-
Gdzie ja jestem? – zapytałam sama siebie, jednak gdzieś w oddali rozległ się
przyjemny męski głos:
-
Nie martw się, wszystko już w porządku. Jesteś w domu.
-
Jestem w Bossier City? – mówiłam w pół przytomna, a głowa tak mnie bolała, że
nie mogłam się podnieść. Leżałam na czymś miękkim, ale czułam, jakbym znów
odpływała.
-
Nie głuptasie, jesteś w Londynie. Jesteś u mnie.
Biały
sufit zasłoniła mi piękna twarz Becky. Była uśmiechnięta i miała zatroskane
spojrzenie. Wyglądała teraz jak moja siostra, która opiekowała się mną, gdy
miałam grypę. Rebecca zawsze mi ją przypominała, zarówno wewnętrznie jak i
zewnętrznie. Gdyby Gen żyła, z pewnością byłaby tu ze mną i świetnie się z nią dogadywała.
Wiele razy opowiadała mi, że w przyszłości wyjedzie do Wielkiej Brytanii i
zostanie sławną aktorką. Poniekąd dlatego postanowiłam tu przyjechać. Chciałam
zrobić to dla niej.
Teraz dopiero zrozumiałam, jak strasznie bredziłam
i uświadomiłam sobie, że musiałam zemdleć na balkonie.
- Przyniosę
jej szklankę wody. – powiedziała do kogoś Becka.
- Okej, ja
się nią zajmę. – wreszcie rozpoznałam głos Bena.
Rebecca
rzuciła ciche „dziękuję” i opuściła pokój. Nie słyszałam żadnej muzyki, gdy
otwierała drzwi, więc pewnie impreza dobiegła końca. Starałam się podciągnąć do
góry, ale byłam strasznie osłabiona. Nagle poczułam dotyk na mojej dłoni i plecach.
Ben pomagał mi się podnieść.
Wcześniej
cieszyłabym się z tego gestu, a teraz miałam ochotę go odepchnąć. Pozwoliłam mu
jednak mi pomóc, bo wiedziałam, że sama nie dam rady. Pomyślałam, iż muszę być
okropną kuzynką, skoro daje się w ten sposób dotykać facetowi Becky. Na
szczęście cofnął już ręce.
- Jak się
czujesz? – zapytał jak gdyby nigdy nic.
- Już
lepiej, dziękuję. – odpowiedziałam obojętnym tonem odgarniając włosy z twarzy. Chyba
zauważył moją niechęć, bo spojrzał na mnie zamyślony. Jego twarz była blisko
mojej, bo usiadł na kartonie przy moim łóżku. Ta odległość strasznie mnie
rozpraszała.
- Czy tu
chodzi o Rebekę? – rzucił prosto z mostu. Spodziewałabym się od niego większej
subtelności, ale może to dobrze, że nie owijał w bawełnę.
- Nie będę
się mieszać między was. – odpowiedziałam odwracając wzrok. On jednak nie dawał
za wygraną. Modliłam się, żeby Becka wreszcie wróciła.
- Nie wiem o
czym mówisz. Przeszkadza ci to, że znam twoją kuzynkę? Nie wiedziałem, że
jesteście rodziną, jeśli o to chodzi.
Och, on nic
nie rozumiał.
- A ja nie
wiedziałam, że się spotykacie. Jeśli o to chodzi.
Po wypowiedzeniu
tych słów uświadomiłam sobie, że Rebecca mogłaby sobie nie życzyć, żebym to
mówiła. W końcu nie powiedziała mi dokładnie, co ich łączy.
Parsknął śmiechem. Tego się nie spodziewałam.
Spojrzałam na niego – wydawał się być rozbawiony moimi słowami.
Dopiero teraz
zauważyłam, jak wyglądał – miał na sobie dżinsową koszulę i czarne spodnie, półdługie
włosy tworzyły ciemną aureolę nad jego twarzą. Znów odsłaniał równe białe zęby,
uroczo chichocząc. Musiałam się naprawdę starać, żeby być przy nim obojętna.
