-
Musiałaś mnie z kimś pomylić. – powiedział Jared zdenerwowany, a ręka w której
trzymał jedzenie zaczęła mu się strasznie trząść. Patrzył w kierunku fontanny
zamiast na Rebekę, która stała naprzeciwko niego ze skrzyżowanymi ramionami.
Miała na sobie zwiewną sukienkę w czarno-białe paski i wysokie koturny.
-
Nie pomyliła cię, teraz sobie przypomniałam. Miałam w domu takie zdjęcie z tobą
i twoim bratem, teraz już cię poznaje. – odparłam wyrzucając papierek po
tortilli do kosza obok.
Przypomniałam
sobie fotografię, którą zrobiła nam kiedyś Genevieve w salonie. Jared uczył
mnie wtedy gry na pianinie, które mama dostała od babci na szesnaste urodziny,
ale nigdy nie nauczyła się na nim grać. Od tamtej pory pokochałam ten
instrument i po wyjeździe braci z Bossier City mama zapisała mnie do
profesjonalnego nauczyciela.
Gen
miała wtedy szesnaście lat i zakochała się w dwudziesto dwu letnim Shannonie.
Wszędzie za nim chodziła, męczyła Jareda aby zabierał nas z nim w różne
miejsca, albo po prostu przychodzili do naszego domu we dwoje. Moim rodzicom
się to nie podobało, wiele razy słyszałam jak matka krzyczała na nią w kuchni,
że to narkoman i pijak. Ja nigdy nie zauważyłam u niego nic niepokojącego,
jednak byłam wtedy małym dzieckiem i wiele rzeczy nie rozumiałam. Z czasem jak
Gen dorastała, zakochiwała się w nim coraz bardziej. W wieku siedemnastu lat
Shannon zabierał ją na przeróżne imprezy za miasto, wracała czasami pod wpływem
alkoholu nad ranem. Mama obwiniała się o śmierć mojej siostry, ponieważ właśnie
tego wieczora pokłóciła się z Genevieve o Shannona i przez to wyszła wtedy z
domu, gdzie zaraz pod domem potrąciło ją auto.
Milczenie
Jareda wytrąciło mnie z równowagi. Miał wtedy dwadzieścia lat, a skoro sześcioletnia
wówczas Rebecca dokładnie go pamiętała, to z pewnością on pamiętał nas, a
przynajmniej powinien kojarzyć mnie.
-
Dlaczego nawet teraz kłamiesz? Mam sprawdzić w Internecie gdzie się urodziłeś?
To nie takie trudne. – krzyknęłam nieco głośniej niż zamierzałam i zaczęłam
szukać telefonu w torebce. Złapał mnie za rękę, powstrzymując od dalszych
poszukiwań.
-
Okej, przepraszam… Tak, urodziłem się w Bossier City, tak – mam brata Shannona
i tak - poznałem cię już w studio, gdy tylko się przedstawiłaś.
-
I nic nie mówiłeś? – odezwała się Rebecca. Była nieco mniej zła na niego,
jednak i tak mówiła podniesionym głosem. Jared wyglądał na zmieszanego, zapewne
najchętniej uciekłby stąd w siną dal. Przez chwilę zastanawiał się nad
odpowiedzią, zapewne układając sobie w głowie poprawną wersję wydarzeń.
-
Myślałem, że lepiej będzie jeśli poznamy się od nowa, jako nieznajomi. Nie
chciałem żebyś traktowała mnie jak swojego opiekuna, tylko normalnego faceta.
Zaczęłam
się zastanawiać czy to prawda, czy po prostu jest dobrym aktorem.
-
Myślałeś, że prędzej czy później się tego nie dowiem? Jesteś aktorem, muzykiem
i Bóg wie kim jeszcze, z pewnością wszędzie o tobie piszą i mówią.
Rebecca
patrzyła na nas zaskoczona, zapewne nie wiedziała o jego sukcesach. Jared tym
razem miał kamienną twarz, z której nie potrafiłam nic odczytać.
-
Najwidoczniej sądziłem, że mnie posłuchasz i nic nie sprawdzisz. Przykro mi, że
tak wyszło. – zadzwonił jego telefon. Spojrzał na niego i powiedział, że musi
odebrać.
