Chciałam
tego, a jednocześnie nie byłam tego pewna. Miałam na to ochotę, ale wiedziałam,
że nie powinnam, ponieważ byłoby to nieuczciwe. A i tak to zrobiłam.
Nie wiem,
czy to jego oczy wpatrujące się w moje i hipnotyzujące mnie zupełnie, jakby
mógł mnie nimi zauroczyć, czy może jego słowa, które wydawały się tak spontaniczne,
jakby nawet nie musiał się nad nimi zastanawiać.
W każdym
bądź razie zrobiłam to, do czego dążył – pocałowałam go. Tym razem było inaczej
niż w wesołym miasteczku – nie było w tym tylko jego, byliśmy w tym my. Wszystko
wokół się zatrzymało, światło zgasło, muzyka ucichła.
Gdy
ponownie salę rozświetliły kolorowe światła odsunęłam moją twarz od jego.
Wyglądał na zaskoczonego, ale jednocześnie zadowolonego. Ja natomiast dopiero
teraz zdałam sobie sprawę, co narobiłam.
Na sali
było mnóstwo ludzi, poza tym było ciemno, więc nikła zdawała się być szansa, że
ktoś zrobił nam zdjęcie i zaraz zobaczę je w Internecie lub jakimś plotkarskim
czasopiśmie. Nie chodziło jednak tylko o to. Chodziło o moje sumienie, które z
chwilą gdy zdecydowałam się go pocałować, zaczęło mnie dręczyć.
Dałam im
obu satysfakcję wygranej, a jednocześnie był remis. Jednocześnie wszyscy
byliśmy teraz w niezręcznej sytuacji – Jared i Ben jako przyjaciele stali się
obydwoje moimi, nazwijmy to, kochankami, a ja między nimi dziewczyną, która
zwodzi ich obu. Zapewne Jared pochwali się Benowi tym, co się stało, a wtedy
ten poczuje się oszukany. Nie podejrzewam jednak, by winił za to mnie, a raczej
swojego przyjaciela, więc nie dość, że namieszam między nami, to jeszcze między
nimi.
Nie przewidziałam
wszystkich tych konsekwencji. Szczerze mówiąc, nie pomyślałam czy w ogóle
jakieś będą.
Odeszliśmy
z Jaredem na bok i stanęliśmy przy długim stole z przekąskami, alkoholem w
kubeczkach i gratisami od uczelni. Wtedy zadzwoniła jego komórka, ale na sali
znów zaczęła grać głośna, klubowa muzyka, więc powiedział, że zaraz wróci i
ruszył w stronę schodów na górę.
Dołączyła
do mnie June, tym razem bez April, a jakąś kolejną dziewczyną. Przedstawiła mi
się jako Keira i rozmawiałyśmy przez chwilę, starając się przekrzyczeć muzykę.
Mówiła coś, że studiuje rysunek, a może design, nie usłyszałam dokładnie. Nagle
w blasku świateł zobaczyłam Jareda zbiegającego po schodach tak szybko, jakby
się paliło. Był przerażony, więc przeprosiłam dziewczyny i podbiegłam do niego,
by nie musiał mnie szukać.
- Co się
stało? – zapytałam głośno, a on patrzył na mnie z takim obłędem w oczach, jakby
stało się coś naprawdę strasznego.
- Jack
dzwonił… - mamrotał, a ja ledwo słyszałam co mówi.
- Co? –
wrzasnęłam, a wtedy on złapał mnie za rękę i wyprowadził na zewnątrz, taranując
wszystkich po drodze i nie zwracając na nikogo uwagi. – Jared, co się dzieje?! –
krzyknęłam znów, a on prowadził mnie biegiem na parking. Dobrze, że założyłam
wiązane buty na grubym korku, bo inaczej przewróciłabym się na trawniku.
- Opowiem
ci po drodze.
Gdy
wsiedliśmy do auta, wycofywał je tak szybko, że niemalże uderzył w dwa
samochody stojące pomiędzy nim. Dopiero teraz zauważyłam, jak pobladł.