- Nie wiem
skąd masz takie informacje, ale Rebecca spotykała się już z połową facetów z
biura. Ja nie zamierzam być następnym. – powiedział już bez uśmiechu, patrząc
mi głęboko w oczy. Były ciemne jak otchłań, która mnie pochłaniała.
Wtedy do
pokoju weszła Becky. Nie słyszała naszej rozmowy, ale zdziwiła ją mała
odległość między nami. Ben odsunął się ode mnie, dając jej przejść ze szklanką
wody.
- Chyba już
na mnie pora. – chciał powiedzieć coś jeszcze, ale Rebecca mu przerwała.
- Zostań, w
końcu nie nacieszyłeś się zbytnio imprezą. – widziałam jak bardzo starała się
być nonszalancka i uwodzicielska. On jednak zupełnie to ignorował, wbijając
wzrok we mnie.
- Innym
razem. – Uśmiechnął się lekko. Powiedział to chyba bardziej do mnie niż do
niej.
Zostawili
mnie w pokoju i wyszli. Usłyszałam tylko za drzwiami jak Rebecca dziękuję mu za
pomoc i przeniesienie mnie o pokoju, potem mówi mu coś kokieteryjnie, a on
grzecznie dziękuję za dzisiejszy wieczór i wychodzi.
Już nie
wróciła do mojego pokoju. Zamknęła się w swojej sypialni i tyle ją widziałam.
Nagle w mojej torebce coś zadźwięczało. Przypomniałam sobie, że zostawiłam w
niej telefon.
W pokoju
panował półmrok, a jednym źródłem światła była mała lampka nocna, którą Becky
musiała mi przynieść od siebie i postawić na parapecie obok łóżka. Gdy wreszcie
znalazłam telefon i wróciłam z powrotem do łóżka, odczytałam wiadomość od
nieznanego numeru.
Pozwoliłem sobie wziąć Twój numer.
Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.
Do zobaczenia jutro na naszej obiecanej
wycieczce :)
Przyjadę po Ciebie punktualnie o 15:00.
-B.
On
chyba bardziej przypominał Rebekę, niż myślałam. Tak jak ona nigdy się nie
poddawał i zawsze dążył do celu. Przyłapałam
się na tym, że za każdym razem czytając tego esemesa, mimowolnie się uśmiechałam.
A czytałam go tyle razy, aż w końcu usnęłam ze zmęczenia.
Całą noc
śniły mi się różne dziwne rzeczy. Najpierw biegłam przez ciemny las w białej
sukni, zupełnie nie wiedząc dokąd. Nagle zobaczyłam uśmiechającą się Genevieve
w oddali, wołającą mnie do siebie. Kiedy pobiegłam w jej kierunku las się
rozrzedził. Ujrzałam wąską polną ścieżkę, która zdawała się nie mieć końca. Słyszałam
jednak melodyjny głos Gen, wołającej „Chodź tu Lily, chodź do mnie, uratuj mnie”.
Tylko ona tak do mnie mówiła. Pobiegłam ile sił w nogach przed siebie, aż w
końcu ją znalazłam. Miała na sobie swoją ulubioną kwiatową sukienkę i niebieskie
baleriny.
Spojrzała na
mnie z troską, po czym powiedziała:
- Kocham Cię
siostrzyczko.
Już miałam
jej odpowiedzieć, podejść do niej, uściskać ją. A wtedy zobaczyłam srebrny
samochód za jej plecami, pędzący prosto na nią. Nie zdążyłam nic zrobić.
Wjechał w nią, a ona rozpłynęła się w powietrzu.
Wstałam
gwałtownie, cała zlana potem. Było już jasno, a mój telefon wskazywał dziesiątą
rano. Gdy wreszcie zebrałam w sobie siły, by wstać udałam się do kuchni.
Przy
kuchence stała Rebecca i robiła naleśniki. Pomimo, że mieszkała tu połowę
swojego życia i nawet jej akcent był już bardziej brytyjski niż amerykański,
wciąż jadała nasze typowe śniadania. Nie przepadała za angielską kuchnią.
