- Już
jestem! – krzyknęłam zdejmując kurtkę w wąskim korytarzu. Była cała mokra,
ponieważ w drodze do domu znów zaskoczyła mnie drobna ulewa. Miałam jednak tak
dobry humor, że dziękowałam Bogu za zesłanie dzisiejszego deszczu nad Londyn.
Gdyby nie on, nie poznałabym Bena. Pojawiła się we mnie nadzieja, że wreszcie
znalazłam na świecie miejsce, gdzie nie będę czuć się samotna.
- Zaprosiłam
parę znajomych na dzisiejszy wieczór, poznasz trochę nowych ludzi. – Moja
kuzynka oparła się o futrynę drzwi do salonu. Miała na sobie biały t-shirt i
jeansy. U zwykłej dziewczyny ten zestaw wyglądałby przeciętnie, nie zwróciłaby
na siebie niczyjej uwagi. Jednak przy jej oszałamiającej urodzie jej strój
schodził na drugi plan. Ludzie zauważali najpierw jej piękne, kasztanowe włosy
i duże zielone oczy, a na końcu długie zgrabne nogi. Mogłaby mieć na sobie
worek na ziemniaki, a i tak wszyscy śliniliby się na jej widok. To właśnie nas
różniło. Ja byłam przeciętną blondynką średniego wzrostu, która musiała dbać o
swój ubiór, by ją zauważono w tłumie.
- Nie
musiałaś. – powiedziałam starając się ukryć zadowolenie z dzisiejszego
południa. W kontaktach z Rebeką trzeba było pamiętać o jednym – udawać
obojętność, żeby tylko nie przykuć jej ciekawości, co spowodowałoby milion
wścibskich pytań. Uwielbiałam ją, jednak nigdy nie lubiłam się spowiadać z
takich szczegółów.
- Lea, chcę
żebyś czuła się tu jak w domu. – zmierzyła mnie wzrokiem, po czym dodała: -
Chyba powinnaś się ogarnąć, jesteś cała mokra.
Co ty nie
powiesz, pomyślałam.
- Jasne, już
idę się przebrać.
Weszłam do
mojego nowego pokoju. Był cały wymalowany na biało, w centralnym punkcie stało
wielkie metalowe łóżko ze zdobieniami, które wybrałam jeszcze przed przeprowadzką,
a obok niego duża biała szafa i komoda
tego samego koloru. Cały pokój przytłaczały kartony, których jeszcze nie miałam
okazji rozpakować.
Rebecca
poszła do kuchni. Już ucieszyłam się, że tym razem obyło się bez zbędnych
pytań. Gdy tylko usiadłam na łóżku i zaczęłam związywać włosy gumką, którą
miałam wcześniej na ręce, zobaczyłam jak moja kuzynka cofa się i wchodzi do
pokoju.
- A tak w
ogóle co zajęło ci tyle czasu? Ledwo przyleciałaś, zostawiłaś walizki i
zniknęłaś gdzieś na ponad dwie godziny. Próbowałam się do ciebie dodzwonić, ale
nie odbierałaś.
Cholera. A
jednak mi się nie upiecze. Oparłam się o wezgłowie łóżka, a ona usiadła na jednym
z kartonów naprzeciwko mnie. Od razu wiedziałam, że nie odpuści tak łatwo.
Zaczęłam grzebać w torebce, szukając telefonu. Gdy go wyjęłam, już wiedziałam
dlaczego nie odebrałam żadnego z jej siedmiu połączeń.
- Zapomniałam
wyłączyć tryb samolotowy. – westchnęłam. – Przepraszam.
Niemal
mogłam wyczuć, jak przewraca oczami. Spojrzałam na nią. Właśnie podnosiła z
podłogi małą kartkę. Po chwili namysłu przypomniałam sobie, że Ben dał mi swoją
wizytówkę. Musiała mi wypaść z kieszeni spodni. Zaczęłam wpadać w drobną
panikę, ponieważ wiedziałam, że jeśli ona to zobaczy, nasza rozmowa nie skończy
się tak szybko.
- Co to?
Jest całe rozmazane i nic nie mogę przeczytać. Chyba ci wypadło.