- Powiedz
mi wreszcie o co chodzi. – denerwowałam się z każdą minutą coraz bardziej.
- Jack
dzwonił ze szpitala. Ben tam jest, podobno jest z nim kiepsko.
Zatkało
mnie. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Teraz wyrzuty sumienia spadły na mnie jak
kowadło.
- Ale, ale…
co się stało? – wydukałam opierając się o szybę, by nie zemdleć.
- Nie wiem,
Leanne! – krzyknął na mnie jakby to była moja wina, jednak po chwili
przeprosił. Wiedziałam, że to wszystko przez nerwy.
Kiedy dotarliśmy
w końcu do szpitala (po drodze wjechaliśmy w zły zakręt i musieliśmy się
cofać), pobiegliśmy do niego z prędkością światła. Kobieta w recepcji nie
chciała nam nic powiedzieć, ponieważ nie byliśmy z rodziny, ale przyszedł do
nas Jack i poprowadził w stronę poczekalni. Wyglądał strasznie – cały się
trząsł, był blady jak ściana i wyglądał, jakby tłumił płacz. Zapewne wyglądałam
dokładnie tak samo.
Zatrzymaliśmy
się na jasnym korytarzu pełnym siedzeń, kilkunastu drzwi i dwóch automatów z
napojami. Był pusty, jedynie co jakiś czas kręciły się po nim pielęgniarki,
lekarze czy pojedynczy pacjenci i ich rodziny. Nikt jednak nie był tam na
stałe.
- Powiesz
nam w końcu co się stało? – powiedział głośno Jared. Wszyscy byliśmy zdenerwowani,
jednak po nim widać było to najbardziej.
- Nie wiem,
jakaś kobieta znalazła go pod firmą zakrwawionego. Policja powiedziała, że
prawdopodobnie go okradli i… zaatakowali nożem. – zobaczyłam łzy na jego
policzkach. Był studentem ostatniego roku medycyny, więc jako jedyny z nas
dokładnie wiedział, co to oznacza.
Rozpłakałam
się i usiadłam na jednym z siedzeń, żeby nie zemdleć. Shannon przybiegł do nas;
najwyraźniej okłamał kobietę w rejestracji, że jest z rodziny. Jared usiadł
obok mnie i objął ramieniem, a Jack podał mi kubeczek z wodą, po czym
opowiedział Shannonowi dokładnie to, co nam.
- Co teraz?
– zapytał starszy Leto.
- Czekamy. –
odparł smutno Jack. – Stracił dużo krwi, poza tym…
Nie
słuchałam dalej. Wyłączyłam się całkowicie, by nie musieć tego słuchać.
Skupiłam się na swoim płaczu, który może i nie pomagał, ale zagłuszał ich
głosy.
Jared
przycisnął mnie mocniej do siebie i szepnął mi do ucha:
- Będzie
dobrze.
Mijały
godziny, które ciągnęły się w nieskończoność. Rodzice Bena przyszli na moment,
ale gdy tylko jego matka mnie zobaczyła, poszła na drugi koniec korytarza by
mnie nie oglądać. Szczerze mówiąc, miałam ją gdzieś. To nie o nią tutaj
chodziło i chociaż teraz mogła się powstrzymać.
Nagle Jack
podszedł do mnie i powiedział, że ktoś czeka na mnie przy wejściu. Poprosiłam
go, by udał się tam ze mną.
Podeszła do
nas kobieta – była może po czterdziestce, miała kruczoczarne włosy i jasny
płaszcz. Nigdy wcześniej jej nie widziałam na oczy.
- Ty jesteś
Leanne? – zapytała mnie niepewnie. Zdziwiło mnie, że zna moje imię.
- Tak. –
odparłam, a ona wyjęła coś z kieszeni płaszcza.
- Pracuję z
Benem. Bardzo mi przykro. – powiedziała pocieszająco. – To ja go znalazłam. –
wyciągnęła rękę z błyszczącym przedmiotem, który od razu rozpoznałam. – Przez
sekundę był jeszcze przytomny i kazał dać to Leanne. Cały czas miał ją w dłoni,
powiedział jeszcze że o nią walczył.
