23.04.2014

Rozdział 5 – Closer To The Edge

                - Musiałaś mnie z kimś pomylić. – powiedział Jared zdenerwowany, a ręka w której trzymał jedzenie zaczęła mu się strasznie trząść. Patrzył w kierunku fontanny zamiast na Rebekę, która stała naprzeciwko niego ze skrzyżowanymi ramionami. Miała na sobie zwiewną sukienkę w czarno-białe paski i wysokie koturny.
                - Nie pomyliła cię, teraz sobie przypomniałam. Miałam w domu takie zdjęcie z tobą i twoim bratem, teraz już cię poznaje. – odparłam wyrzucając papierek po tortilli do kosza obok.
                Przypomniałam sobie fotografię, którą zrobiła nam kiedyś Genevieve w salonie. Jared uczył mnie wtedy gry na pianinie, które mama dostała od babci na szesnaste urodziny, ale nigdy nie nauczyła się na nim grać. Od tamtej pory pokochałam ten instrument i po wyjeździe braci z Bossier City mama zapisała mnie do profesjonalnego nauczyciela.
                Gen miała wtedy szesnaście lat i zakochała się w dwudziesto dwu letnim Shannonie. Wszędzie za nim chodziła, męczyła Jareda aby zabierał nas z nim w różne miejsca, albo po prostu przychodzili do naszego domu we dwoje. Moim rodzicom się to nie podobało, wiele razy słyszałam jak matka krzyczała na nią w kuchni, że to narkoman i pijak. Ja nigdy nie zauważyłam u niego nic niepokojącego, jednak byłam wtedy małym dzieckiem i wiele rzeczy nie rozumiałam. Z czasem jak Gen dorastała, zakochiwała się w nim coraz bardziej. W wieku siedemnastu lat Shannon zabierał ją na przeróżne imprezy za miasto, wracała czasami pod wpływem alkoholu nad ranem. Mama obwiniała się o śmierć mojej siostry, ponieważ właśnie tego wieczora pokłóciła się z Genevieve o Shannona i przez to wyszła wtedy z domu, gdzie zaraz pod domem potrąciło ją auto.
                Milczenie Jareda wytrąciło mnie z równowagi. Miał wtedy dwadzieścia lat, a skoro sześcioletnia wówczas Rebecca dokładnie go pamiętała, to z pewnością on pamiętał nas, a przynajmniej powinien kojarzyć mnie.
                - Dlaczego nawet teraz kłamiesz? Mam sprawdzić w Internecie gdzie się urodziłeś? To nie takie trudne. – krzyknęłam nieco głośniej niż zamierzałam i zaczęłam szukać telefonu w torebce. Złapał mnie za rękę, powstrzymując od dalszych poszukiwań.
                - Okej, przepraszam… Tak, urodziłem się w Bossier City, tak – mam brata Shannona i tak - poznałem cię już w studio, gdy tylko się przedstawiłaś.
                - I nic nie mówiłeś? – odezwała się Rebecca. Była nieco mniej zła na niego, jednak i tak mówiła podniesionym głosem. Jared wyglądał na zmieszanego, zapewne najchętniej uciekłby stąd w siną dal. Przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią, zapewne układając sobie w głowie poprawną wersję wydarzeń.
                - Myślałem, że lepiej będzie jeśli poznamy się od nowa, jako nieznajomi. Nie chciałem żebyś traktowała mnie jak swojego opiekuna, tylko normalnego faceta.
                Zaczęłam się zastanawiać czy to prawda, czy po prostu jest dobrym aktorem.
                - Myślałeś, że prędzej czy później się tego nie dowiem? Jesteś aktorem, muzykiem i Bóg wie kim jeszcze, z pewnością wszędzie o tobie piszą i mówią.
                Rebecca patrzyła na nas zaskoczona, zapewne nie wiedziała o jego sukcesach. Jared tym razem miał kamienną twarz, z której nie potrafiłam nic odczytać.
                - Najwidoczniej sądziłem, że mnie posłuchasz i nic nie sprawdzisz. Przykro mi, że tak wyszło. – zadzwonił jego telefon. Spojrzał na niego i powiedział, że musi odebrać.
                Kiedy odszedł na bok Becky zaczęła mnie wypytywać o jego karierę. Uciszyłam ją gestem, bo chciałam usłyszeć z kim rozmawia Jared. Wiedziałam, że to nie do końca fair, ale on też nie był w stosunku do mnie uczciwy.