Musiałam
włożyć mokre ręce do kieszeni spodni, bo właśnie tam schowałam wizytówkę. Odetchnęłam
z ulgą, że Becka nie dowie się o moim dzisiejszym spotkaniu. I wtedy
uświadomiłam sobie też, że nie spojrzałam nawet jak Ben się nazywa, nie
zapisałam też jego numeru. Nie wiedziałam o nim tak naprawdę nic, nawet
imienia, bo przecież mógł mieć na imię Benjamin, Benedict… W Londynie
Benów jest pewnie tysiące… Poczułam ukłucie rozczarowania i smutku. Już
nigdy go nie znajdę.
To dziwne, ponieważ
rozmawialiśmy krótko, ale czułam jakbym go znała całe życie. Nagle zachciało mi
się płakać. Poczułam się strasznie naiwnie – przecież ja go nawet nie znam, a
już zaczęłam sobie wyobrażać kolejne spotkanie, i kolejne… podczas gdy
prawdopodobnie już nigdy go nie zobaczę. Pewnie pomyśli, że nie dzwonię bo go
nie polubiłam.
- To było
coś ważnego? Bo nagle posmutniałaś. – głos Becky wyrwał mnie z rozmyślań.
Nałożyłam jak najbardziej obojętną maskę, byle nie pokazać prawdziwych uczuć.
- Nie,
przepraszam. Po prostu się zamyśliłam. – spojrzała na mnie wyczekująco. Chciała
więcej. – Myślałam o tym, że muszę zadzwonić do rodziców. Obiecałam, że to
zrobię jak tylko dotrę.
Nie pytała
już o nic, rzuciła coś tylko o imprezie, ale nie słuchałam. Zmusiłam się do
wstania i automatycznie wyjęłam z jednej z walizek czarne jeansy i kwiatową
koszulę, po czym ruszyłam do łazienki. Pilnie potrzebowałam prysznica, żeby
zebrać myśli.
Nie
obchodziło mnie, czy woda jest zimna czy gorąca. Włosy suszyłam w takim stanie,
że wkręciłam je w suszarkę. Nigdy wcześniej się tak nie czułam.
Miałam za
dużo na głowie, milion myśli na minutę. Zastanawiałam się co u rodziców w
Luizjanie, co mnie czeka na studiach, jak urządzić pokój, jak będzie na
imprezie… no i oczywiście, co będzie z Benem. „A co może być”, zadałam sobie
pytanie. Chyba już nic.
Spojrzałam w
lustro. Byłam strasznie blada i miałam zmęczone oczy, chyba jetlag tak na mnie
działał. Kiedy wreszcie poradziłam sobie z włosami i się pomalowałam, poszłam
pomóc Becky w przygotowaniach do dzisiejszej imprezy. Podczas gdy ja brałam
prysznic ona wyskoczyła do sklepu i wróciła z masą przekąsek, napoi i –
oczywiście – alkoholu. Kiedy weszłam do czarno – czerwonej kuchni, ona właśnie
robiła sałatkę grecką przy dużym błyszczącym blacie. Poprosiła mnie, żebym
wsypała chipsy i resztę jedzenia do misek.
Sama nie
wiem dlaczego, ale nawet mnie to uspokajało. Postanowiłam zająć myśli imprezą,
postawiłam sobie za cel się wyluzować. Nie zamierzałam wpadać depresję już
pierwszego dnia na Wyspach. To miał być początek nowego życia, szczęśliwego i
całkiem innego od poprzedniego nudnego życia w równie nudnym Bossier City.
- Wiesz… -
zaczęła Rebecca z małym zawahaniem. – Chciałabym żebyś poznała kogoś na tej
imprezie.
- Tak wiem,
chcesz żebym dzisiaj brylowała towarzysko i poznała masę ludzi, w tym miłość
mojego życia, już wspominałaś – zaśmiałam się. Spojrzałam na nią i zdziwiło
mnie, że nagle tak spoważniała. Nie odrywała wzroku od pomidora, którego
właśnie kroiła w kostkę.
- To też,
ale przede wszystkim chodziło mi o jedną osobę, możliwe że miłość mojego życia.
– znów zrobiła przerwę, tym razem by wziąć głębszy oddech. – Mówiłam ci o tym,
że mam teraz praktyki w takim jednym biurze. No i poznałam tam kogoś, kogo
bardzo chciałabym ci przedstawić.
