18.05.2014

Rozdział 13 – Save Me



                Chciałam tego, a jednocześnie nie byłam tego pewna. Miałam na to ochotę, ale wiedziałam, że nie powinnam, ponieważ byłoby to nieuczciwe.  A i tak to zrobiłam.
                Nie wiem, czy to jego oczy wpatrujące się w moje i hipnotyzujące mnie zupełnie, jakby mógł mnie nimi zauroczyć, czy może jego słowa, które wydawały się tak spontaniczne, jakby nawet nie musiał się nad nimi zastanawiać.
                W każdym bądź razie zrobiłam to, do czego dążył – pocałowałam go. Tym razem było inaczej niż w wesołym miasteczku – nie było w tym tylko jego, byliśmy w tym my. Wszystko wokół się zatrzymało, światło zgasło, muzyka ucichła.
                Gdy ponownie salę rozświetliły kolorowe światła odsunęłam moją twarz od jego. Wyglądał na zaskoczonego, ale jednocześnie zadowolonego. Ja natomiast dopiero teraz zdałam sobie sprawę, co narobiłam.
                Na sali było mnóstwo ludzi, poza tym było ciemno, więc nikła zdawała się być szansa, że ktoś zrobił nam zdjęcie i zaraz zobaczę je w Internecie lub jakimś plotkarskim czasopiśmie. Nie chodziło jednak tylko o to. Chodziło o moje sumienie, które z chwilą gdy zdecydowałam się go pocałować, zaczęło mnie dręczyć.
                Dałam im obu satysfakcję wygranej, a jednocześnie był remis. Jednocześnie wszyscy byliśmy teraz w niezręcznej sytuacji – Jared i Ben jako przyjaciele stali się obydwoje moimi, nazwijmy to, kochankami, a ja między nimi dziewczyną, która zwodzi ich obu. Zapewne Jared pochwali się Benowi tym, co się stało, a wtedy ten poczuje się oszukany. Nie podejrzewam jednak, by winił za to mnie, a raczej swojego przyjaciela, więc nie dość, że namieszam między nami, to jeszcze między nimi.
                Nie przewidziałam wszystkich tych konsekwencji. Szczerze mówiąc, nie pomyślałam czy w ogóle jakieś będą.
                Odeszliśmy z Jaredem na bok i stanęliśmy przy długim stole z przekąskami, alkoholem w kubeczkach i gratisami od uczelni. Wtedy zadzwoniła jego komórka, ale na sali znów zaczęła grać głośna, klubowa muzyka, więc powiedział, że zaraz wróci i ruszył w stronę schodów na górę.
                Dołączyła do mnie June, tym razem bez April, a jakąś kolejną dziewczyną. Przedstawiła mi się jako Keira i rozmawiałyśmy przez chwilę, starając się przekrzyczeć muzykę. Mówiła coś, że studiuje rysunek, a może design, nie usłyszałam dokładnie. Nagle w blasku świateł zobaczyłam Jareda zbiegającego po schodach tak szybko, jakby się paliło. Był przerażony, więc przeprosiłam dziewczyny i podbiegłam do niego, by nie musiał mnie szukać.
                - Co się stało? – zapytałam głośno, a on patrzył na mnie z takim obłędem w oczach, jakby stało się coś naprawdę strasznego.
                - Jack dzwonił… - mamrotał, a ja ledwo słyszałam co mówi.
                - Co? – wrzasnęłam, a wtedy on złapał mnie za rękę i wyprowadził na zewnątrz, taranując wszystkich po drodze i nie zwracając na nikogo uwagi. – Jared, co się dzieje?! – krzyknęłam znów, a on prowadził mnie biegiem na parking. Dobrze, że założyłam wiązane buty na grubym korku, bo inaczej przewróciłabym się na trawniku.
                - Opowiem ci po drodze.
                Gdy wsiedliśmy do auta, wycofywał je tak szybko, że niemalże uderzył w dwa samochody stojące pomiędzy nim. Dopiero teraz zauważyłam, jak pobladł.
                - Powiedz mi wreszcie o co chodzi. – denerwowałam się z każdą minutą coraz bardziej.
                - Jack dzwonił ze szpitala. Ben tam jest, podobno jest z nim kiepsko.
                Zatkało mnie. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Teraz wyrzuty sumienia spadły na mnie jak kowadło.