                - Stary, mam tu niezręczną sytuację. Nie… opowiem ci w hotelu. – reszty nie usłyszałam, bo ściszył głos.
                Wrócił do nas i stanął obok mojej kuzynki.
                - Mam nadzieję, że to nie przekreśli naszej znajomości. Nie chciałem, żeby tak wyszło. Może spotkamy się we czwórkę i pogadamy o starych czasach? – zapytał z uśmiechem. Zaskoczyła mnie ta nagła zmiana nastroju.
                - Czwórkę? – zapytała Rebecca.
                - Wy dwie, ja i Shannon. – odparł. Rebecca spojrzała na mnie. Widać było po jej minie, że chciała się zgodzić, dlatego i ja się zgodziłam. Umówiliśmy się ten tydzień i miał zadzwonić jeszcze co do szczegółów.
                - To wszystko jakoś do mnie nie przemawia. – wyznała mi Becky kiedy szłyśmy dróżką wokół fontanny, gdzie bawiły się dzieci.
                - Do mnie też nie. On coś kręci, tylko nie wiem co.
                Może i pan Leto był dobrym aktorem, jednakże nawet głupi zauważyłby coś nienaturalnego w jego zachowaniu. Ta cała historyjka o „normalnym facecie” nie miała dla mnie sensu. Okej, może było między nami sporo lat różnicy, ale zanim rozszyfrowałam kim jest dawałam mu góra trzydziestkę. Nie przeszkadzałoby mi w naszej znajomości, że kiedy on wybierał się na studia ja nawet nie byłam jeszcze w podstawówce.
                Nie podejrzewałam, aby chodziło mu o Shannona i Genevieve. W końcu moja matka nigdy na głos nie mówiła, że ich znajomość jej przeszkadza, wręcz nie widziałam by kiedykolwiek odezwała się do jego brata. Nigdy nie przychodził do nas o domu kiedy moi rodzice w nim byli, a gdy moja siostra z nim wychodziła to zawsze wymykała się z domu. Tym bardziej nie rozumiałam, o co chodziło z tą zabawą w nieznajomego. Może po prostu nie chciał bym wiedziała, że kiedyś był biedny?
                Reszta dnia minęła spokojnie. Ben siedział do późna w pracy, dlatego wymienialiśmy się tylko krótkimi mailami. Przyszły też moje przesyłki, między innymi keyboard i reszta mebli, które Rebecca pomagała mi poskładać.
                Następnego dnia rano przed drzwiami czekała nas tam niespodzianka. Jej mama Elizabeth wpadła z wizytą.
                Rodzice Becky byli po rozwodzie – rozwiedli się gdy tylko Rebecca wyprowadziła się na studia do Londynu. Od tamtej pory ciotka Beth nadal mieszkała w Cambridge, a wujek Andy przeprowadził się do Leeds, dlatego to ona częściej ją odwiedzała.
                Moja mama i ciocia Bethy były siostrami, jednak przez Rebekę i jej „zły wpływ” na mnie nie przepadały za sobą. Jednak ja zawsze lubiłam ciotkę, a ona mnie, przez co ucieszyła mnie jej wizyta. Ostatni raz widziałam ją cztery lata temu, kiedy odwiedziła babcię w Southampton.
                Wiele od tamtego czasu się nie zmieniła – nadal była wysoka i szczupła, nosiła długą spódnicę w kwiaty i skórzaną kurtkę. Rebecca zawsze śmiała się, że jej matka ubiera się jak nastolatka – miała trochę racji, jednak delikatnej urodzie Beth to pasowało. Były do siebie bardzo podobne, tyle że ciocia swoje długie ciemne włosy czesała w rozmaite koki, a Becky przeważnie miała je rozpuszczone. Miały jednak ten sam lekko zadarty nos i błyszczące zielone oczy.
                Ciotka uściskała nas na przywitanie i kazała siadać do stołu. Nie miałam ochoty na ogromną porcję jajecznicy ciotki, ale wiedziałam, że u niej nie było sprzeciwu jeśli chodziło o jedzenie, dlatego grzecznie zajęłam miejsce obok Becky i gdy tylko ciotka się odwracała czyszcząc coś w kuchni, rzucałam jedzenie jej psiakowi, którego przywiozła ze sobą. Mały Jork o imieniu Jasper może i nie był ogromny, ale potrafił sporo zjeść. Dobrze, że ciotka nie zostawiła go w Cambridge.
