12.04.2014

Rozdział 1 – Bright Lights

- Już jestem! – krzyknęłam zdejmując kurtkę w wąskim korytarzu. Była cała mokra, ponieważ w drodze do domu znów zaskoczyła mnie drobna ulewa. Miałam jednak tak dobry humor, że dziękowałam Bogu za zesłanie dzisiejszego deszczu nad Londyn. Gdyby nie on, nie poznałabym Bena. Pojawiła się we mnie nadzieja, że wreszcie znalazłam na świecie miejsce, gdzie nie będę czuć się samotna.
- Zaprosiłam parę znajomych na dzisiejszy wieczór, poznasz trochę nowych ludzi. – Moja kuzynka oparła się o futrynę drzwi do salonu. Miała na sobie biały t-shirt i jeansy. U zwykłej dziewczyny ten zestaw wyglądałby przeciętnie, nie zwróciłaby na siebie niczyjej uwagi. Jednak przy jej oszałamiającej urodzie jej strój schodził na drugi plan. Ludzie zauważali najpierw jej piękne, kasztanowe włosy i duże zielone oczy, a na końcu długie zgrabne nogi. Mogłaby mieć na sobie worek na ziemniaki, a i tak wszyscy śliniliby się na jej widok. To właśnie nas różniło. Ja byłam przeciętną blondynką średniego wzrostu, która musiała dbać o swój ubiór, by ją zauważono w tłumie.
- Nie musiałaś. – powiedziałam starając się ukryć zadowolenie z dzisiejszego południa. W kontaktach z Rebeką trzeba było pamiętać o jednym – udawać obojętność, żeby tylko nie przykuć jej ciekawości, co spowodowałoby milion wścibskich pytań. Uwielbiałam ją, jednak nigdy nie lubiłam się spowiadać z takich szczegółów.
- Lea, chcę żebyś czuła się tu jak w domu. – zmierzyła mnie wzrokiem, po czym dodała: - Chyba powinnaś się ogarnąć, jesteś cała mokra.
Co ty nie powiesz, pomyślałam.
- Jasne, już idę się przebrać.
Weszłam do mojego nowego pokoju. Był cały wymalowany na biało, w centralnym punkcie stało wielkie metalowe łóżko ze zdobieniami, które wybrałam jeszcze przed przeprowadzką, a  obok niego duża biała szafa i komoda tego samego koloru. Cały pokój przytłaczały kartony, których jeszcze nie miałam okazji rozpakować.
Rebecca poszła do kuchni. Już ucieszyłam się, że tym razem obyło się bez zbędnych pytań. Gdy tylko usiadłam na łóżku i zaczęłam związywać włosy gumką, którą miałam wcześniej na ręce, zobaczyłam jak moja kuzynka cofa się i wchodzi do pokoju.
- A tak w ogóle co zajęło ci tyle czasu? Ledwo przyleciałaś, zostawiłaś walizki i zniknęłaś gdzieś na ponad dwie godziny. Próbowałam się do ciebie dodzwonić, ale nie odbierałaś.
Cholera. A jednak mi się nie upiecze. Oparłam się o wezgłowie łóżka, a ona usiadła na jednym z kartonów naprzeciwko mnie. Od razu wiedziałam, że nie odpuści tak łatwo. Zaczęłam grzebać w torebce, szukając telefonu. Gdy go wyjęłam, już wiedziałam dlaczego nie odebrałam żadnego z jej siedmiu połączeń.
- Zapomniałam wyłączyć tryb samolotowy. – westchnęłam. – Przepraszam.
Niemal mogłam wyczuć, jak przewraca oczami. Spojrzałam na nią. Właśnie podnosiła z podłogi małą kartkę. Po chwili namysłu przypomniałam sobie, że Ben dał mi swoją wizytówkę. Musiała mi wypaść z kieszeni spodni. Zaczęłam wpadać w drobną panikę, ponieważ wiedziałam, że jeśli ona to zobaczy, nasza rozmowa nie skończy się tak szybko.
- Co to? Jest całe rozmazane i nic nie mogę przeczytać. Chyba ci wypadło.
