłam,
rzuciłam się mu na szyję i pocałowałam go w usta.
-
Takie niespodzianki mógłbym mieć codziennie. – uśmiechał się od ucha do ucha
obejmując mnie. – Powinnaś się tak częściej ubierać. – zmierzył mnie z
pożądaniem.
-
Chyba rozbierać. – zaśmiałam się. – Uważaj, bo je spalisz. – powiedziałam patrząc
na patelnię z lekko już dymiącymi się naleśnikami, które nie wyglądały tak jak
powinny.
Usiadłam
na blacie obok i przyglądałam mu się jak gotuje. Przełożył placek na talerz i
podał mi kawałek na widelcu.
-
Smakuje jak podeszwa. –powiedziałam szczerze, bo nie mogłam powstrzymać
śmiechu.
-
Wegańska kuchnia, kochanie. – rzucił żartobliwie. – Spokojnie, dla ciebie
zrobiłem normalne.
Podał
mi rękę i ześlizgnęłam się z blatu. Usiedliśmy przy stole w jadalni znajdującej
się obok balkonu i zaczęliśmy jeść.
Faktycznie,
śniadanie które przygotował dla mnie smakowało o niebo lepiej.
-
Więc, jakie mamy plany na dziś? – zapytał.
Właściwie
była sobota, więc nie miałam ani szkoły, ani pracy. Dziś mogłam robić
cokolwiek, ale i tak miałam już pewien pomysł nie uwzględniał on jednak Jareda.
-
Nie wolałbyś go spędzić z mamą i Shannonem? W końcu się tyle nie widzieliście,
a ze mną widujesz się codziennie. – stwierdziłam.
-
Wszystko da się pogodzić. – pomyślał chwilę. – To może dzień rodzinny w
południe, a wieczór będzie nasz? Chyba, że chcesz do nas dołączyć.
Nie
chciałam go okłamywać, dlatego od razu wyjaśniłam jakie miałam już plany.
-
Właściwie to po południu zamierzałam pojechać do Bena. – powiedziałam niepewnie
i spojrzałam na niego badawczo, chcąc zobaczyć jego reakcję. Był jednak
obojętny i nadal jadł śniadanie jakby mnie nie usłyszał.
-
Jak już będziesz od niego wychodzić, to zadzwoń do mnie. – powiedział tylko i
zmienił temat.
Zaczął
mówić rozdaniu jakiś muzycznych nagród, na które chciałby pójść ze mną.
Musiałam mu odmówić, ponieważ nie chciałam by przypadkiem zobaczyli to moi
rodzice albo znajomi z uczelni. Nieliczni widzieli mnie z nim na imprezie, ale
większość z nich była zalana w trupa i tego nie pamiętała, a ci którzy na
bieżąco plotkowali o mnie na korytarzu byli jedynie wąską grupą tych, których
to interesowało. Byłam może pięciominutową sensacją, kiedy April rozpowiadała
to naokoło, ale w końcu wszystkich zaczęło to męczyć i ignorowali ją.
-
Powinieneś pójść tam ze swoim zespołem, skoro to muzyczne nagrody. Będę
dopingować was w domu. – powiedziałam, kiedy po raz kolejny mnie przekonywał.
-
Możemy pojechać z zespołem, a ty będziesz miała miejsce na widowni. – patrzył na
mnie wzrokiem szczeniaczka, któremu nie mogłam się oprzeć, dlatego wreszcie się
zgodziłam.
Zgodziłam
się jeszcze na wspólny prysznic, który zamiast pomóc mi otrząsnąć się ze
wszystkiego, co się wydarzyło, jeszcze bardziej dał mi się zatracić.
Do południa
siedziałam u Jareda. Przyszedł Shannon i Constance, obydwoje zaskoczeni moją
obecnością. Jego brat uśmiechnął się do mnie dwuznacznie, ale nic nie mówił –
nie musiał. Sama domyśliłam się, że wie co tu robiłam.
Wróciłam
jeszcze do domu żeby się przebrać. Rebecca zaczęła wypytywać mnie o różne
intymne szczegóły, ale zdradziłam jej wszystko bardzo ogólnie. Nie wydawała się
być zadowolona, ale musiałam jechać. Zaproponowałam, że wieczorem wszystko
opowiem – oczywiście zrobiłam to tylko dlatego, iż nie zamierzałam go spędzać w
domu i liczyłam, że zapomni o mojej obietnicy.