                - Ale, ale… co się stało? – wydukałam opierając się o szybę, by nie zemdleć.
                - Nie wiem, Leanne! – krzyknął na mnie jakby to była moja wina, jednak po chwili przeprosił. Wiedziałam, że to wszystko przez nerwy.
                Kiedy dotarliśmy w końcu do szpitala (po drodze wjechaliśmy w zły zakręt i musieliśmy się cofać), pobiegliśmy do niego z prędkością światła. Kobieta w recepcji nie chciała nam nic powiedzieć, ponieważ nie byliśmy z rodziny, ale przyszedł do nas Jack i poprowadził w stronę poczekalni. Wyglądał strasznie – cały się trząsł, był blady jak ściana i wyglądał, jakby tłumił płacz. Zapewne wyglądałam dokładnie tak samo.
                Zatrzymaliśmy się na jasnym korytarzu pełnym siedzeń, kilkunastu drzwi i dwóch automatów z napojami. Był pusty, jedynie co jakiś czas kręciły się po nim pielęgniarki, lekarze czy pojedynczy pacjenci i ich rodziny. Nikt jednak nie był tam na stałe.
                - Powiesz nam w końcu co się stało? – powiedział głośno Jared. Wszyscy byliśmy zdenerwowani, jednak po nim widać było to najbardziej.
                - Nie wiem, jakaś kobieta znalazła go pod firmą zakrwawionego. Policja powiedziała, że prawdopodobnie go okradli i… zaatakowali nożem. – zobaczyłam łzy na jego policzkach. Był studentem ostatniego roku medycyny, więc jako jedyny z nas dokładnie wiedział, co to oznacza.
                Rozpłakałam się i usiadłam na jednym z siedzeń, żeby nie zemdleć. Shannon przybiegł do nas; najwyraźniej okłamał kobietę w rejestracji, że jest z rodziny. Jared usiadł obok mnie i objął ramieniem, a Jack podał mi kubeczek z wodą, po czym opowiedział Shannonowi dokładnie to, co nam.
                - Co teraz? – zapytał starszy Leto.
                - Czekamy. – odparł smutno Jack. – Stracił dużo krwi, poza tym…
                Nie słuchałam dalej. Wyłączyłam się całkowicie, by nie musieć tego słuchać. Skupiłam się na swoim płaczu, który może i nie pomagał, ale zagłuszał ich głosy.
                Jared przycisnął mnie mocniej do siebie i szepnął mi do ucha:
                - Będzie dobrze.
                Mijały godziny, które ciągnęły się w nieskończoność. Rodzice Bena przyszli na moment, ale gdy tylko jego matka mnie zobaczyła, poszła na drugi koniec korytarza by mnie nie oglądać. Szczerze mówiąc, miałam ją gdzieś. To nie o nią tutaj chodziło i chociaż teraz mogła się powstrzymać.
                Nagle Jack podszedł do mnie i powiedział, że ktoś czeka na mnie przy wejściu. Poprosiłam go, by udał się tam ze mną.
                Podeszła do nas kobieta – była może po czterdziestce, miała kruczoczarne włosy i jasny płaszcz. Nigdy wcześniej jej nie widziałam na oczy.
                - Ty jesteś Leanne? – zapytała mnie niepewnie. Zdziwiło mnie, że zna moje imię.
                - Tak. – odparłam, a ona wyjęła coś z kieszeni płaszcza.
                - Pracuję z Benem. Bardzo mi przykro. – powiedziała pocieszająco. – To ja go znalazłam. – wyciągnęła rękę z błyszczącym przedmiotem, który od razu rozpoznałam. – Przez sekundę był jeszcze przytomny i kazał dać to Leanne. Cały czas miał ją w dłoni, powiedział jeszcze że o nią walczył.
                Wzięłam od niej bransoletkę, którą zostawiłam u niego i nawet nie zdążyłam jej podziękować, zanim znów zaczęłam szlochać.
                Na początku zaskoczyło mnie, że okradli Bena, a nie zabrali złotej bransoletki, którą trzymał w ręku.