Musiałam włożyć mokre ręce do kieszeni spodni, bo właśnie tam schowałam wizytówkę. Odetchnęłam z ulgą, że Becka nie dowie się o moim dzisiejszym spotkaniu. I wtedy uświadomiłam sobie też, że nie spojrzałam nawet jak Ben się nazywa, nie zapisałam też jego numeru. Nie wiedziałam o nim tak naprawdę nic, nawet imienia, bo przecież mógł mieć na imię Benjamin, Benedict… W Londynie Benów  jest pewnie tysiące…  Poczułam ukłucie rozczarowania i smutku. Już nigdy go nie znajdę.
To dziwne, ponieważ rozmawialiśmy krótko, ale czułam jakbym go znała całe życie. Nagle zachciało mi się płakać. Poczułam się strasznie naiwnie – przecież ja go nawet nie znam, a już zaczęłam sobie wyobrażać kolejne spotkanie, i kolejne… podczas gdy prawdopodobnie już nigdy go nie zobaczę. Pewnie pomyśli, że nie dzwonię bo go nie polubiłam.
- To było coś ważnego? Bo nagle posmutniałaś. – głos Becky wyrwał mnie z rozmyślań. Nałożyłam jak najbardziej obojętną maskę, byle nie pokazać prawdziwych uczuć.
- Nie, przepraszam. Po prostu się zamyśliłam. – spojrzała na mnie wyczekująco. Chciała więcej. – Myślałam o tym, że muszę zadzwonić do rodziców. Obiecałam, że to zrobię jak tylko dotrę.
Nie pytała już o nic, rzuciła coś tylko o imprezie, ale nie słuchałam. Zmusiłam się do wstania i automatycznie wyjęłam z jednej z walizek czarne jeansy i kwiatową koszulę, po czym ruszyłam do łazienki. Pilnie potrzebowałam prysznica, żeby zebrać myśli.
Nie obchodziło mnie, czy woda jest zimna czy gorąca. Włosy suszyłam w takim stanie, że wkręciłam je w suszarkę. Nigdy wcześniej się tak nie czułam.
Miałam za dużo na głowie, milion myśli na minutę. Zastanawiałam się co u rodziców w Luizjanie, co mnie czeka na studiach, jak urządzić pokój, jak będzie na imprezie… no i oczywiście, co będzie z Benem. „A co może być”, zadałam sobie pytanie. Chyba już nic.
Spojrzałam w lustro. Byłam strasznie blada i miałam zmęczone oczy, chyba jetlag tak na mnie działał. Kiedy wreszcie poradziłam sobie z włosami i się pomalowałam, poszłam pomóc Becky w przygotowaniach do dzisiejszej imprezy. Podczas gdy ja brałam prysznic ona wyskoczyła do sklepu i wróciła z masą przekąsek, napoi i – oczywiście – alkoholu. Kiedy weszłam do czarno – czerwonej kuchni, ona właśnie robiła sałatkę grecką przy dużym błyszczącym blacie. Poprosiła mnie, żebym wsypała chipsy i resztę jedzenia do misek.
Sama nie wiem dlaczego, ale nawet mnie to uspokajało. Postanowiłam zająć myśli imprezą, postawiłam sobie za cel się wyluzować. Nie zamierzałam wpadać depresję już pierwszego dnia na Wyspach. To miał być początek nowego życia, szczęśliwego i całkiem innego od poprzedniego nudnego życia w równie nudnym Bossier City.
- Wiesz… - zaczęła Rebecca z małym zawahaniem. – Chciałabym żebyś poznała kogoś na tej imprezie.
- Tak wiem, chcesz żebym dzisiaj brylowała towarzysko i poznała masę ludzi, w tym miłość mojego życia, już wspominałaś – zaśmiałam się. Spojrzałam na nią i zdziwiło mnie, że nagle tak spoważniała. Nie odrywała wzroku od pomidora, którego właśnie kroiła w kostkę.
- To też, ale przede wszystkim chodziło mi o jedną osobę, możliwe że miłość mojego życia. – znów zrobiła przerwę, tym razem by wziąć głębszy oddech. – Mówiłam ci o tym, że mam teraz praktyki w takim jednym biurze. No i poznałam tam kogoś, kogo bardzo chciałabym ci przedstawić.