Kiedy
odszedł na bok Becky zaczęła mnie wypytywać o jego karierę. Uciszyłam ją
gestem, bo chciałam usłyszeć z kim rozmawia Jared. Wiedziałam, że to nie do
końca fair, ale on też nie był w stosunku do mnie uczciwy.
-
Stary, mam tu niezręczną sytuację. Nie… opowiem ci w hotelu. – reszty nie
usłyszałam, bo ściszył głos.
Wrócił
do nas i stanął obok mojej kuzynki.
-
Mam nadzieję, że to nie przekreśli naszej znajomości. Nie chciałem, żeby tak
wyszło. Może spotkamy się we czwórkę i pogadamy o starych czasach? – zapytał z
uśmiechem. Zaskoczyła mnie ta nagła zmiana nastroju.
-
Czwórkę? – zapytała Rebecca.
-
Wy dwie, ja i Shannon. – odparł. Rebecca spojrzała na mnie. Widać było po jej
minie, że chciała się zgodzić, dlatego i ja się zgodziłam. Umówiliśmy się ten
tydzień i miał zadzwonić jeszcze co do szczegółów.
-
To wszystko jakoś do mnie nie przemawia. – wyznała mi Becky kiedy szłyśmy
dróżką wokół fontanny, gdzie bawiły się dzieci.
-
Do mnie też nie. On coś kręci, tylko nie wiem co.
Może
i pan Leto był dobrym aktorem, jednakże nawet głupi zauważyłby coś
nienaturalnego w jego zachowaniu. Ta cała historyjka o „normalnym facecie” nie
miała dla mnie sensu. Okej, może było między nami sporo lat różnicy, ale zanim
rozszyfrowałam kim jest dawałam mu góra trzydziestkę. Nie przeszkadzałoby mi w
naszej znajomości, że kiedy on wybierał się na studia ja nawet nie byłam
jeszcze w podstawówce.
Nie
podejrzewałam, aby chodziło mu o Shannona i Genevieve. W końcu moja matka nigdy
na głos nie mówiła, że ich znajomość jej przeszkadza, wręcz nie widziałam by
kiedykolwiek odezwała się do jego brata. Nigdy nie przychodził do nas o domu
kiedy moi rodzice w nim byli, a gdy moja siostra z nim wychodziła to zawsze
wymykała się z domu. Tym bardziej nie rozumiałam, o co chodziło z tą zabawą w nieznajomego.
Może po prostu nie chciał bym wiedziała, że kiedyś był biedny?
Reszta
dnia minęła spokojnie. Ben siedział do późna w pracy, dlatego wymienialiśmy się
tylko krótkimi mailami. Przyszły też moje przesyłki, między innymi keyboard i
reszta mebli, które Rebecca pomagała mi poskładać.
Następnego
dnia rano przed drzwiami czekała nas tam niespodzianka. Jej mama Elizabeth
wpadła z wizytą.
Rodzice
Becky byli po rozwodzie – rozwiedli się gdy tylko Rebecca wyprowadziła się na
studia do Londynu. Od tamtej pory ciotka Beth nadal mieszkała w Cambridge, a
wujek Andy przeprowadził się do Leeds, dlatego to ona częściej ją odwiedzała.
Moja
mama i ciocia Bethy były siostrami, jednak przez Rebekę i jej „zły wpływ” na
mnie nie przepadały za sobą. Jednak ja zawsze lubiłam ciotkę, a ona mnie, przez
co ucieszyła mnie jej wizyta. Ostatni raz widziałam ją cztery lata temu, kiedy
odwiedziła babcię w Southampton.
Wiele
od tamtego czasu się nie zmieniła – nadal była wysoka i szczupła, nosiła długą
spódnicę w kwiaty i skórzaną kurtkę. Rebecca zawsze śmiała się, że jej matka
ubiera się jak nastolatka – miała trochę racji, jednak delikatnej urodzie Beth
to pasowało. Były do siebie bardzo podobne, tyle że ciocia swoje długie ciemne
włosy czesała w rozmaite koki, a Becky przeważnie miała je rozpuszczone. Miały
jednak ten sam lekko zadarty nos i błyszczące zielone oczy.