Wzięłam od
niej bransoletkę, którą zostawiłam u niego i nawet nie zdążyłam jej
podziękować, zanim znów zaczęłam szlochać.
Na początku
zaskoczyło mnie, że okradli Bena, a nie zabrali złotej bransoletki, którą
trzymał w ręku.
Wtedy
zrozumiałam, co mogło się wydarzyć. „Powiedział, że o nią walczył”. A teraz
walczył o życie przez głupią bransoletkę, którą u niego zostawiłam. W dodatku
mogłam się po nią cofnąć i nic by się nie stało, ale byłam uparta i musiałam
ich podsłuchiwać.
Pobiegłam
szybko do toalety, jak w amoku. Usiadłam na zimnej posadzce w jednej z kabin;
akurat nikogo w niej nie było. Zaczęłam płakać tak mocno, że brakło mi tchu. To
moja wina, moja wina, moja wina – powtarzałam sobie w głowie jak mantrę.
Musiałam
długo nie wychodzić, bo Jared zaczął pukać w drzwi od łazienki, po czym wszedł
do środka i usiadł przy drzwiach od kabiny, w której byłam.
- Lea
wyjdź, proszę. – powiedział do mnie jakbym znów miała trzy latka i nie chciała
wyjść ze swojej kryjówki. Przykucnął, po
czym zobaczyłam, jak wsuwa rękę przez szczelinę między drzwiami, a podłogą. –
Chwyć mnie za rękę, okej?
Zrobiłam
to, o co mnie poprosił. Ściskałam ją tak mocno, że nawet już nie czułam własnej.
- To moja
wina. – powiedziałam w końcu.
- Nikt nie
jest winny tego, co się stało. – odparł cicho i kojąco. Jego głos był dla mnie
teraz jak zimny okład na bolące miejsce.
- Nie
rozumiesz… To przeze mnie. Przez bransoletkę Genevieve, którą u niego
zostawiłam. – mówiłam tak szybko, aż zabrakło mi tchu na więcej.
- Po prostu
o niej zapomniałaś, każdemu może się zdarzyć. – próbował mnie pocieszyć, ale
nie zdawał sobie sprawy, co zrobiłam.
- Nie
rozumiesz! – wrzasnęłam, ale później się już opanowałam. – Zauważyłam, że ją
zostawiłam. Nie cofnęłam się po nią, bo podsłuchiwałam was na schodach.
Wyobraziłam
sobie jego minę. Pewnie teraz i on mnie znienawidził. Puścił moją rękę i ją
cofnął.
- Otwórz
drzwi, proszę.
Postanowiłam
odpuścić i przekluczyłam zamek. Jared wciąż miał zatroskaną i zmęczoną twarz, a
włosy zmierzwione jakby dopiero co wyszedł z łóżka. Wyciągnął do mnie rękę, po
czym przyciągnął mnie do siebie.
- TO NIE
JEST TWOJA WINA. – podkreślał każde słowo, jakbym miała przez to bardziej
uwierzyć w to, co powiedział. – Wszystko będzie dobrze.
Tak bardzo
chciałam mu wierzyć. Tak bardzo chciałam się nie obwiniać. Ale jak miałam to
robić, skoro kiedy on leżał na ziemi dźgnięty nożem przez moją bransoletkę, ja
obściskiwałam się z jego przyjacielem.
-
Obiecujesz? – zapytałam przez łzy, których powoli zaczynało mi brakować.
- Obiecuję.
– powiedział i wyprowadził mnie z powrotem na korytarz.
Gdy
wyszliśmy, do Jacka właśnie podszedł jakiś lekarz i odciągnął go na bok. Słuchał
go z uwagą, po czym przytaknął tylko i ukrył twarz w dłoniach. Jared dał sygnał
Shannonowi, by usiadł obok mnie a sam podszedł do Jacka. Chwycił go pocieszająco
za ramię, a ten się załamał i powiedział coś cicho. Tak bardzo chciałam
wiedzieć o co chodzi, bo cała ta niepewność sprawiała, że zaczęłam zakładać
najgorsze.