Zaintrygowało mnie, z jaką nieśmiałością mówiła o tej osobie, a także to, iż prosto z mostu rzuciła, że może to być miłość jej życia. Nie spodziewałam się kiedykolwiek usłyszeć  z jej ust takie słowa i choć jedną nutę braku pewności siebie. Postanowiłam zasypać ją pytaniami, byle tylko nie zmieniła tematu i nie zaczęła mówić o mnie.
- Czyżby moja kuzynka wreszcie się zakochała? Ten facet musi być naprawdę wyjątkowy.
                Przez twarz Rebeki przebiegł lekki uśmiech. Nigdy nie była typem dziewczyny, która kurczowo trzyma się jednego faceta. Zawsze kiedy mnie odwiedzała, albo gadałyśmy przez telefon opowiadała mi co rusz o innym chłopaku, którym akurat była zainteresowana. Jak mawiała „bada wszystkie możliwości”. Cóż, chyba wreszcie znalazła tę właściwą opcję.
                - Jest wyjątkowy i bardzo mi się podoba, ale jest mały problem. – powiedziała z rezygnacją, coraz mocniej uderzając nożem przy krojeniu tym razem ogórka. – Jest synem mojego szefa.
                Nie wiedziałam co mogę jej doradzić. Nie byłam guru w sprawach sercowych, do tej pory miałam tylko jednego prawdziwego chłopaka, co nie skończyło się dla mnie szczęśliwie. W liceum przyszedł do mojej szkoły i od razu się sobie spodobaliśmy. Zaczęliśmy się spotykać. I wszystko byłoby pięknie, gdyby na każdym kroku mnie nie zdradzał. Może i wiem, jak to jest żyć w związku, którego nie ma racji bytu, ale nie mogłam jej powiedzieć, że zazwyczaj takie związki nie mają przyszłości. Była taka szczęśliwa na samo wspomnienie o nim.
                - Pewnie da się to jakoś rozwiązać. Zawsze przecież możesz zmienić pracę, jeśli coś z tego wyjdzie.
                Chyba trochę ją pocieszyłam, bo odwróciła się do mnie i ciepło uśmiechnęła. Widziałam, że była mi wdzięczna za słowa otuchy.
                - Dziękuję. Cieszę się, że tu jesteś. – odłożyła nóż i mnie uściskała. Zawsze miałyśmy ze sobą dobry kontakt, ale nigdy chyba jeszcze tak szczerze nie rozmawiałyśmy.
                - Ja też się cieszę, że tu jestem.
                Kiedy skończyłam jej pomagać w przygotowywaniu jedzenia, postanowiłam w końcu zadzwonić do rodziców. Wcześniej wysłałam im tylko esemesa, że szczęśliwie dotarłam na miejsce.
                Odebrała moja mama. Na samo „cześć” ucieszyła się, jakby wieki nie słyszała mojego głosu. Zapytała mnie jak mi minął dzień, więc powiedziałam tylko, że zrobiłam parę zdjęć okolicy, a teraz szykuję się do poznania przyjaciół Rebeki na małej imprezie. Mama nigdy za nią nie przepadała. Chociaż była córką jej siostry, to zawsze obawiała się, że będzie miała na mnie „zły wpływ”. Myślę, że Becka od zawsze o tym wiedziała, po prostu nie przejmowała się opinią innych, w tym mojej matki.
                - Ledwo przyjechałaś, a już imprezujesz. – skarżyła się do słuchawki swoim typowym, matczynym tonem.
                - Mamo, chcę poznać trochę ludzi, skoro mam tu mieszkać. Nie chce czuć się tu jak odludek.
                - Wiem kochanie. Po prostu uważaj na siebie, dobrze? – brzmiała, jakby zaraz miała się popłakać. A może tak było.
                - Obiecuję, mamo. – usłyszałam, jak Rebecca woła mnie z kuchni. – Muszę kończyć. Pozdrów ode mnie tatę. Kocham was.
                - My też cię kochamy. Baw się dobrze.