                Po śniadaniu zagoniła nas do pracy. Kazała Becky sprzątać w salonie, ona sprzątała w kuchni, a ja miałam zająć się łazienką. Jednakże kiedy zobaczyła mój pokój tonący w kartonach natychmiast rzuciła swoją pracę i rozkazała mi je rozpakować i wszystko poukładać, razem z ich pomocą.
                Wzięłyśmy największe pudło i wyciągałyśmy co popadło. Później kolejne, i kolejne… Ciotka i Rebecca wszystko wyciągały, a ja układałam na półkach, które wczoraj przyszły w końcu ze sklepu. Także mój keyboard doszedł już jako przesyłka ze Stanów.
Po dwóch godzinach został nam ostatni karton. Było tam mnóstwo dekoracji, książek i albumów. Z jednego z nich wypadło zdjęcie.
Widniały na nim cztery młode postaci: ja z Jaredem przy pianinie, a także Genevieve z Shannonem siedzących na kanapie. Rebecca zauważyła, że się w nie wpatruje, więc podeszła i wyrwała mi je z ręki.
- Pamiętam to. – powiedziała. – To ja je robiłam. Byłam wtedy u was na wakacjach i dostałam od babci aparat. Chodziłam z nim wszędzie i robiłam zdjęcia wszystkiemu co popadnie. Nie wiedziałam, że je masz.
- Ja też nie wiedziałam. – odparłam bardziej do siebie niż do niej.
Kiedy zapytałyśmy ciotkę Beth czy pamięta braci Leto, szybko tylko przemknęła wzrokiem po zdjęciu i odpowiedziała:
- Nie, nie pamiętam. Bierzcie się za robotę.
Jej pogodne nastawienie zmieniło się teraz niczym pogoda w Londynie. Widząc jej minę postanowiłyśmy z Rebeką nie drążyć dalej tego tematu. Poza tym zadzwonił mój telefon.
- Halo?
- Cześć piękna. – odezwał się głos w słuchawce. Od razu poznałam, że to Ben. – Mam dla ciebie pewną propozycję.
- Zamieniam się w słuch. – odpowiedziałam, wychodząc do salonu i sprawdzając, czy Rebecca nadal jest ze swoją matką w moim pokoju.
- Robimy dzisiaj w biurze małą imprezę z okazji dziesięciolecia firmy. Może byś wpadła?
Zamyśliłam się. Nie chciałam być w jego towarzystwie, kiedy Rebecca byłaby w pobliżu.
- Wiesz, że nie mogę. – powiedziałam wymownie. Wiedziałam, że zrozumie o co chodzi.
- Przewidziałem to, dlatego zapytałem się jej kilku koleżankom w firmie i powiedziały, że nie przyjdzie.
- Jak jej wytłumaczę dokąd się tak stroję? – poczułam się jak w liceum, kiedy wymykałam się na imprezy tak, by mama nie widziała.
- Weź ciuchy i przebierz się u mnie.
Przystałam na jego propozycję i ustaliliśmy, że podjedzie po mnie pod redakcję, gdzie miałam jeszcze coś do załatwienia. Gdy ciocia wyszła na chwilę do toalety, moja kuzynka złapała mnie pod rękę i zaczęła do mnie szeptać.
- Mama chce żebym zaprosiła dzisiaj kogoś na kolację. – kiedy zobaczyła, że nie mam pojęcia o czym mówi, kontynuowała – Opowiadałam jej, że jest w biurze jeden facet, który mi się podoba. Wiesz jaka ona jest, od razu musi go poznać… Myślisz, że Ben by się zgodził?
Poczułam, że się rumienię.
- Nie wiem, Rebecca. Nie znam go tak dobrze jak ty. – chyba pierwszy raz w życiu ją tak perfidnie okłamałam.
Około czwartej wreszcie udało  mi się wyjść z domu, pod pretekstem spotkania się z Tomem w sprawie zdjęć. To była prawda, ale nasza praca nie miała potrwać długo, jedynie godzinę, a ciotce i Becky powiedziałam, że może potrwać nawet do późnego wieczora. Kiedy wreszcie wyszły z mojego pokoju, wzięłam jakąś sukienkę, szpilki i parę kosmetyków do torebki.
Tom był chyba dzisiaj nie w sosie, bo nie miał już tej pogody ducha co ostatnio. Był dla mnie jednak miły, a jego retusz był idealny. Nie miałam do nich żadnych zastrzeżeń, co go ucieszyło. Wkrótce przyszła Marie-Ann aby obejrzeć efekty.