Jared
podszedł do nas, przykucnął przy mnie i patrzył mi prosto w oczy, choć tak bardzo
starałam się uniknąć jego spojrzenia.
- Leanne… -
zaczął niepewnie. – Jego rodzice właśnie stamtąd wyszli. Ustabilizowali go, ale
może się nie wybudzić. Jeśli chcesz się z nim pożegnać, to może być jedyna
okazja. – ostatnie słowa przyszły mu z trudem, co wcale mnie nie zdziwiło. Sama
ukryłam twarz w dłoniach, by nie zacząć krzyczeć. Pokiwałam głową, chcąc go
zobaczyć.
Jared skinął
na Shannona, po czym wziął mnie pod rękę i poprowadził korytarzem do jednych z drzwi.
Mieliśmy już wchodzić, kiedy zatrzymała nas matka Bena.
- Chociaż
teraz mogłabyś dać nam święty spokój. – wrzasnęła na mnie, a Jared spojrzał na
nią gniewnie.
- Jessica,
odpuść jej. Ben chciałby tego.
Jego słowa
podziałały, bo odsunęła się od drzwi i usiadła z powrotem obok męża, który siedział
pochylony z głową w dół, tak że nawet nie widziałam jego twarzy.
- Chcesz
wejść sama? – zapytał Jared, a ja zaprzeczyłam. Nie chciałam tak przypadkiem
zemdleć i robić im kolejnych kłopotów.
Sala była
jasna, a na jej środku stało łóżko. Zamarłam kiedy zobaczyłam na nim Bena
podłączonego do kilkunastu rurek, kroplówek, obwiniętego grubymi bandażami przez
które prześwitywała już szkarłatna ciecz.
Jego twarz była spokojna jak wtedy, gdy
spojrzałam na niego nad ranem, kiedy jeszcze spał. Teraz jednak pokrywało ją
mnóstwo sińców czy szwów. Ręce bezwiednie leżały wokół ciała, blade i równie
posiniaczone co twarz. Klatka piersiowa nieznacznie się unosiła, a jego oddech
podtrzymywały wąsy tlenowe.
Usiadłam obok jego łóżka na małym
krześle, a Jared stał przy drzwiach patrząc na Bena z przerażeniem i smutkiem.
Chwyciłam za jego dłoń podłączoną rurkami i pochyliłam się nad nim.
- Przepraszam. – wydukałam, a łzy
znów zaczęły płynąć strumieniem po moich policzkach. – Nie powinieneś tu teraz
być.
Nie wiedziałam, co jeszcze mogę mu
powiedzieć. Nagle poczułam wielką gulę w gardle, która nie pozwalała powiedzieć
mi nic więcej, a mój mózg nie pomagał nic wymyślić, prócz krótkiego:
- Kocham cię. Pamiętaj o tym, Ben. –
powiedziałam i lekko pocałowałam go w prawy policzek, jedyne miejsce, gdzie
jego skóra miała normalny kolor.
Jared także do niego podszedł. Położył
mi rękę na ramieniu, po czym pochylił się nad nim, a ja usiadłam normalnie.
- Tak zawzięcie o nią walczyłeś. –
mówił do niego. – Nie poddaj się teraz. – przez chwilę lekko się uśmiechnął, po
czym znów posmutniał i się wzruszył. – Muszę ci jeszcze skopać tyłek, nie
możesz teraz odpuścić. – poklepał go po ramieniu.
Nagle urządzenie, które wcześniej
miarowo pikało, zaczęło szaleć. Obydwoje się wystraszyliśmy, ale Jared pierwszy
zareagował – wybiegł z sali i zaczął wołać lekarza.
Do pokoju wbiegł lekarz i kilka
pielęgniarek, które odciągnęły mnie na bok i wrzasnęły, żebym wyszła. Instynkt
jednak podpowiadał mi, że widzę go po raz ostatni i nie chciałam tracić go z
oczu. Po chwili jednak Shannon i Jared chwycili mnie i wyciągnęli siłą z sali.