                Wiem, że mówiła to szczerze. Chciała, żebym spędziła miło czas, żebym wreszcie żyła tak, jak powinnam już dawno temu.
                Głównym powodem obaw mojej rodzicielki było to, że dawno temu zginęła moja starsza siostra. Byłam wtedy mała, jednak pamiętam jak rodzice nie mogli się po tym pozbierać. Mama miała w tamtym czasie różne fazy depresji: najpierw obwiniała o to wszystko i wszystkich (a także siebie), potem całymi dniami nie ruszała się z łóżka, aż w końcu zaczęła  być w stosunku do mnie strasznie nadopiekuńcza.
                W dniu kiedy zdarzył się ten wypadek byłam akurat u babci w Shreveport. Ciepłym wiosennym wieczorem odwoziła mnie do domu, kiedy na drodze do domu zobaczyłyśmy pełno wozów policyjnych i ambulans. Wszystko działo się tak szybko, że pamiętam tylko urywki tej nocy, jednak nigdy nie zapomnę widoku mojej mamy klęczącej na asfalcie i policji wraz z zapłakanym tatą odciągających ją od czarnego worka. Babcia kazała mi wówczas zostać w aucie, a sama pobiegła w stronę swojej synowej. Ja jednak jako małe ciekawskie dziecko nie posłuchałam jej i wysiadłam. Usłyszałam wtedy rozmowę mojej sąsiadki z policjantem, która opowiadała mu, co się stało:
                - Już miałam iść spać, kiedy ostatni raz wyjrzałam przez okno. Zobaczyłam tę starszą córkę od Montgomerych jak szła do domu po chodniku. Nagle taki srebrny, duży samochód pędził prosto w jej stronę, przejechał przez pół chodnika i zanim zdążyła odskoczyć, już było za późno. Od razu wezwałam karetkę, bo jeszcze się łudziłam, że przeżyła.
                Kiedy to usłyszałam, natychmiast zalałam się łzami. Później pamiętam jeszcze tylko jak tata zabrał mnie do domu i położył do łóżka. Tamtej nocy nikt z nas nie zasnął, wszyscy płakali.
                Wiele razy pytałam rodziców i babcię, kto zabił Genevieve. Policja nigdy nie znalazła sprawcy, jednak odszukali samochód oraz jego właściciela. Pomimo tego wypierał się, że nie on tego dnia prowadził auto. Ponoć miał alibi, ponieważ ustalono, iż ktoś mu ten pojazd ukradł, dlatego po jakimś czasie zamknięto sprawę. Moja rodzina nigdy nie pogodziła się z ta wersją i wszyscy twierdzili, że to właśnie on był sprawcą. Nie powiedzieli mi kogo podejrzewali, a ja już później nie pytałam, widząc jaki ból sprawia im każda nawet najmniejsza wzmianka o Gen. Jednakże wciąż byłam ciekawa, kto to mógł zrobić. Kto mógł zabić moją jedyną siostrę, a potem uciec jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło.
                Udałam się do naszego małego salonu, żeby pomóc Becky w ostatnich porządkach. Była już przebrana w prostą czarną bluzkę na ramiączkach i obcisłą bordową spódniczkę. Włączyłyśmy muzykę z jej iPoda i czekałyśmy na pierwszych gości, ustawiając wszystko na stołach.
                Oczywiście gdy pojawili się pierwsi znajomi, pierwsze co chcieli to alkohol, a nie przekąski. Rebecca przedstawiała mi kolejno napływających gości, ale było ich tyle, że z trudem zapamiętywałam jakiekolwiek imiona i twarze. Malcolm, Philip, Jessica, Macy, Janet, Taylor… wszystko już mi się mieszało. Zebrało się naprawdę dużo ludzi, w większości studentów jak ja i Rebecca. Zaczęło robić się tłoczno, ponieważ niektórzy przyprowadzali swoich przyjaciół, dlatego nawet ona nie znała połowy ludzi na tej imprezie. Wydawało się jednak, że wszyscy dobrze się bawili.