Kiedy
wjechałam na parking podziemny, Jack akurat szedł do swojego auta. Spojrzał na
mnie inaczej niż zwykle – zawsze był wobec mnie serdeczny i ciepły, teraz
jednak wydawał się być wkurzony i oziębły. Zapytał mnie tylko co tu robię, a
gdy powiedziałam mu, że przyjechałam do Bena przytaknął tylko i ruszył do
swojego samochodu.
-
Jesteś na mnie zły, bo z mojego powodu Ben dziwnie się zachowuje? – zapytałam,
a on się zatrzymał. Obrócił się na pięcie i podszedł do mnie.
-
Jestem zły, ponieważ dałaś mu nadzieję, a potem po prostu odeszłaś. To chyba u
was rodzinne.
Zatkało
mnie. Byłam tak wściekła, że nie wydałam z siebie ani słowa i dałam mu
odjechać. Rozumiałam, że mógł pokłócić się z Rebeką, a nawet mieć mi za złe sytuację
z Benem, ale nie powinien obrażać mnie tylko dlatego, że między mną a jego
bratem się nie układało i wyżywać się za błędy mojej kuzynki.
Bena
nie było w salonie i znów nie odpowiadał na moje wołanie. Pomyślałam, że pewnie
śpi i już chciałam wyjść, kiedy usłyszałam piękne dźwięki dochodzące z drugiej
części mieszkania.
Minęłam
gabinet i stanęłam na korytarzu. Melodia dobiegała z pokoju, w którym nigdy
wcześniej nie byłam, a drzwi prowadzące do niego były lekko uchylone. Zobaczyłam
przez nie Bena siedzącego przy czarnym
fortepianie stojącym w sporym pokoju otoczonym książkami i oknami –
wyglądał jak biblioteka.
Był ubrany w
cienki beżowy sweter i sprane dżinsy. Grał z pamięci, bez nut, ale każdy dźwięk
był perfekcyjny, a utwór wcale nie był łatwy do zagrania, tym bardziej z
rozwaloną prawą ręką.
-
Najsmutniejsza piosenka jaką w życiu słyszałam. – powiedziałam, gdy skończył. Odwrócił
się na taborecie i spojrzał na mnie dziwnie, z jego twarzy nic nie dało się
wyczytać. Odniosłam jednak wrażenie, że był spokojniejszy przez grę na
fortepianie.
- James
Newton Howard – powiedział ochrypłym głosem.
Nie
wiedziałam, że potrafi grać. Nie dziwiło mnie to, bo równie dobrze on nie
wiedział, iż ja także umiem. Wiedziałam jednak, że nie przyszłam tu po to, żeby
rozmawiać o instrumentach.
- Jak się
czujesz? – zapytałam.
- Cały czas
tak samo. – powiedział smutno.
- Jak ręka? –
zadałam mu kolejne pytanie. Widział, że nie pytam co się stało, więc domyślił się,
że już wiem.
- Którą
wersję znasz? – zapytał bawiąc się wystającym bandażem.
- Obie. –
odparłam. – Dlaczego to zrobiłeś?
Widziałam,
że nie chciał o tym rozmawiać i najchętniej uciekłby stąd. Nie mogliśmy jednak
dłużej udawać, iż nic się nie zmieniło i wszystko było w porządku.
- A jak
myślisz? – rzucił obojętnym tonem. – Musiałem się na czymś wyładować.
Dopiero
teraz zauważyłam, że ściął włosy, które wcześniej sięgały mu za uszy. Teraz
były znacznie krótsze, ale wciąż wyglądał dobrze. Pojedyncze kosmyki co rusz
spadały mu na czoło.
- Nie
powinieneś łączyć tabletek z alkoholem. – może i brzmiałam jakbym była jego
matką, ale miałam rację. Mógłby źle skończyć po takich kombinacjach. – Jeszcze niedawno
walczyłeś o życie, a teraz mogłeś je stracić w taki głupi sposób.
- Akurat to
nie miało jednej przyczyny. – mówił monotonnie i chicho, dlatego domyśliłam
się, że znów jest na lekach przeciwbólowych. – Gdy wyszłaś strasznie źle się
poczułem, a nie miałem w domu żadnych leków, bo wszystkie zabrał Jack. Myślałem,
że przestały już działać, skoro nie czułem żadnej poprawy, więc postanowiłem
inaczej uśmierzyć ból.