Wybiegłam na dwór, bo wiedziałam, że
nie wytrzymam na tym korytarzu, czekając i słysząc te wszystkie głosy z sali.
Usiadłam na murku przed szpitalem i
już całkowicie się załamałam, w głowie mając tylko obraz Bena podłączonego do
tysiąca rurek i urządzeń. Na dworze było ciemno, wiał zimny wiatr, a ja
siedziałam w cienkiej bluzce na ramiączkach i dżinsach, ale miałam wszystko
gdzieś. Mógłby nawet zacząć padać śnieg, a mnie by to nie obchodziło.
Shannon przysiadł się do mnie. Zarzucił
mi swój płaszcz na ramiona, a ja nawet nie podziękowałam. Spojrzałam tylko na
jego zmartwioną twarz – zdawało mi się, że znosił to najlepiej z nas, teraz
jednak nie byłam już tego taka pewna.
- Czuję się, jakby to wszystko znów
wróciło. – powiedział patrząc w przestrzeń. – Jak wtedy, gdy dowiedziałem się,
że Genevieve nie żyje.
Teraz to on się załamał. Sama nawet
nie pomyślałam w ten sposób, może dlatego że byłam zajęta zastanawianiem się,
czy Ben z tego wyjdzie. Przysunęłam się bliżej i podałam mu bransoletkę, którą
wyjęłam z kieszeni spodni. Spojrzał na nią i wziął ode mnie, po czym mocno
ścisnął w dłoni i przyłożył do swojego policzka.
Płakać, nie płakałam, ale rozdział się spodobał ^^
OdpowiedzUsuńTak jak z resztą każdy. No i ta akcja ze szpitalem...
Czekam na następny i życzę dużo weny <3
Cieszę sie, ze ci sie podobał :) dziekuje!
Usuń:OOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO tego to ja się nie spodziewałam :oooo nie umiem napisać nic sensownego, po za tym, że jest mi smutno i w ogóle tak jakoś dziwnie ;_; brawa za rozdział ;_; xoxo
OdpowiedzUsuńO to chodzi, zeby było nieprzewidywalnie :) dzieki!
UsuńNie Nie Nie!!!!!! ON NIE MOŻE UMRZEĆ!!! Dlaczego mi to robisz?! Ja go tak kocham! Błagam cie! Nie nie nie on nie umrze... To by było za proste.... Ja wiem że wydobrzeje, przecież opowiadanie bez Bena nie bedzie miało sensu....
OdpowiedzUsuńPrzepraszam :((
UsuńO jezu tego to się chyba nikt nie spodziewal. Gdy go cztalam miałam łzy w oczach..... nawet nie wiem dlaczego sie tak wzruszam :( Rozdział jest świetny, widać ze masz wszystko sensownie poukładane. No nic czekam na następny i duzo weny życze :) dziekuje!
OdpowiedzUsuńTo ja dziekuje :))
UsuńKurczę. Zatkało mnie... Piosenka - co do niej, pierwszy raz chyba puściłam zaproponowaną przez kogokolwiek ścieżkę dźwiękową do rozdziału i... jestem zachwycona :D
OdpowiedzUsuńKurczę... w tym momencie dziwnie się czuję, bo zawsze byłam całym sercem za Jayem, ale teraz... mam też w myślach złe wspomnienia, więc nie wiem...(staram się nie popłakać...)
Może daj jednak Benowi przeżyć?
Weny, dużo weny :)
S.
Bardzo mi miło, ze Ci sie spodobała :))
UsuńJego los spoczywa w moich rękach, to takie dziwne uczucie.
Dziekuje :))
A ja się cieszę jakby umarl haha trochę brutalnie ale będę szczera nie lubię go więc niech spoczywa w pokoju :*
OdpowiedzUsuńJakie okrucieństwo XD
UsuńWiem że jestem wredna , ale cieszę się że Ben umarł XD przez te wszystkie rodziły tylko mnie wkurzał :) Jared teraz wkroczy do akcji XD czekam na więcej :D
OdpowiedzUsuńNigdzie nie napisałam, ze umarł :))
UsuńKiedy nnastępny?