Miała na
sobie koszulę w kratkę i poszarpane wąskie jeansy. Stała tyłem, więc nie byłam
w stanie określić jaki ma humor. Po jej wczorajszym zachowaniu, gdy wyszedł
Ben spodziewałabym się, że jest nie w
sosie.
- Te są dla
ciebie. – powiedziała neutralnym tonem wskazując na talerz naleśników z
bananami. – Koło ekspresu jest kawa.
- Dzięki. Nie
musiałaś robić mi śniadania. – powiedziałam uprzejmie.
- Jak już
robię to mi bez różnicy czy będzie o pięć więcej. – poruszyła kącikami ust, ale
widziałam, że był to sztuczny uśmiech.
Wzięłam talerz
z naleśnikami i białą kawę. Okrążyłam wysepkę i usiadłam naprzeciwko niej na
stołku barowym. Kiedy zaczęłam jeść swoją porcję, dołączyła do mnie.
Przez chwilę
panowała między nami cisza, która zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Nie za
bardzo wiedziałam, co powiedzieć.
- Nie
idziesz dzisiaj do pracy? – zapytałam, po czym zrozumiałam, że nie było to
dobre pytanie. Chciałam za wszelką cenę ominąć temat wczorajszego wieczora i
Bena, ale mi się to nie udało.
- Idę po
wykładach. Teraz muszę lecieć na uczelnię. – odpowiedziała sucho, i nie
zjadając nawet dwóch naleśników odeszła od stołu. Nie wiedziałam czy gniewa się
na mnie, czy na niego.
- Co się
dzieje, Becks? Coś złego zrobiłam albo powiedziałam? – zapytałam. Czułam się jakbym
rozmawiała z obrażonym dzieckiem.
Rebecca
odłożyła swój talerz na blat i opierając się o niego kończyła pić kawę.
- Nie chodzi
o ciebie. Chodzi o Bena. – odpowiedziała po chwili zamartwiona. – Myślisz, że
mu się podobam?
Zawahałam
się. Nie wiedziałam, co w tej chwili zrobić – być szczerą i powtórzyć jej to,
co mi wczoraj powiedzieć, czy skłamać i udawać, że jest nią oszołomiony.
Najwyraźniej nic jej nie wspomniał o naszym wcześniejszym spotkaniu.
- Kto by
zrozumiał facetów. – odparłam wymijająco. – Jak nie ten, to inny.
Poniekąd ją
okłamałam, ale tłumaczyłam sobie, że robię to dla jej dobra. Zamyśliła się
przez chwilę, wpatrując się w pustą filiżankę po kawie.
- Nie chcę
innego. Po raz pierwszy czuję, że nie chcę n i k o g o
innego. – wyglądała, jakby miała się rozpłakać, cały czas jednak się
powstrzymywała. – Chciałam go gdzieś zaprosić, ale wciąż mówi, że jest zajęty. Jego
ojciec jest właścicielem firmy, przecież zawsze może sobie wziąć wolne… podobno
nawet dzisiaj go nie będzie w pracy. A on i tak wciąż mi odmawia.
Pomyślałam,
że chyba wiem na co wziął dziś dzień wolny. Nasze spotkanie. Poczułam, że
oblewam się rumieńcem. Miałam tylko nadzieję, że Becky nie zdąży przyjść z
uczelni do piętnastej, inaczej musiałabym się srogo tłumaczyć.
- Okej, ja
lecę, nie chcę się spóźnić. Do zobaczenia! – rzuciła i wyszła z kuchni do korytarza.
Odpowiedziałam jej to samo i odłożyłam naczynia do zmywarki.
Jakoś koło
dwunastej złapałam się na tym, że odliczam minuty do piętnastej. Choć od dawna
byłam już gotowa, wciąż coś poprawiałam – włosy, makijaż. Postanowiłam włączyć
laptopa i choć trochę przyspieszyć czas, który zdawał się stać w miejscu.