                Wtedy zrozumiałam, co mogło się wydarzyć. „Powiedział, że o nią walczył”. A teraz walczył o życie przez głupią bransoletkę, którą u niego zostawiłam. W dodatku mogłam się po nią cofnąć i nic by się nie stało, ale byłam uparta i musiałam ich podsłuchiwać.
                Pobiegłam szybko do toalety, jak w amoku. Usiadłam na zimnej posadzce w jednej z kabin; akurat nikogo w niej nie było. Zaczęłam płakać tak mocno, że brakło mi tchu. To moja wina, moja wina, moja wina – powtarzałam sobie w głowie jak mantrę.
                Musiałam długo nie wychodzić, bo Jared zaczął pukać w drzwi od łazienki, po czym wszedł do środka i usiadł przy drzwiach od kabiny, w której byłam.
                - Lea wyjdź, proszę. – powiedział do mnie jakbym znów miała trzy latka i nie chciała wyjść ze swojej kryjówki.  Przykucnął, po czym zobaczyłam, jak wsuwa rękę przez szczelinę między drzwiami, a podłogą. – Chwyć mnie za rękę, okej?
                Zrobiłam to, o co mnie poprosił. Ściskałam ją tak mocno, że nawet już nie czułam własnej.
                - To moja wina. – powiedziałam w końcu.
                - Nikt nie jest winny tego, co się stało. – odparł cicho i kojąco. Jego głos był dla mnie teraz jak zimny okład na bolące miejsce.
                - Nie rozumiesz… To przeze mnie. Przez bransoletkę Genevieve, którą u niego zostawiłam. – mówiłam tak szybko, aż zabrakło mi tchu na więcej.
                - Po prostu o niej zapomniałaś, każdemu może się zdarzyć. – próbował mnie pocieszyć, ale nie zdawał sobie sprawy, co zrobiłam.
                - Nie rozumiesz! – wrzasnęłam, ale później się już opanowałam. – Zauważyłam, że ją zostawiłam. Nie cofnęłam się po nią, bo podsłuchiwałam was na schodach.
                Wyobraziłam sobie jego minę. Pewnie teraz i on mnie znienawidził. Puścił moją rękę i ją cofnął.
                - Otwórz drzwi, proszę.
                Postanowiłam odpuścić i przekluczyłam zamek. Jared wciąż miał zatroskaną i zmęczoną twarz, a włosy zmierzwione jakby dopiero co wyszedł z łóżka. Wyciągnął do mnie rękę, po czym przyciągnął mnie do siebie.
                - TO NIE JEST TWOJA WINA. – podkreślał każde słowo, jakbym miała przez to bardziej uwierzyć w to, co powiedział. – Wszystko będzie dobrze.
                Tak bardzo chciałam mu wierzyć. Tak bardzo chciałam się nie obwiniać. Ale jak miałam to robić, skoro kiedy on leżał na ziemi dźgnięty nożem przez moją bransoletkę, ja obściskiwałam się z jego przyjacielem.
                - Obiecujesz? – zapytałam przez łzy, których powoli zaczynało mi brakować.
                - Obiecuję. – powiedział i wyprowadził mnie z powrotem na korytarz.
                Gdy wyszliśmy, do Jacka właśnie podszedł jakiś lekarz i odciągnął go na bok. Słuchał go z uwagą, po czym przytaknął tylko i ukrył twarz w dłoniach. Jared dał sygnał Shannonowi, by usiadł obok mnie a sam podszedł do Jacka. Chwycił go pocieszająco za ramię, a ten się załamał i powiedział coś cicho. Tak bardzo chciałam wiedzieć o co chodzi, bo cała ta niepewność sprawiała, że zaczęłam zakładać najgorsze.
                Jared podszedł do nas, przykucnął przy mnie i patrzył mi prosto w oczy, choć tak bardzo starałam się uniknąć jego spojrzenia.
                - Leanne… - zaczął niepewnie. – Jego rodzice właśnie stamtąd wyszli. Ustabilizowali go, ale może się nie wybudzić. Jeśli chcesz się z nim pożegnać, to może być jedyna okazja. – ostatnie słowa przyszły mu z trudem, co wcale mnie nie zdziwiło. Sama ukryłam twarz w dłoniach, by nie zacząć krzyczeć. Pokiwałam głową, chcąc go zobaczyć.
                Jared skinął na Shannona, po czym wziął mnie pod rękę i poprowadził korytarzem do jednych z drzwi. Mieliśmy już wchodzić, kiedy zatrzymała nas matka Bena.