                Jedni tańczyli, drudzy gnieździli się na kremowej skórzanej kanapie i grali w Guitar Hero na Xboxie, a jeszcze inni pili na umór potykając się to o stół, to obijając się o jasne ściany. Ktoś przekrzywił czarno-białe fotografie Londynu na ścianie i wylał czerwone wino na jasno brązowy dywan. Z początku pilnowałyśmy porządku, jednak później postanowiłyśmy się bawić. Rebecca zniknęła z mojego pola widzenia, a ja popijałam białe wino i od czasu do czasu rozmawiałam z kimś. Poznałam parę miłych ludzi, jednak z żadnym z nich nie mogłam znaleźć za dużo wspólnych tematów. Właśnie rozmawiałam z niskim mulatem o imieniu Jesse, kiedy zobaczyłam w tłumie moją kuzynkę. Przeprosiłam chłopaka i podbiegłam do niej, bo wyglądała na przybitą.
                - Co się stało? – zapytałam siadając obok niej na parapecie.
                - Chyba nie przyjdzie. – odparowała patrząc na swój pusty kieliszek po winie.
                - Pewnie się spóźni. A jeśli nie, to coś mu wypadło. – starałam się ją pocieszyć, jednak nigdy nie byłam w tym dobra.
                Wypiłyśmy jeszcze parę kieliszków i po nich trochę się rozchmurzyła. Trochę tańczyłyśmy, śpiewałyśmy na karaoke, które ktoś włączył, a potem wyszłyśmy na balkon zaczerpnąć świeżego powietrza. Nagle Becka wyjęła spod jednej z doniczek papierosa i poprosiła jednego z palących na balkonie chłopaków o zapalniczkę.
                - Od kiedy ty palisz? – zapytałam zaskoczona. Zawsze była przeciwniczką palenia.
                - Od kiedy facet moich marzeń mnie wystawia. – zaśmiała się i zaczęła palić papierosa. Powodem tej radości była za duża ilość alkoholu, ponadto lekko chwiała się na nogach. – Mówię ci, faceci są dziwni. Najpierw obiecują, a potem i tak olewają. Nie ma co sobie robić nadziei.
                Też miałam swego czasu takie poglądy, ale chciałam je zmienić. Chciałam poznać kogoś, kto zaprzeczy tej tezie. Może kiedyś.
                Spojrzałam na panoramę miasta. W oddali błyszczała się rzeka, a miliony kolorowych światełek mrugało jak lampki na choince. Na czarnym niebie nie było widać gwiazd, jednak duży okrągły księżyc wisiał na niebie, odbijając białe światło od Tamizy. Widok był oszałamiający, jednakże od tej wysokości i dozy alkoholu zakręciło mi się w głowie. Chwyciłam się kurczowo barierki, żeby się nie przewrócić i obróciłam w stronę drzwi balkonowych.
                Rebecca właśnie kończyła palić, kiedy podeszła do niej niska ruda dziewczyna.
                - Tutaj jesteś! Jeden facet cię szukał. Powiedziałam mu, że jesteś w kuchni albo na balkonie. Pewnie zaraz tu przyjdzie.
                Rebecca od razu się rozpogodziła i zmieniła nastawienie o 360 stopni.
                - Dziękuję Sylvia! – odpowiedziała zanim dziewczyna odeszła.
Zobaczyłam uśmiech na jej twarzy kiedy spoglądała w kierunku wejścia na balkon. Gdy spojrzałam w tę samą stronę, zamurowało mnie. Jego najwyraźniej też. Z wahaniem przeszedł przez próg. Rebecca rzuciła mu się na szyję, a on wciąż na mnie patrzył zaskoczony. Ona jednak tego nie zauważyła.
- Lea, to jest Ben. Ben, to moja kuzynka Lea. – przedstawiła nam sobie, nie wiedząc, że już się poznaliśmy.