Pierwsze co zrobiłam, to otworzyłam pocztę. Miałam jedną nieprzeczytaną
wiadomość od „ELLE Magazine”.
Kiedy
zobaczyłam nadawcę pomyślałam, że to jakaś reklama. Jednak sporo się pomyliłam.
Nadawca:
ELLE UK Magazine
Tytuł:
Praca.
Witam.
Przypadkiem
natknęłam się na Pani prace w Internecie. Muszę przyznać, że byłam pod dużym wrażeniem i
chciałabym zobaczyć całe Pani portfolio. Jeśli reszta zdjęć jest tak samo dobra
jak te, które widziałam, to miałabym dla Pani miejsce w naszym magazynie. Jeżeli
jest Pani zainteresowana, proszę zadzwonić pod podany na dole numer i umówić się
na spotkanie ze mną w naszej redakcji.
Czekam na Pani
telefon.
Dyrektor artystyczny magazynu ELLE UK, Marie-Ann
Black.
Zatkało
mnie. Na śmierć zapomniałam, że kiedyś wstawiałam zdjęcia mojego autorstwa na
różne zagraniczne konkursy i strony o fotografii.
Natychmiast
zadzwoniłam pod podany numer i umówiłam się na spotkanie. Niestety, jedyny
wolny termin był dzisiaj o szesnastej trzydzieści, więc byłam zmuszona go
przyjąć. Chciałam zadzwonić do Bena i mu o tym powiedzieć, ale nie odbierał
moich telefonów.
Resztę czasu
spędziłam na wybieraniu zdjęć do pokazania na rozmowie. Co chwilę jakieś mi się
podobało, potem je odrzucałam, a później znów je brałam. Zależało mi na tym,
żeby pokazać się od jak najlepszej strony.
Nagle zadzwonił
dzwonek do drzwi. Nawet nie zauważyłam, że już trzecia.
Ben
uśmiechnął się na mój widok. Wyglądał nieziemsko, co jeszcze bardziej
utrudniało mi wyznanie mu, że z naszego spotkania raczej nic nie wyjdzie.
W
końcu się jednak zebrałam w sobie i opowiedziałam mu o mailu jaki dostałam.
Spodziewałam się, że się obrazi, albo pomyśli, że szukam wymówki żeby się z nim
nie spotkać. On jednak nie przestawał mnie zaskakiwać. Pogratulował mi i
zaproponował, że wypijemy szybką kawę, a potem odwiezie mnie do redakcji. Zgodziłam
się na jego propozycję. Pomógł mi założyć skórzaną kurtkę, wzięłam jeszcze
tylko torbę i wyszliśmy.
Nasze
mieszkanie znajdowało się na pierwszym piętrze w jedno piętrowym domku. Całe
Notting Hill było pełne jednakowych białych domków nie licząc Portobello Road,
gdzie każdy był innego koloru. Nasz jednak zaliczał się do tych pierwszych,
pomimo że był ostatnim w rzędzie jasnych kamienic, a następny był już malinowy.
Idąc
wzdłuż ulicy wszędzie jeszcze kwitły różowe magnolie, których zapach unosił się
w powietrzu. Widok był przepiękny, tak jak i pogoda. Dobrze, że miałam na sobie
lekką wiosenną sukienkę, bo byłoby mi strasznie gorąco. Nie przywykłam jeszcze
do takich wahań temperatur.
-
Starbucks czy Coffee Republic? – zapytał kiedy staliśmy na skrzyżowaniu Westbourne
Park i Portobello Road.
-
Starbucks. – odpowiedziałam. Zawsze gdy odwiedzałam babcię w Shreveport chodziłyśmy
tam na kawę, dlatego chciałam poczuć w jakikolwiek sposób smak domu.
Weszliśmy
do środka. Zamówiłam waniliowe latte, a on espresso, oczywiście nie dał mi
zapłacić. Wybraliśmy podłużny blat znajdujący się przy oknie, gdyż było to
jedyne wolne miejsce w zatłoczonej kawiarni i usiedliśmy przy obok siebie na
wysokich stołkach. Zauważył, że spojrzałam na zegarek.