                - Chociaż teraz mogłabyś dać nam święty spokój. – wrzasnęła na mnie, a Jared spojrzał na nią gniewnie.
                - Jessica, odpuść jej. Ben chciałby tego.
                Jego słowa podziałały, bo odsunęła się od drzwi i usiadła z powrotem obok męża, który siedział pochylony z głową w dół, tak że nawet nie widziałam jego twarzy.
                - Chcesz wejść sama? – zapytał Jared, a ja zaprzeczyłam. Nie chciałam tak przypadkiem zemdleć i robić im kolejnych kłopotów.
                Sala była jasna, a na jej środku stało łóżko. Zamarłam kiedy zobaczyłam na nim Bena podłączonego do kilkunastu rurek, kroplówek, obwiniętego grubymi bandażami przez które prześwitywała już szkarłatna ciecz.
 Jego twarz była spokojna jak wtedy, gdy spojrzałam na niego nad ranem, kiedy jeszcze spał. Teraz jednak pokrywało ją mnóstwo sińców czy szwów. Ręce bezwiednie leżały wokół ciała, blade i równie posiniaczone co twarz. Klatka piersiowa nieznacznie się unosiła, a jego oddech podtrzymywały wąsy tlenowe.
Usiadłam obok jego łóżka na małym krześle, a Jared stał przy drzwiach patrząc na Bena z przerażeniem i smutkiem. Chwyciłam za jego dłoń podłączoną rurkami i pochyliłam się nad nim.
- Przepraszam. – wydukałam, a łzy znów zaczęły płynąć strumieniem po moich policzkach. – Nie powinieneś tu teraz być.
Nie wiedziałam, co jeszcze mogę mu powiedzieć. Nagle poczułam wielką gulę w gardle, która nie pozwalała powiedzieć mi nic więcej, a mój mózg nie pomagał nic wymyślić, prócz krótkiego:
- Kocham cię. Pamiętaj o tym, Ben. – powiedziałam i lekko pocałowałam go w prawy policzek, jedyne miejsce, gdzie jego skóra miała normalny kolor.
Jared także do niego podszedł. Położył mi rękę na ramieniu, po czym pochylił się nad nim, a ja usiadłam normalnie.
- Tak zawzięcie o nią walczyłeś. – mówił do niego. – Nie poddaj się teraz. – przez chwilę lekko się uśmiechnął, po czym znów posmutniał i się wzruszył. – Muszę ci jeszcze skopać tyłek, nie możesz teraz odpuścić. – poklepał go po ramieniu.
Nagle urządzenie, które wcześniej miarowo pikało, zaczęło szaleć. Obydwoje się wystraszyliśmy, ale Jared pierwszy zareagował – wybiegł z sali i zaczął wołać lekarza.
Do pokoju wbiegł lekarz i kilka pielęgniarek, które odciągnęły mnie na bok i wrzasnęły, żebym wyszła. Instynkt jednak podpowiadał mi, że widzę go po raz ostatni i nie chciałam tracić go z oczu. Po chwili jednak Shannon i Jared chwycili mnie i wyciągnęli siłą z sali.
Wybiegłam na dwór, bo wiedziałam, że nie wytrzymam na tym korytarzu, czekając i słysząc te wszystkie głosy z sali.
Usiadłam na murku przed szpitalem i już całkowicie się załamałam, w głowie mając tylko obraz Bena podłączonego do tysiąca rurek i urządzeń. Na dworze było ciemno, wiał zimny wiatr, a ja siedziałam w cienkiej bluzce na ramiączkach i dżinsach, ale miałam wszystko gdzieś. Mógłby nawet zacząć padać śnieg, a mnie by to nie obchodziło.
Shannon przysiadł się do mnie. Zarzucił mi swój płaszcz na ramiona, a ja nawet nie podziękowałam. Spojrzałam tylko na jego zmartwioną twarz – zdawało mi się, że znosił to najlepiej z nas, teraz jednak nie byłam już tego taka pewna.
- Czuję się, jakby to wszystko znów wróciło. – powiedział patrząc w przestrzeń. – Jak wtedy, gdy dowiedziałem się, że Genevieve nie żyje.
Teraz to on się załamał. Sama nawet nie pomyślałam w ten sposób, może dlatego że byłam zajęta zastanawianiem się, czy Ben z tego wyjdzie. Przysunęłam się bliżej i podałam mu bransoletkę, którą wyjęłam z kieszeni spodni. Spojrzał na nią i wziął ode mnie, po czym mocno ścisnął w dłoni i przyłożył do swojego policzka.