- Bardzo dobrze wam to wyszło. Widzę, że dobrze się wam współpracuje. – Tom spojrzał na mnie i lekko się uśmiechnął, a ja to odwzajemniłam. – Dobrze Tom, prześlij mi te zdjęcia, postaram się dzisiaj wpasować je z Aaronem do tekstu i puścimy to do druku.
Tom zaczął spełniać jej polecenia, a ona odciągnęła mnie na bok. Miała dzisiaj szpilki, przez co była ode mnie wyższa o całą głowę.
- Słuchaj, Leanne. – zaczęła, prowadząc mnie jasnym korytarzem pełnym modowych fotografii. – Benjamin mówił mi, że dowiedziałaś się o jego rekomendacji. – Och, więc o to chodziło. – Chcę żebyś wiedziała, że nie lubię, kiedy zatrudnia się kogoś do pracy „po znajomości”. Dlatego powinnaś wiedzieć, iż moja decyzja by cię przyjąć jako fotograf nie była kierowana twoimi relacjami z Benem, ale przez twój talent.
                Podziękowałam jej i przytaknęłam. Nie wiedziałam, co jeszcze mogę powiedzieć. Marie-Ann zaproponowała, abym przyszła jutro rano do pracy, ponieważ ma dla mnie zadanie. Zgodziłam się i wyszłam z redakcji.
                Na zewnątrz zobaczyłam już znajome auto Bena. Gdy tylko mnie zobaczył, wysiadł z auta i otworzył mi drzwi.
                - Pięknie dziś wyglądasz. – powiedział i odpalił auto.
                - Dzięki, ale jeszcze nic ze sobą nie zrobiłam.
                Pojechaliśmy do niego. Na kanapie w salonie siedział Jack, ubrany w pięknie skrojony grafitowy garnitur i szarą koszulę. Oglądał w telewizji jakiś program o operacjach plastycznych. Kiedy mnie zobaczył ciepło się przywitał, a Ben poprowadził mnie przez przejście pomiędzy gabinetem, a ścianą. Prowadziło do kolejnego korytarza, z trzema parami szklanych zamglonych drzwi. Wskazał na jedne z nich i wrócił do salonu.
                Łazienka była ogromna, utrzymana w kolorach i stylistyce całego mieszkania. Wyłożona była kremowym marmurem, pod ścianą stała duża wanna w tym samym kolorze, a za nią lustro na całą ścianę. Po lewej stronie znajdował się jeszcze oszklony prysznic, a naprzeciwko toaleta i dwie umywalki.
Spojrzałam na siebie w lustrze – wcale nie wyglądałam pięknie. Włosy miałam nie ułożone, pod oczami odcisnął mi się tusz. Nigdy nie uważałam się za ładną, a tym bardziej w tym momencie. Wyjęłam z torby sukienkę – była czarna, krótka, opięta na górze i rozkloszowana na dole. Dekolt nie był uwydatniony, natomiast plecy skrojone były w literę „V”. W talii był złoty metalowy pasek.
Kupiłam ją kiedyś za namową Rebeki, jednak nigdy nie miałam okazji jej założyć. Założyłam do niej klasyczne czarne szpilki, które również wybierała mi kuzynka. Poprawiłam makijaż, dodając trochę ciemniejszych cieni, które uwydatniły moje turkusowe oczy i rozczesałam włosy, które na szczęście zawsze były idealnie proste. Wyjęłam jeszcze tylko złota kopertówkę, do której włożyłam telefon, puder i klucze, po czym wyszłam z łazienki.
Kiedy weszłam do salonu był w nim tylko Jack. Zmierzył mnie wzrokiem po czym powiedział:
- No no, nie chcesz czasami zmienić Bena na jego brata? – zaśmiał się, ja także traktując to jako miły żart. – Ben przebiera się u siebie, zaraz przyjdzie.
- Mieszkacie razem? – zapytałam siadając obok niego i odwracając wzrok od telewizora. Nie mogłam znieść widoku wnętrzności.
- Tak, póki co tak. Rozglądam się za czymś własnym, ale chyba dopiero po studiach się przeprowadzę. Chyba, że zechce zamieszkać tu z tobą, wtedy nie musisz się martwić, wyprowadzę się wcześniej. – znów zaczął się śmiać.
Kiedy Ben wrócił w szarym lekko połyskującym garniturze, stanął jak wryty. Wyglądał naprawdę dobrze.
- Teraz to dopiero oszałamiająco wyglądasz. – rzucił do mnie i złapał za rękę, pomagając mi wstać z kanapy.