-
Nie martw się, odwiozę cię na czas. – uśmiechnął się ciepło.
-
Wiem, po prostu strasznie się denerwuję tą rozmową. – odpowiedziałam szczerze.
-
Na pewno świetnie ci pójdzie. – powiedział łapiąc mnie za rękę. Spojrzałam na
niego nieśmiało i dostrzegłam, jak patrzy mi prosto w oczy. Poczułam dziwne
przyciąganie do niego. Gdyby kelnerka nie przyniosła nam kawy, inaczej by się
to skończyło. Jednak w tej sytuacji był zmuszony cofnąć rękę z widocznym
rozczarowaniem na twarzy.
Później
rozmawialiśmy już normalnie, jak znajomi. Wreszcie zdradził mi swoje pełne imię
i nazwisko. Nazywał się Benjamin Hall. Opowiadał mi o swojej rodzinie, że póki
się nie dorobi to musi pracować u ojca, a potem rozkręci coś własnego. Pomimo
bogatych rodziców, nie chciał żeby pomagali mu finansowo. Mówił mi też o swoim
bracie, który był od niego dwa lata młodszy i miał właśnie zaczynać ostatni rok
studiów medycznych.
Był
ode mnie sześć lat starszy, ale pomimo dość sporej różnicy wieku między nami,
rozmawiało mi się z nim jak z rówieśnikiem. Czułam, że możemy porozmawiać nawet
o bzdurach, a on i tak mnie wysłucha i doda coś od siebie.
Punktualnie
o szesnastej wyszliśmy z kawiarni i cofnęliśmy się pod dom, gdzie zostawił
auto. Miał czarnego Lexusa, który z pewnością nie kosztował mało. Wyjaśnił, że
dostał go od ojca z okazji dwudziestych pierwszych urodzin. Ja nie byłam
przyzwyczajona do tak drogich prezentów.
Ben
starał się prowadzić w miarę szybko, ale na szczęście redakcja była blisko,
więc byłam nawet dziesięć minut przed czasem.
-
Powodzenia. Poczekam na ciebie.
-
Nie musisz, wrócę taksówką. – było mi niezręcznie tak go wykorzystywać. On
jednak spojrzał na mnie wymownie i powiedział, że mam już iść żeby się nie
spóźnić.
Weszłam
do dużego oszklonego budynku. W holu kręciło się kilka osób, a w kobieta z
recepcji szklanymi schodami poprowadziła mnie do gabinetu dyrektora
artystycznego.
Wyobrażałam
sobie ją jako starszą kobietę o surowym wyglądzie. Sporo się jednak pomyliłam,
gdyż była dość młoda i całkiem ładna. Siedziała na obrotowym fotelu przy swoim
wielkim biurku. Miała góra trzydzieści lat, miedziane włosy i jasną karnację.
Uśmiechnęła się przyjaźnie i nakazała mi usiąść na krześle naprzeciwko niej.
Rozmowa
przebiegła lepiej niż sądziłam, kobietę zachwyciło moje portfolio i od razu
chciała przyjąć mnie o pracy. Powiedziałam jej, że zaczynam właśnie studia
fotograficzne, a ona zaproponowała mi coś w rodzaju płatnych praktyk, które nie
zajmą mi tyle czasu co praca na pełen etat. Zanim to jednak miało nastąpić,
chciała mnie sprawdzić.
-
Bardzo przyda mi się tu ktoś taki jak ty, ale najpierw chciałabym zobaczyć jak pracujesz
w zespole. Zaczniemy może od zdjęć w studio, a potem plenerowych. Dam ci kilku
asystentów. Zrobimy to jakoś w tygodniu.
Nagle
ktoś zapukał do drzwi i wszedł do środka. Był to wysoki mężczyzna w średnim
wieku. Był luźno ubrany i nosił okulary.