Ciotka
uściskała nas na przywitanie i kazała siadać do stołu. Nie miałam ochoty na ogromną
porcję jajecznicy ciotki, ale wiedziałam, że u niej nie było sprzeciwu jeśli
chodziło o jedzenie, dlatego grzecznie zajęłam miejsce obok Becky i gdy tylko
ciotka się odwracała czyszcząc coś w kuchni, rzucałam jedzenie jej psiakowi,
którego przywiozła ze sobą. Mały Jork o imieniu Jasper może i nie był ogromny,
ale potrafił sporo zjeść. Dobrze, że ciotka nie zostawiła go w Cambridge.
Po
śniadaniu zagoniła nas do pracy. Kazała Becky sprzątać w salonie, ona sprzątała
w kuchni, a ja miałam zająć się łazienką. Jednakże kiedy zobaczyła mój pokój
tonący w kartonach natychmiast rzuciła swoją pracę i rozkazała mi je rozpakować
i wszystko poukładać, razem z ich pomocą.
Wzięłyśmy
największe pudło i wyciągałyśmy co popadło. Później kolejne, i kolejne… Ciotka
i Rebecca wszystko wyciągały, a ja układałam na półkach, które wczoraj przyszły
w końcu ze sklepu. Także mój keyboard doszedł już jako przesyłka ze Stanów.
Po dwóch godzinach
został nam ostatni karton. Było tam mnóstwo dekoracji, książek i albumów. Z
jednego z nich wypadło zdjęcie.
Widniały na
nim cztery młode postaci: ja z Jaredem przy pianinie, a także Genevieve z
Shannonem siedzących na kanapie. Rebecca zauważyła, że się w nie wpatruje, więc
podeszła i wyrwała mi je z ręki.
- Pamiętam
to. – powiedziała. – To ja je robiłam. Byłam wtedy u was na wakacjach i
dostałam od babci aparat. Chodziłam z nim wszędzie i robiłam zdjęcia
wszystkiemu co popadnie. Nie wiedziałam, że je masz.
- Ja też nie
wiedziałam. – odparłam bardziej do siebie niż do niej.
Kiedy
zapytałyśmy ciotkę Beth czy pamięta braci Leto, szybko tylko przemknęła wzrokiem
po zdjęciu i odpowiedziała:
- Nie, nie
pamiętam. Bierzcie się za robotę.
Jej pogodne
nastawienie zmieniło się teraz niczym pogoda w Londynie. Widząc jej minę
postanowiłyśmy z Rebeką nie drążyć dalej tego tematu. Poza tym zadzwonił mój
telefon.
- Halo?
- Cześć
piękna. – odezwał się głos w słuchawce. Od razu poznałam, że to Ben. – Mam dla
ciebie pewną propozycję.
- Zamieniam
się w słuch. – odpowiedziałam, wychodząc do salonu i sprawdzając, czy Rebecca
nadal jest ze swoją matką w moim pokoju.
- Robimy
dzisiaj w biurze małą imprezę z okazji dziesięciolecia firmy. Może byś wpadła?
Zamyśliłam
się. Nie chciałam być w jego towarzystwie, kiedy Rebecca byłaby w pobliżu.
- Wiesz, że
nie mogę. – powiedziałam wymownie. Wiedziałam, że zrozumie o co chodzi.
- Przewidziałem
to, dlatego zapytałem się jej kilku koleżankom w firmie i powiedziały, że nie
przyjdzie.
- Jak jej
wytłumaczę dokąd się tak stroję? – poczułam się jak w liceum, kiedy wymykałam
się na imprezy tak, by mama nie widziała.
- Weź ciuchy
i przebierz się u mnie.
Przystałam
na jego propozycję i ustaliliśmy, że podjedzie po mnie pod redakcję, gdzie
miałam jeszcze coś do załatwienia. Gdy ciocia wyszła na chwilę do toalety, moja
kuzynka złapała mnie pod rękę i zaczęła do mnie szeptać.
- Mama chce
żebym zaprosiła dzisiaj kogoś na kolację. – kiedy zobaczyła, że nie mam pojęcia
o czym mówi, kontynuowała – Opowiadałam jej, że jest w biurze jeden facet,
który mi się podoba. Wiesz jaka ona jest, od razu musi go poznać… Myślisz, że
Ben by się zgodził?
Poczułam, że
się rumienię.
- Nie wiem,
Rebecca. Nie znam go tak dobrze jak ty. – chyba pierwszy raz w życiu ją tak
perfidnie okłamałam.