Nie do końca
mu wierzyłam, ale może i chciał sobie ulżyć- wątpiłam jednak, że chodziło o ból
fizyczny.
- Nie
wiedziałam czy chcesz mnie jeszcze widzieć, dlatego nie dzwoniłam. –nagle poczułam,
że muszę to powiedzieć.
- Kiedy cię
nie ma, jest mi źle. Kiedy jesteś i wiem, że nie mogę cię mieć, czuję się tak
samo podle. Nie wiem już co gorsze. – powiedział tak, jakby walczył ze snem.
Rozumiałam go doskonale, bo sama nie znałam odpowiedzi na jego pytanie. Też
dziwnie czułam się, będąc z Jaredem i udając, że między mną a Benem nigdy nic
nie było prócz przyjaźni. – Zależy mi na tobie Lea, ale nie wiem czy dalej dam tak radę. Chciałbym być twoim
przyjacielem, ale póki co nie potrafię.
Spełniło się
to, czego najbardziej się obawiałam wybierając Jareda. Nie chciałam, by to się
tak skończyło, by w ogóle się skończyło. Również mi na nim zależało, ale
zdawałam sobie sprawę, jakie trudne było dla niego patrzenie na mnie i swojego
przyjaciela jako para. Nie mogłam go za nic winić, ale też nie potrafiłam
znaleźć wyjścia z tej sytuacji.
- Mi też na
tobie zależy. – westchnęłam i usiadłam na kanapę obok regałów z książkami.- Ale
jeśli to dla ciebie za trudne, to dam ci spokój.
Spojrzał mi
w oczy i zobaczyłam w nich smutek, którego nigdy u niego jeszcze nie widziałam.
- Nie dasz. –
powiedział i spuścił wzrok. –To nic nie zmieni. To, że pozornie znikniesz nie
zmieni moich uczuć do ciebie, ani nie wymaże mi pamięci. Nie przestanę o tobie
myśleć, nie przestanę cię widzieć z Jaredem.
Miał rację.
Byliśmy na siebie skazani, nieważne jak bardzo staralibyśmy się od siebie
odizolować. Teraz tym bardziej nie wiedziałam, jak wybrnąć z tego wszystkiego. Jedynym
sposobem, by o mnie zapomniał było znalezienie kogoś nowego. Wątpiłam jednak,
że to się stanie w najbliższym czasie zważywszy na jego przywiązanie do mnie i
fakt, iż właściwie nie wychodził z domu. Odwrócił się z powrotem do klawiszy i
zaczął grać kolejną, smutną piosenkę, tym razem jeszcze bardziej wolną i
melancholijną od poprzedniej.
- Wiesz,
czasami myślę jakby to było, gdybym nie zatrzymał się na tym moście i przeszedł
dalej. – powiedział patrząc przez okno wychodzące na panoramę miasta, ale wciąż
nie przestawał grać. – Nie poznalibyśmy się wtedy, a dopiero na imprezie. Nie
zemdlałabyś, a wtedy jakimś cudem może nie zwróciłbym na ciebie uwagi.
Poznałbym cię tak naprawdę jako dziewczynę mojego przyjaciela. – mówił jakby do
siebie, rozważając wszystko tak, jakby sobie to właśnie wyobrażał. – Może
jestem masochistą, ale kiedy o tym tak myślę, to zawsze dochodzę do wniosku, że
gdybym miał wybór, to i tak zatrzymałbym się na tym moście.
Nie miałam
pojęcia pomogę mu powiedzieć. Wszystko co układałam sobie w głowie zdawało się
być czymś, co znów da mu nadzieje, a tego nie chciałam.
Nie
usłyszawszy ode mnie żadnej odpowiedzi, odwrócił się i spojrzał mi w oczy tak
pustym spojrzeniem, o które nigdy bym go nie podejrzewała. Dopiero po chwili
zobaczyłam plamę szkarłatu na jego
swetrze, która pojawiła się nagle znikąd w okolicy brzucha. Przeraziłam się i
podbiegłam do niego, a on zaczął osuwać się na ziemię.
Ułożyłam go
bezpiecznie na podłodze i trzęsącymi rękami zaczęłam szukać komórki.
Zadzwoniłam po pogotowie i czekałam przy nim do ich przyjazdu, mówiąc do niego
przez łzy. Błagałam go by nie zasypiał, patrzył na mnie… Starał się nie zamykać
oczu, ale w końcu to zrobił.