-
Marie-Ann, mamy problem. Fotograf nie zdąży wrócić z tej sesji w Indiach,
odwołali jego lot, a ten aktor czy tam muzyk, który miał mieć dzisiaj zdjęcia
do naszego wywiadu na pierwszą stronę już jedzie.
Kobieta
miała pokerową twarz, jednak zamyśliła się przez chwilę.
-
A co z jego asystentem, nie dałby rady zrobić tych zdjęć?
-
Poleciał razem z nim. – odparł mężczyzna lekko zniecierpliwiony. Pewnie to on
dostałby po głowie, gdyby sesja się nie odbyła.
-
No to poproś go o przełożenie sesji. – powiedziała, jakby było to najbardziej
oczywiste.
-
Już prosiłem. Powiedział, że jutro grają koncert w Manchesterze i się nie
wyrobi.
Marie-Ann
zaczęła się denerwować i uderzać długopisem o stół. Po chwili rzuciła w moim
kierunku:
-
Co powiesz na przyspieszony staż? To tylko zwykłe portretówki, robiłaś już
podobne i były niezłe. – Odebrało mi
mowę, więc tylko pokiwałam głową.
Zadzwoniłam
szybko do Bena, żeby pojechał do domu i wyjaśniłam mu co się stało. Brzmiał na
zaskoczonego, ale tylko życzył mi powodzenia i powiedział, żebym zadzwoniła
kiedy skończę.
Marie-Ann
poprosiła mężczyznę w okularach, żeby zaprowadził mnie do studio. Z oddali
zobaczyłam mężczyznę w krótkich brązowych włosach siedzącego tyłem na krześle,
a wokół niego makijażystkę pudrującą mu twarz. A więc to jego będę dzisiaj
fotografować.
Końcówka spowodowała, że aż podskoczyłam na krześle z radości :D
OdpowiedzUsuńJared, no nareszcie... Ale z drugiej strony spodobał mi się Ben, bo uwielbiam ludzi, którzy są zdeterminowani w życiu. Ta praca... dla młodego, rozwijającego się fotografa trafienie na płatny staż do takiego magazynu, jak Elle i na dodatek praca od samego początku to wspaniałe połączenie :D
Czekam niecierpliwie na kolejny (nie, tu nie miało być żadnej zawoalowanej sugestii ;)) rozdział, mam nadzieję, że się nie zawiodę, jak do tej pory zresztą :)
Pozdrawiam, dużo weny,
S.
Oj tak, gdybym ja dostała taką propozycję to byłabym wniebowzięta :D
UsuńTo ja mam w takim razie nadzieje, ze nie zawiodę Ciebie :)
Dziekuje i rownież pozdrawiam!
Mam na tyle pomieszane w głowie, ze kiedy czytałam tekst i zerknęłam dalej na ten list od Elle to w pierwszej chwili pomyślałam, że to już będzie koniec rozdziału, i ze to tobie któś naprawdę wysłał jakiś list dotyczący twoich prac xD Tyle czekania na ten kolejny rozdział, ale warto , w każdym razie roczarowań brak :) Opowiadanie jest na tyle wciągające, że już sobie zaczęłam wyobrażać różne wersje jak to się wszystko potoczy :)
OdpowiedzUsuńżyczę jeszcze więcej weny przy pisaniu , no i samej w sobie radości z pisania ;) bo nigdy nie wiadomo kiedy napisze do Ciebie dyrektor artystyczny Elle ;D
Haha, moze kiedys :3
UsuńCieszę sie w takim razie, ze (póki co) nie rozczarowalam :)
Dziekuje!
Rozdział podoba się ^^ Teraz zaczyna rozwijać się cała historia, jeszcze tym bardziej, że jest propozycja pracy. Polubiłam główną postać, Ben również przypadł mi do gustu. Ogólnie, lubię historie pisane w takim stylu to już wgl. :)
OdpowiedzUsuńŻyczę weny i powodzenia przy pisaniu kolejnego rozdziału,
Tosia <3
http://sue-historia-z-marsa.blogspot.com
http://heal-my-sick-soul.blogspot.com
Bardzo mi miło, dziekuje <3
Usuń