Pojechaliśmy wszyscy razem taksówką, ponieważ Ben przewidział, że oboje będą pić tam szampana lub jakieś inne alkohole. Pomimo, że miałam prawo jazdy nie chciałam proponować swoich usług kierowcy, bo nigdy jeszcze nie jeździłam tak drogim autem, a poza tym miałam szpilki.
- Poznasz przyszłych teściów. – zażartował do mnie Jack szeptem.
Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że to prawda – poznam ich rodziców. Zaczęłam się denerwować, sama nie wiedziałam dlaczego.
Firma mieściła się w wielkim, nowoczesnym wieżowcu, całym w szkle. W środku paliło się już mnóstwo świateł na najwyższych piętrach. W środku także była ładnie urządzona, głównymi kolorami były biel i czerń. Pojechaliśmy windą na dwudzieste piętro.
Tam czekała na nas ogromna sala, pełna ludzi. Niektórzy siedzieli przy okrągłych stolikach, inni gromadzili się przy ogromnych oknach w mniejszych grupkach. Na końcu sali znajdowała się scena, gdzie grał skrzypek, wiolonczelistka i pianista. Nagle podszedł do nas starszy mężczyzna, nie był ani szczupły ani gruby, a obok niego kobieta. Była drogo ubrana, w piękną białą koktajlową sukienkę. Trudno było mi powiedzieć, czy była młodsza od niego, czy może miała po prostu dobre operacje plastyczne. Zauważyłam jednak w ich twarzach pewne elementy, które podpowiedziały mi, kim są.
- Mamo, tato, to jest Leanne. – powiedział do małżeństwa. Jego ojciec uśmiechnął się, natomiast matka nadal miała srogą minę. – To moi rodzice, Collin i Jessica. – uścisnęliśmy sobie dłonie.
- Ben, mam do ciebie sprawę. – powiedziała do niego matka. – Mogę cię porwać na sekundę?
Jej syn się zgodził i szepnął mi do ucha „zaraz wracam”. Jack stał teraz obok mnie, a naprzeciwko nas jego ojciec.
- To nie wróży nic dobrego. – rzekł Collin z niezadowoloną miną. Chyba byłam jedyną w tym towarzystwie, która nie wiedziała o co chodzi. Podszedł do nas jakiś mężczyzna i witając się z ojcem Bena i Jacka, odszedł z nim na bok. Zostaliśmy sami, dlatego wreszcie miałam okazję do rozmowy z nim.
- O co chodziło twojemu ojcu? – zapytałam spoglądając w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stali, a teraz rozpłynęli się w powietrzu. Jack spojrzał na mnie bezradnie.
- Jakby ci to powiedzieć… Nasza matka ma bardzo wysokie wymagania jeśli chodzi o nasze partnerki. Nie bierz tego do siebie, ale najwidoczniej nie przypadłaś jej do gustu. – widząc moją minę, dodał: - Nie przejmuj się, żadna której matka sama mu nie wybrała nie była dostatecznie dobra. To znaczy, w jej oczach dobra.
Nagle w tłumie mignęła mi znajoma twarz. Też mnie zauważył, i podszedł do nas.
- Jared, co ty tu robisz? – zapytałam. Gestem zawołał kogoś z tłumu. Zobaczyłam niższego od niego, równie przystojnego i w krótkowłosego mężczyznę. Od  razu rozpoznałam, kim jest. Oboje byli ubrany w garnitury, tyle że Jareda był czarny i miał czarną koszulę, a Shannon białą oraz granatowy garnitur.
- Mam swoją firmę, tyle że mój oddział jest w Nowym Jorku, tu rzadko bywam. Jednym słowem współpracujemy razem. Cześć Jack. – powiedział do mojego towarzysza. On także się z nim przywitał i z jego kompanem. Jared znów zwrócił się do mnie: - Pamiętasz Shannona?
Przytaknęłam i podałam mu dłoń. Kiedy ją ściskał, trzęsła mu się ręka. Spojrzałam na niego podejrzliwie, a on odwrócił wzrok i zabrał rękę.
- A ty co tu robisz? – zapytał Jared. – Przyszłaś z Rebeccą? Słyszałem, że tu pracuje, ale nigdy wcześniej jej tu nie widziałem.
- Nie, przyszłam z Benem i Jackiem. – odparłam, a mój towarzysz chyba ucieszył się, że go uwzględniłam. – Rebeki tutaj nie ma.
Bracia spojrzeli na mnie zaskoczeni.
- Jak to, widzieliśmy ją jak rozmawiała z Benem i Jessicą. – odparł Shannon.