                 

27 komentarzy:

  1. Płakać, nie płakałam, ale rozdział się spodobał ^^
    Tak jak z resztą każdy. No i ta akcja ze szpitalem...
    Czekam na następny i życzę dużo weny <3

    OdpowiedzUsuń
  2. :OOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO tego to ja się nie spodziewałam :oooo nie umiem napisać nic sensownego, po za tym, że jest mi smutno i w ogóle tak jakoś dziwnie ;_; brawa za rozdział ;_; xoxo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O to chodzi, zeby było nieprzewidywalnie :) dzieki!

      Usuń
  3. Nie Nie Nie!!!!!! ON NIE MOŻE UMRZEĆ!!! Dlaczego mi to robisz?! Ja go tak kocham! Błagam cie! Nie nie nie on nie umrze... To by było za proste.... Ja wiem że wydobrzeje, przecież opowiadanie bez Bena nie bedzie miało sensu....

    OdpowiedzUsuń
  4. O jezu tego to się chyba nikt nie spodziewal. Gdy go cztalam miałam łzy w oczach..... nawet nie wiem dlaczego sie tak wzruszam :( Rozdział jest świetny, widać ze masz wszystko sensownie poukładane. No nic czekam na następny i duzo weny życze :) dziekuje!

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurczę. Zatkało mnie... Piosenka - co do niej, pierwszy raz chyba puściłam zaproponowaną przez kogokolwiek ścieżkę dźwiękową do rozdziału i... jestem zachwycona :D
    Kurczę... w tym momencie dziwnie się czuję, bo zawsze byłam całym sercem za Jayem, ale teraz... mam też w myślach złe wspomnienia, więc nie wiem...(staram się nie popłakać...)
    Może daj jednak Benowi przeżyć?
    Weny, dużo weny :)
    S.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło, ze Ci sie spodobała :))
      Jego los spoczywa w moich rękach, to takie dziwne uczucie.
      Dziekuje :))

      Usuń
  6. A ja się cieszę jakby umarl haha trochę brutalnie ale będę szczera nie lubię go więc niech spoczywa w pokoju :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Wiem że jestem wredna , ale cieszę się że Ben umarł XD przez te wszystkie rodziły tylko mnie wkurzał :) Jared teraz wkroczy do akcji XD czekam na więcej :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Kiedy nnastępny?