Około
czwartej wreszcie udało mi się wyjść z
domu, pod pretekstem spotkania się z Tomem w sprawie zdjęć. To była prawda, ale
nasza praca nie miała potrwać długo, jedynie godzinę, a ciotce i Becky
powiedziałam, że może potrwać nawet do późnego wieczora. Kiedy wreszcie wyszły
z mojego pokoju, wzięłam jakąś sukienkę, szpilki i parę kosmetyków do torebki.
Tom był
chyba dzisiaj nie w sosie, bo nie miał już tej pogody ducha co ostatnio. Był
dla mnie jednak miły, a jego retusz był idealny. Nie miałam do nich żadnych zastrzeżeń,
co go ucieszyło. Wkrótce przyszła Marie-Ann aby obejrzeć efekty.
- Bardzo
dobrze wam to wyszło. Widzę, że dobrze się wam współpracuje. – Tom spojrzał na
mnie i lekko się uśmiechnął, a ja to odwzajemniłam. – Dobrze Tom, prześlij mi
te zdjęcia, postaram się dzisiaj wpasować je z Aaronem do tekstu i puścimy to
do druku.
Tom zaczął
spełniać jej polecenia, a ona odciągnęła mnie na bok. Miała dzisiaj szpilki,
przez co była ode mnie wyższa o całą głowę.
- Słuchaj,
Leanne. – zaczęła, prowadząc mnie jasnym korytarzem pełnym modowych fotografii.
– Benjamin mówił mi, że dowiedziałaś się o jego rekomendacji. – Och, więc o to
chodziło. – Chcę żebyś wiedziała, że nie lubię, kiedy zatrudnia się kogoś do
pracy „po znajomości”. Dlatego powinnaś wiedzieć, iż moja decyzja by cię
przyjąć jako fotograf nie była kierowana twoimi relacjami z Benem, ale przez
twój talent.
Podziękowałam
jej i przytaknęłam. Nie wiedziałam, co jeszcze mogę powiedzieć. Marie-Ann zaproponowała,
abym przyszła jutro rano do pracy, ponieważ ma dla mnie zadanie. Zgodziłam się
i wyszłam z redakcji.
Na
zewnątrz zobaczyłam już znajome auto Bena. Gdy tylko mnie zobaczył, wysiadł z
auta i otworzył mi drzwi.
-
Pięknie dziś wyglądasz. – powiedział i odpalił auto.
-
Dzięki, ale jeszcze nic ze sobą nie zrobiłam.
Pojechaliśmy
do niego. Na kanapie w salonie siedział Jack, ubrany w pięknie skrojony grafitowy
garnitur i szarą koszulę. Oglądał w telewizji jakiś program o operacjach
plastycznych. Kiedy mnie zobaczył ciepło się przywitał, a Ben poprowadził mnie przez
przejście pomiędzy gabinetem, a ścianą. Prowadziło do kolejnego korytarza, z
trzema parami szklanych zamglonych drzwi. Wskazał na jedne z nich i wrócił do
salonu.
Łazienka
była ogromna, utrzymana w kolorach i stylistyce całego mieszkania. Wyłożona
była kremowym marmurem, pod ścianą stała duża wanna w tym samym kolorze, a za
nią lustro na całą ścianę. Po lewej stronie znajdował się jeszcze oszklony
prysznic, a naprzeciwko toaleta i dwie umywalki.
Spojrzałam
na siebie w lustrze – wcale nie wyglądałam pięknie. Włosy miałam nie ułożone,
pod oczami odcisnął mi się tusz. Nigdy nie uważałam się za ładną, a tym
bardziej w tym momencie. Wyjęłam z torby sukienkę – była czarna, krótka, opięta
na górze i rozkloszowana na dole. Dekolt nie był uwydatniony, natomiast plecy
skrojone były w literę „V”. W talii był złoty metalowy pasek.
Kupiłam ją
kiedyś za namową Rebeki, jednak nigdy nie miałam okazji jej założyć. Założyłam
do niej klasyczne czarne szpilki, które również wybierała mi kuzynka. Poprawiłam
makijaż, dodając trochę ciemniejszych cieni, które uwydatniły moje turkusowe
oczy i rozczesałam włosy, które na szczęście zawsze były idealnie proste. Wyjęłam
jeszcze tylko złota kopertówkę, do której włożyłam telefon, puder i klucze, po
czym wyszłam z łazienki.