Uświadomiłam
sobie, że to nie przez leki był taki blady i zmizerowany. Musiał czuć się już naprawdę
źle, a ból towarzyszył mu przez ten cały czas i nawet nie zauważył, że dzieje
się z nim coś jeszcze gorszego.
Pojechałam
za karetką. W szpitalu okazało się, że zmieniono mu lekarza – poprzedni odszedł
na emeryturę. Ten był młodszy, był może trochę po trzydziestce, miał spory
zarost i modną fryzurę. Wydawał się być bardziej empatyczny niż poprzedni, nie zapytał
mnie nawet czy jestem z rodziny.
- Proszę się
nie denerwować. – powiedział do mnie kładąc mi rękę na ramieniu. – To nic
poważnego, po prostu się przeforsował po tym jak zdjęliśmy szwy. Założyliśmy
nowe i już wszystko jest w porządku. – mówił spokojnym tonem, który faktycznie
mi pomógł.
Zadzwoniłam
do Jacka dopiero w szpitalu, ale bałam się jego reakcji. Myślałam, że zacznie
mnie obwiniać o to co się stało i każe mi się stąd wynosić. Był jednak jego
bratem, dlatego musiałam go powiadomić.
Podbiegł do
mnie od razu i zapytał, co się stało. Powiedziałam mu dokładnie to samo, co
przed chwilą jego lekarz. Jack odetchnął i spojrzał na mnie z pokerową twarzą,
po czym mnie objął.
- Dziękuję,
że mu pomogłaś. – powiedział, gdy już się odsunął. – Gdyby nie ty, mógłby się
tam wykrwawić na śmierć. Przepraszam za wszystko, co mówiłem wcześniej. Nie
jesteś taka jak Rebecca, musiałem po prostu na kimś odreagować.
Przyjęłam
jego przeprosiny bo widziałam, że są szczere. Jack wszedł do sali, a ja chciałam
już wracać, ponieważ nie chciałam spotkać znów ich matki. Pojechałam prosto do
Jareda, który siedział sam w salonie i brzdąkał na gitarze. Gdy mnie zobaczył,
odłożył ją na fotel obok i usiadł na kanapie razem ze mną. Opowiedziałam mu o
sytuacji ze szpitalem, a on mnie przytulił i zaczął pocieszać.
- Chyba z
naszego romantycznego wieczoru nici. – powiedziałam, bo byłam zmęczona już tym
dniem.
Wróciłam do
siebie i od razu chciałam pójść spać, choć wcale nie było tak późno. Usłyszałam
jednak płacz dobiegający z pokoju Rebeki i postanowiłam do niej zajrzeć by
upewnić się, że wszystko w porządku.
Leżała na
swoim łóżku na brzuchu z słuchawkami w uszach i głowę opierała na poduszce
cicho łkając. Usiadłam obok, ale ona ani nie drgnęła. Pociągnęłam za kabel od
słuchawki i wypadła jej z ucha.
- Co się
stało? – zapytałam, bo wiedziałam, że teraz mnie słyszy.
- Nic. –
powiedziała i rozpłakała się jeszcze bardziej.
- Nie
wygląda jak nic. Nie pójdę stąd dopóki mi nie powiesz. – powiedziałam, ale ona
dalej milczała. – Chodzi o Jacka?
Poderwała
się i oparła rękoma o poduszkę. Cały makijaż miała rozmazany, a włosy w nieładzie.
- Skąd o nim
wiesz? – zapytała zaskoczona.
- Widziałam
raz jego samochód pod domem. – skłamałam, bo nie chciałam mówić o naszej umowie
z Jackiem.
-
Stwierdził, że wcale nie uczę się z Benem tylko go podrywam, bo ty już go nie
chcesz. Powiedział, że tylko się nim wysłużyłam żeby go zdobyć i zerwał ze mną.
– zaczęła mówić typowym dla siebie tempem, tak szybkim, że ledwo dało się
nadążyć. – To nieprawda Lea, mi chodziło tylko o Jacka. Nawet wtedy gdy
podrywałam Bena zanim tu przyjechałaś, cały czas chciałam żeby jego brat był
zazdrosny i wrócił do mnie. Może przez chwilę chciałam z nim być, ale potem
zrozumiałam, że przez cały czas chodziło o Jacka.