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie komentowałam wcześniejszych rozdziałów, więc teraz będzie trochę dłużej :) Miałam nadzieję, że pozbędziesz się Bena, ale nie w taki sposób, myślałam bardziej nad wysłaniem go w jakaś delegację na drugi koniec świata, aczkolwiek nie będę za nim tęsknić (chociaż muszę powiedzieć, że zyskał trochę mojej sympatii po tym jak bronił bransoletki, ale cóż). Wiem, że nie napisałaś, że umarł, ale... no. Jakoś za nim nie przepadam, już nie chodzi o to, że #teamJared, ale ten facet jakoś od początku nie przypadł mi do gustu. Nie płakałam czytając, ale przy końcówce z Shannonem łzy nabiegły mi do oczu, nie wyobrażam sobie jak bardzo on musi cierpieć. Współczuję rownież Leanne, która stała przed naprawdę ciężkim wyborem, ale myślę, że gdyby wtedy nie podsłuchała rozmowy Jareda i Bena byłoby jej się łatwiej na któregoś zdecydować, chociaż teraz już nie ma miedzy kim wybierać (przynajmniej mam taką nadzieję - tak bardzo okrutna ja xD ). Ogólnie bardzo podoba mi się Twoje opowiadanie i życzę duuuuużo weny i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :)
    ~<••>

    OdpowiedzUsuń
  10. Już nie pamiętam, czy coś komentowałam czy nie...w każdym razie... intryga się zagęszcza, robi się nerwowo, mam nadzieję, że nie uśmiercisz Bena i jeszcze sobie chłopaki trochę powalczą a i inne wątki się rozwiną i wyjaśnią jak np. Rebeka i jej związek, wykorzystanie (?) Bena, matka wampirzyca i sprawy uczelniane :)
    bardzo mi się podoba i śledzę z uwagą.. i czekam rzecz jasna na następne odcinki w deszczowym Londynie (kurde tęsknie za tym miastem przez Twojego bloga;) )
    pozdr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko w swoim czasie ;) dzieki <3

      Usuń
    2. No to super :)
      Tak czy inaczej masz we mnie nową wierną czytelniczkę :)

      Usuń
  11. Oby Ben umarł nie lubie go // Ola

    OdpowiedzUsuń
  12. aaa, sorry ze dopiero teraz ale bylam zajeta! super swietnie sie rozwija sytuacja, ale tylko jedna mam uwage, z tego co pamietam to bransoletka miala tylko sentymentalna wartosc a tu nagle zlota? pozatym naprawde swietne opowiadanie, najlepsze ff jakie czytalam! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bransoletka była na rzemyku ze złotą zawieszką.
      Dziękuję ;)

      Usuń
  13. Ja od początku byłam #teamJared, ale zupełnie nie chciałam żeby Ben odpuszczał w taki sposób - to Lea miała zdać sobie sprawę że tak na prawdę to Jared jest THE ONE :)
    czekam na następny z wytęsknieniem na kolejny odcinek!
    MM :*

    OdpowiedzUsuń
  14. Witam, jestem tu nowa. Ale nie wytrzymam, muszę dodać ten komentarz, mimo, że jeszcze nie skończyłam czytać rozdziału. Szczerzę, to pasuje mi to, że Ben został napadnięty, bo go po prostu nie lubię...
    Czytam sobie, czytam, aż tu nagle, zacytuję:" - Leanne… - zaczął niepewnie. – Jego rodzice właśnie stamtąd wyszli."... Już jestem cała szczęśliwa, że między Jaredem, a Leą nic nie ma, a ty nagle wypalasz, że żyje... Znaczy to może wydawać się trochę dziwne, że aż tak nie lubię Bena, że aż mu życzę śmierci, ale przepraszam bardzo, tu chodzi o Jareda.
    Dziękuje za uwagę,
    J.B
    Ps. Teraz czas skończyć rozdział.

    OdpowiedzUsuń

Jeśli przeczytałeś/aś, to proszę zostaw opinię. Każdy komentarz jest dla mnie cenny i motywujący :)