Kiedy
weszłam do salonu był w nim tylko Jack. Zmierzył mnie wzrokiem po czym
powiedział:
- No no, nie
chcesz czasami zmienić Bena na jego brata? – zaśmiał się, ja także traktując to
jako miły żart. – Ben przebiera się u siebie, zaraz przyjdzie.
- Mieszkacie
razem? – zapytałam siadając obok niego i odwracając wzrok od telewizora. Nie
mogłam znieść widoku wnętrzności.
- Tak, póki
co tak. Rozglądam się za czymś własnym, ale chyba dopiero po studiach się
przeprowadzę. Chyba, że zechce zamieszkać tu z tobą, wtedy nie musisz się
martwić, wyprowadzę się wcześniej. – znów zaczął się śmiać.
Kiedy Ben wrócił
w szarym lekko połyskującym garniturze, stanął jak wryty. Wyglądał naprawdę
dobrze.
- Teraz to
dopiero oszałamiająco wyglądasz. – rzucił do mnie i złapał za rękę, pomagając
mi wstać z kanapy.
Pojechaliśmy
wszyscy razem taksówką, ponieważ Ben przewidział, że oboje będą pić tam szampana
lub jakieś inne alkohole. Pomimo, że miałam prawo jazdy nie chciałam proponować
swoich usług kierowcy, bo nigdy jeszcze nie jeździłam tak drogim autem, a poza
tym miałam szpilki.
- Poznasz
przyszłych teściów. – zażartował do mnie Jack szeptem.
Dopiero
wtedy uświadomiłam sobie, że to prawda – poznam ich rodziców. Zaczęłam się
denerwować, sama nie wiedziałam dlaczego.
Firma
mieściła się w wielkim, nowoczesnym wieżowcu, całym w szkle. W środku paliło
się już mnóstwo świateł na najwyższych piętrach. W środku także była ładnie
urządzona, głównymi kolorami były biel i czerń. Pojechaliśmy windą na dwudzieste
piętro.
Tam czekała
na nas ogromna sala, pełna ludzi. Niektórzy siedzieli przy okrągłych stolikach,
inni gromadzili się przy ogromnych oknach w mniejszych grupkach. Na końcu sali
znajdowała się scena, gdzie grał skrzypek, wiolonczelistka i pianista. Nagle
podszedł do nas starszy mężczyzna, nie był ani szczupły ani gruby, a obok niego
kobieta. Była drogo ubrana, w piękną białą koktajlową sukienkę. Trudno było mi
powiedzieć, czy była młodsza od niego, czy może miała po prostu dobre operacje
plastyczne. Zauważyłam jednak w ich twarzach pewne elementy, które
podpowiedziały mi, kim są.
- Mamo,
tato, to jest Leanne. – powiedział do małżeństwa. Jego ojciec uśmiechnął się,
natomiast matka nadal miała srogą minę. – To moi rodzice, Collin i Jessica. –
uścisnęliśmy sobie dłonie.
- Ben, mam
do ciebie sprawę. – powiedziała do niego matka. – Mogę cię porwać na sekundę?
Jej syn się
zgodził i szepnął mi do ucha „zaraz wracam”. Jack stał teraz obok mnie, a naprzeciwko
nas jego ojciec.
- To nie
wróży nic dobrego. – rzekł Collin z niezadowoloną miną. Chyba byłam jedyną w
tym towarzystwie, która nie wiedziała o co chodzi. Podszedł do nas jakiś
mężczyzna i witając się z ojcem Bena i Jacka, odszedł z nim na bok. Zostaliśmy
sami, dlatego wreszcie miałam okazję do rozmowy z nim.
- O co
chodziło twojemu ojcu? – zapytałam spoglądając w miejsce, gdzie jeszcze przed
chwilą stali, a teraz rozpłynęli się w powietrzu. Jack spojrzał na mnie
bezradnie.
- Jakby ci
to powiedzieć… Nasza matka ma bardzo wysokie wymagania jeśli chodzi o nasze
partnerki. Nie bierz tego do siebie, ale najwidoczniej nie przypadłaś jej do
gustu. – widząc moją minę, dodał: - Nie przejmuj się, żadna której matka sama
mu nie wybrała nie była dostatecznie dobra. To znaczy, w jej oczach dobra.