 Nagle zobaczyłam przed oczami tylko ciemność i poczułam, że osuwam się na ziemię. 

12 komentarzy:

  1. No nie. W takim momencie?
    Moje serce się kraje, widząc taką scenę, bo już wyobrażam sobie królewicza, który pada przed swoją księżniczką na kolana i ją cuci... (albo to wina mojego aktualnego projektu, mocno związanego z błękitną krwią i tymi sprawami ;) )
    Nie wiem, jak wiele razy będę zmuszona jeszcze rozpływać się nad opisami, jakie nam serwujesz, bo ja jestem w stanie wyobrazić sobie to wszystko tak, jakbym (dosłownie) tam stała i patrzyła...
    Dużo weny!
    S.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, nic nie mogę zdradzić :3
      Miło mi słyszeć takie słowa, zawsze staram się robic jak najbogatsze opisy.

      Pozdrawiam i dziękuję :)

      Usuń
  2. Piszesz bardzo ciekawe opowiadanie :D nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału ;p i tylko taka mała uwaga.. wydaję mi się, że nie powinno być 360 stopni bo to jednak jedno i to samo xd bardziej 180 :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuje :)
      Nie znam sie na matmie, wiec to chyba błąd typowego humana jakim jestem :(

      Usuń
    2. ja też nie znam się na matmie ale od pewnego incydentu w życiu tak wyszło, że zapamiętam to do końca życia chyba xd

      Usuń
  3. Strasznie podoba mi sie to jak piszesz, jaki masz styl i wgl. I w dodatku ze to jest o ff o Marsach bo jestem echelon i uwielbiam takie czytac. Czekam na wiecej i pozdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak tylko Rebecca powiedziała o tym chłopaku z pracy to od razu się domyśliłam że chodzi o Beana, ale mimo to czytałam z niecierpliwością żeby nabrać pewności ;) A teraz niecierpliwie czekam na kolejny rozdział, bardzo mi się podoba jak piszesz, dajesz opisy które pozwalają mi się przenieść do danego miejsca, a wcale się przy tym zbytnio nie rozpisujesz i jest w tym wszystkim jakaś przyjemna lekkość, no a poza tym opowiadanie samo w sobie bardzo ciekawe....tak więc mam nadzieję że drugi rozdział pojawi się jak najszybciej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziekuje <3
      Postaram się w miarę możliwości jak najszybciej :))

      Usuń
  5. Czekaj, co?! Gen zginie?!!! Jezu... błagam, nie rób mi tego :'( Błagam cię, nie! Ona nie może zginąć! :'( Nie pogodzię się z tym... :((

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytam twojego bloga erase this face i teraz zaczęłam czytać tego. Powiedz mi czy to jest późniejsza kontynuacja jego? Wiem, ze ten pisałaś wcześniej ale.... Ogólnie to moja wyobraźnia działa tak, że jak Gen potrącił srebny samochód to, że Shannon to zrobił ale ok...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest zycie Leanne, a skoro Gen potrącił samochód, to po prostu jej tu nie ma. Nie wiem czy mozna nazwać to kontynuacja, ale z pewnością to ma miejsce o wiele pózniej, niz Erase.

      Usuń

Jeśli przeczytałeś/aś, to proszę zostaw opinię. Każdy komentarz jest dla mnie cenny i motywujący :)