O cholera.

9 komentarzy:

  1. W takim momencie?eh no coz, postsrasz sie dodac jjtro nowy? Prooooosze ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myśle, ze jak bedzie wiecej komentarzy to wtedy dodam :)

      Usuń
  2. W takich momentach się nie przerywa. :/

    OdpowiedzUsuń
  3. O cholera. Dobre zakończenie, bo dokładnie te same słowa przyszły mi na myśl.
    Okej, szydło wyszło z worka w całości, ale teraz chciałabym wiedzieć, co dokładnie w przeszłości spowodowało, że teraz Jay usiłuje wykorzystać wszelkie uniki...
    Mmmmm, Shannie w garniturze, to lubię, choć strasznie rzadko się nosi tak elegancko :3
    Wiesz, co do tej ilości komentarzy, to ja też kiedyś tak myślałam, że nikt kompletnie nie interesuje się moimi tekstami, widząc trzy czy cztery komentarze, ale przekonałam się, że wiele osób czyta rozdziały, nie zostawiając po sobie śladów. Nie przejmuj się tym, ja jestem wielką fanką tego fanfika i moich opinii tu nie zabraknie :)
    Pozdrawiam, weny!
    S.

    PS I dziękuję za notkę u mnie :) To miłe, że zajrzałaś - od razu muszę dodać, że tylko jeden rozdział dzieli mój powrót do Marsów, więc (uwaga, cytat - spojler) "wilki będą syte i krowa cała" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj nie w całości :)
      W takim razie dziekuje, niezmiernie mi miło <3

      Nie ma za co :) a nie "owca cała"? Ja znam taka wersje haha

      Usuń
    2. Ma być krowa - to mała zmiana, wynikająca z treści rozdziału :)
      Lubię przekształcać przysłowia za sprawą mojej wychowawczyni - na przykład to: "raz kozie... siano!" :D

      Usuń
  4. Dooobre zakończenie. Potrzebuje nowego rozdziału. ;D
    Shannon w garniturze - wow, to praktycznie niemożliwe. xd I jestem strasznie ciekawa tej całej tajemnicy, mam nadzieję, że za niedługo się dowiemy. c:
    Nie komentuję zbyt często fanficków *a teraz mam problemy z internetem, to już totalnie* ale ten mi się podoba od samego początku. Codziennie wchodzę i sprawdzam czy jest nowy rozdział. Faaantastycznie piszesz, masz świetne, takie idealne dla mnie pióro. Pisz dalej, pisz częściej, co tu wiecej mówić, czekam na nowy rozdział, :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieki, wlasnie dodałam :)
      Bardzo mi miło, ze komuś sie podoba to co robię :))

      Usuń

Jeśli przeczytałeś/aś, to proszę zostaw opinię. Każdy komentarz jest dla mnie cenny i motywujący :)