Nagle w
tłumie mignęła mi znajoma twarz. Też mnie zauważył, i podszedł do nas.
- Jared, co
ty tu robisz? – zapytałam. Gestem zawołał kogoś z tłumu. Zobaczyłam niższego od
niego, równie przystojnego i w krótkowłosego mężczyznę. Od razu rozpoznałam, kim jest. Oboje byli ubrany
w garnitury, tyle że Jareda był czarny i miał czarną koszulę, a Shannon białą
oraz granatowy garnitur.
- Mam swoją
firmę, tyle że mój oddział jest w Nowym Jorku, tu rzadko bywam. Jednym słowem
współpracujemy razem. Cześć Jack. – powiedział do mojego towarzysza. On także
się z nim przywitał i z jego kompanem. Jared znów zwrócił się do mnie: -
Pamiętasz Shannona?
Przytaknęłam
i podałam mu dłoń. Kiedy ją ściskał, trzęsła mu się ręka. Spojrzałam na niego
podejrzliwie, a on odwrócił wzrok i zabrał rękę.
- A ty co tu
robisz? – zapytał Jared. – Przyszłaś z Rebeccą? Słyszałem, że tu pracuje, ale
nigdy wcześniej jej tu nie widziałem.
- Nie,
przyszłam z Benem i Jackiem. – odparłam, a mój towarzysz chyba ucieszył się, że
go uwzględniłam. – Rebeki tutaj nie ma.
Bracia
spojrzeli na mnie zaskoczeni.
- Jak to,
widzieliśmy ją jak rozmawiała z Benem i Jessicą. – odparł Shannon.
O cholera.
W takim momencie?eh no coz, postsrasz sie dodac jjtro nowy? Prooooosze ;)
OdpowiedzUsuńMyśle, ze jak bedzie wiecej komentarzy to wtedy dodam :)
UsuńW takich momentach się nie przerywa. :/
OdpowiedzUsuńW jakims trzeba :D
UsuńO cholera. Dobre zakończenie, bo dokładnie te same słowa przyszły mi na myśl.
OdpowiedzUsuńOkej, szydło wyszło z worka w całości, ale teraz chciałabym wiedzieć, co dokładnie w przeszłości spowodowało, że teraz Jay usiłuje wykorzystać wszelkie uniki...
Mmmmm, Shannie w garniturze, to lubię, choć strasznie rzadko się nosi tak elegancko :3
Wiesz, co do tej ilości komentarzy, to ja też kiedyś tak myślałam, że nikt kompletnie nie interesuje się moimi tekstami, widząc trzy czy cztery komentarze, ale przekonałam się, że wiele osób czyta rozdziały, nie zostawiając po sobie śladów. Nie przejmuj się tym, ja jestem wielką fanką tego fanfika i moich opinii tu nie zabraknie :)
Pozdrawiam, weny!
S.
PS I dziękuję za notkę u mnie :) To miłe, że zajrzałaś - od razu muszę dodać, że tylko jeden rozdział dzieli mój powrót do Marsów, więc (uwaga, cytat - spojler) "wilki będą syte i krowa cała" :)
Oj nie w całości :)
UsuńW takim razie dziekuje, niezmiernie mi miło <3
Nie ma za co :) a nie "owca cała"? Ja znam taka wersje haha
Ma być krowa - to mała zmiana, wynikająca z treści rozdziału :)
UsuńLubię przekształcać przysłowia za sprawą mojej wychowawczyni - na przykład to: "raz kozie... siano!" :D
Dooobre zakończenie. Potrzebuje nowego rozdziału. ;D
OdpowiedzUsuńShannon w garniturze - wow, to praktycznie niemożliwe. xd I jestem strasznie ciekawa tej całej tajemnicy, mam nadzieję, że za niedługo się dowiemy. c:
Nie komentuję zbyt często fanficków *a teraz mam problemy z internetem, to już totalnie* ale ten mi się podoba od samego początku. Codziennie wchodzę i sprawdzam czy jest nowy rozdział. Faaantastycznie piszesz, masz świetne, takie idealne dla mnie pióro. Pisz dalej, pisz częściej, co tu wiecej mówić, czekam na nowy rozdział, :)
Dzieki, wlasnie dodałam :)
UsuńBardzo mi miło, ze komuś sie podoba to co robię :))