OdpowiedzUsuńWho knows :D
UsuńNie komentowałam wcześniejszych rozdziałów, więc teraz będzie trochę dłużej :) Miałam nadzieję, że pozbędziesz się Bena, ale nie w taki sposób, myślałam bardziej nad wysłaniem go w jakaś delegację na drugi koniec świata, aczkolwiek nie będę za nim tęsknić (chociaż muszę powiedzieć, że zyskał trochę mojej sympatii po tym jak bronił bransoletki, ale cóż). Wiem, że nie napisałaś, że umarł, ale... no. Jakoś za nim nie przepadam, już nie chodzi o to, że #teamJared, ale ten facet jakoś od początku nie przypadł mi do gustu. Nie płakałam czytając, ale przy końcówce z Shannonem łzy nabiegły mi do oczu, nie wyobrażam sobie jak bardzo on musi cierpieć. Współczuję rownież Leanne, która stała przed naprawdę ciężkim wyborem, ale myślę, że gdyby wtedy nie podsłuchała rozmowy Jareda i Bena byłoby jej się łatwiej na któregoś zdecydować, chociaż teraz już nie ma miedzy kim wybierać (przynajmniej mam taką nadzieję - tak bardzo okrutna ja xD ). Ogólnie bardzo podoba mi się Twoje opowiadanie i życzę duuuuużo weny i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :)
OdpowiedzUsuń~<••>
Dzięki wielkie za tak obszerną opinię :)
UsuńJuż nie pamiętam, czy coś komentowałam czy nie...w każdym razie... intryga się zagęszcza, robi się nerwowo, mam nadzieję, że nie uśmiercisz Bena i jeszcze sobie chłopaki trochę powalczą a i inne wątki się rozwiną i wyjaśnią jak np. Rebeka i jej związek, wykorzystanie (?) Bena, matka wampirzyca i sprawy uczelniane :)
OdpowiedzUsuńbardzo mi się podoba i śledzę z uwagą.. i czekam rzecz jasna na następne odcinki w deszczowym Londynie (kurde tęsknie za tym miastem przez Twojego bloga;) )
pozdr
Wszystko w swoim czasie ;) dzieki <3
UsuńNo to super :)
UsuńTak czy inaczej masz we mnie nową wierną czytelniczkę :)
Oby Ben umarł nie lubie go // Ola
OdpowiedzUsuń:(
Usuńaaa, sorry ze dopiero teraz ale bylam zajeta! super swietnie sie rozwija sytuacja, ale tylko jedna mam uwage, z tego co pamietam to bransoletka miala tylko sentymentalna wartosc a tu nagle zlota? pozatym naprawde swietne opowiadanie, najlepsze ff jakie czytalam! :*
OdpowiedzUsuńBransoletka była na rzemyku ze złotą zawieszką.
UsuńDziękuję ;)
Ja od początku byłam #teamJared, ale zupełnie nie chciałam żeby Ben odpuszczał w taki sposób - to Lea miała zdać sobie sprawę że tak na prawdę to Jared jest THE ONE :)
OdpowiedzUsuńczekam na następny z wytęsknieniem na kolejny odcinek!
MM :*
Witam, jestem tu nowa. Ale nie wytrzymam, muszę dodać ten komentarz, mimo, że jeszcze nie skończyłam czytać rozdziału. Szczerzę, to pasuje mi to, że Ben został napadnięty, bo go po prostu nie lubię...
OdpowiedzUsuńCzytam sobie, czytam, aż tu nagle, zacytuję:" - Leanne… - zaczął niepewnie. – Jego rodzice właśnie stamtąd wyszli."... Już jestem cała szczęśliwa, że między Jaredem, a Leą nic nie ma, a ty nagle wypalasz, że żyje... Znaczy to może wydawać się trochę dziwne, że aż tak nie lubię Bena, że aż mu życzę śmierci, ale przepraszam bardzo, tu chodzi o Jareda.
Dziękuje za uwagę,
J.B
Ps. Teraz czas skończyć rozdział.