Zaczęła szlochać
opamiętania, więc objęłam ją i pocieszałam, że wszystko się ułoży. Mówiłam jej
także, że gdy spotkałam dziś Jacka był bardzo zły i najwyraźniej jego też smuciła
cała ta sytuacja.
- Zrobiłam
coś okropnego Leanne, on mnie za to znienawidzi. – powiedziała zanosząc się
płaczem.
- Cokolwiek
by to nie było, na pewno ci wybaczy. – pocieszałam ją, choć nie wiedziałam o
czym mówi.
Odsunęła się
ode mnie jakbym i ja miała obrazić się na nią przez to, co powie.
- Nie
rozumiesz, ja… - zaczęła i próbowała się opanować, co niezbyt wychodziło. – …ja
byłam z nim w ciąży.
Nie
wiedziałam, co powiedzieć. Byłam tak zaskoczona, że nie potrafiłam wydobyć z
siebie słowa, chociażby otuchy.
- Dlaczego nic
mi nie powiedziałaś? – zapytałam, gdy w końcu otrząsnęłam się z szoku.
- Bo jego
matka przyszła do mnie w pracy i zaczęła mówić takie straszne rzeczy… - robiła
pauzy co jakiś czas, a mówiąc to nie patrzyła mi w oczy. – Powiedziała, że mi
je odbiorą jeśli je urodzę, że Jack go nie będzie chciał i zrujnuje mu to życie…
- Jack też
ci tak powiedział? – byłam zszokowana, że mógłby powiedzieć jej coś takiego.
- Nie, on
nic nie wie, ale zostawił mnie, więc na pewno by się nie cieszył…
Zaczęło być
dla mnie jasne, co się stało dalej.
- Co ty
zrobiłaś, Rebecca? – zapytałam, choć spodziewałam się, co powie.
- To było
wczoraj, kiedy cię nie było w domu. Ona za wszystko zapłaciła. – wzięła głęboki
oddech i powiedziała: - Usunęłam tę ciążę.
I zaczęła
płakać bez opamiętania, rzucając się znów na poduszkę.
Ja pierdziele x.x co matka, co rebecca x.x co to jest x.x ale die pokomplikowalo ): mam nadzieje, ze sie ulozy, ze ben i jack dowiedza sie co to za zouza z matki x.x
OdpowiedzUsuńSłodziuchna mamuśka... no nic.. jest coraz ciekawiej:) Podobają mi się te wszystkie poboczne wątki i mam nadzieję, że będą równie detalicznie prezentowane jak relacja L-J a może nawet bardziej...
OdpowiedzUsuńCzekam na dalsze :)
Milo mi, dziekuje :)
UsuńTo się narobiło... Kurczę, dlaczego Rebeka musiała posłuchać się matki Jacka? Przecież dziecko to najcenniejszy skarb, jaki może mieć kobieta, mogła donosić ciążę i potem oddać maleństwo do adopcji!
OdpowiedzUsuńNie podoba mi się taki układ, bardzo.
Z drugiej strony, wydaje mi się, że te szwy Bena same z siebie nie popękały... wiem, bo kiedyś byłam pozszywana i nie ma takie opcji, o ile ktoś nie szaleje, a gra na fortepianie do szaleństw chyba nie należy...
Czekam na kolejny :)
Weny,
S.
PS Dopiero kolejny rozdział Elektry będzie epilogiem, spokojnie!
Przec chwilą skończyłam nadrabiać wszystkie rozdziały i jestem pod ogromnym wrażeniem! Cudowne opowiadanie, oryginalna historia świetnie napisana :) zaskakujesz mnie swoimi pomysłami! Ten cały trójkąt (chyba mogę to tak nazwać) Leanne-Jared-Ben o mało nie doprowadził mnie do grobu, jak to czytałam! Wybór L. oczywiście bardzo mnie ucieszył :D chociaż Bena też mi szkoda, ich historia zaczęła się interesująco, sielankowe momenty, ale niestety koniec jest jaki jest. Czekam na kolejny rozdział i życzę mnóstwo weny! :)
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jak mi miło to czytać :) bardzo dziekuje!
UsuńOj gwarantuje, ze to jeszcze nie koniec :>
O fuck, o fuck. Dlaczego Becky to zrobiła? Smutno mi :c (Ha, jednak mam serce).
OdpowiedzUsuńZ poważaniem,
J.B