Zaintrygowało
mnie, z jaką nieśmiałością mówiła o tej osobie, a także to, iż prosto z mostu
rzuciła, że może to być miłość jej życia. Nie spodziewałam się kiedykolwiek usłyszeć
z jej ust takie słowa i choć jedną nutę braku
pewności siebie. Postanowiłam zasypać ją pytaniami, byle tylko nie zmieniła
tematu i nie zaczęła mówić o mnie.
- Czyżby
moja kuzynka wreszcie się zakochała? Ten facet musi być naprawdę wyjątkowy.
Przez
twarz Rebeki przebiegł lekki uśmiech. Nigdy nie była typem dziewczyny, która
kurczowo trzyma się jednego faceta. Zawsze kiedy mnie odwiedzała, albo
gadałyśmy przez telefon opowiadała mi co rusz o innym chłopaku, którym akurat
była zainteresowana. Jak mawiała „bada wszystkie możliwości”. Cóż, chyba
wreszcie znalazła tę właściwą opcję.
-
Jest wyjątkowy i bardzo mi się podoba, ale jest mały problem. – powiedziała z
rezygnacją, coraz mocniej uderzając nożem przy krojeniu tym razem ogórka. –
Jest synem mojego szefa.
Nie
wiedziałam co mogę jej doradzić. Nie byłam guru w sprawach sercowych, do tej
pory miałam tylko jednego prawdziwego chłopaka, co nie skończyło się dla mnie
szczęśliwie. W liceum przyszedł do mojej szkoły i od razu się sobie
spodobaliśmy. Zaczęliśmy się spotykać. I wszystko byłoby pięknie, gdyby na
każdym kroku mnie nie zdradzał. Może i wiem, jak to jest żyć w związku, którego
nie ma racji bytu, ale nie mogłam jej powiedzieć, że zazwyczaj takie związki
nie mają przyszłości. Była taka szczęśliwa na samo wspomnienie o nim.
-
Pewnie da się to jakoś rozwiązać. Zawsze przecież możesz zmienić pracę, jeśli
coś z tego wyjdzie.
Chyba
trochę ją pocieszyłam, bo odwróciła się do mnie i ciepło uśmiechnęła. Widziałam,
że była mi wdzięczna za słowa otuchy.
-
Dziękuję. Cieszę się, że tu jesteś. – odłożyła nóż i mnie uściskała. Zawsze
miałyśmy ze sobą dobry kontakt, ale nigdy chyba jeszcze tak szczerze nie
rozmawiałyśmy.
-
Ja też się cieszę, że tu jestem.
Kiedy
skończyłam jej pomagać w przygotowywaniu jedzenia, postanowiłam w końcu
zadzwonić do rodziców. Wcześniej wysłałam im tylko esemesa, że szczęśliwie
dotarłam na miejsce.
Odebrała
moja mama. Na samo „cześć” ucieszyła się, jakby wieki nie słyszała mojego
głosu. Zapytała mnie jak mi minął dzień, więc powiedziałam tylko, że zrobiłam
parę zdjęć okolicy, a teraz szykuję się do poznania przyjaciół Rebeki na małej
imprezie. Mama nigdy za nią nie przepadała. Chociaż była córką jej siostry, to
zawsze obawiała się, że będzie miała na mnie „zły wpływ”. Myślę, że Becka od
zawsze o tym wiedziała, po prostu nie przejmowała się opinią innych, w tym
mojej matki.
-
Ledwo przyjechałaś, a już imprezujesz. – skarżyła się do słuchawki swoim
typowym, matczynym tonem.
-
Mamo, chcę poznać trochę ludzi, skoro mam tu mieszkać. Nie chce czuć się tu jak
odludek.
-
Wiem kochanie. Po prostu uważaj na siebie, dobrze? – brzmiała, jakby zaraz
miała się popłakać. A może tak było.
-
Obiecuję, mamo. – usłyszałam, jak Rebecca woła mnie z kuchni. – Muszę kończyć.
Pozdrów ode mnie tatę. Kocham was.
-
My też cię kochamy. Baw się dobrze.
Wiem,
że mówiła to szczerze. Chciała, żebym spędziła miło czas, żebym wreszcie żyła
tak, jak powinnam już dawno temu.
Głównym
powodem obaw mojej rodzicielki było to, że dawno temu zginęła moja starsza
siostra. Byłam wtedy mała, jednak pamiętam jak rodzice nie mogli się po tym
pozbierać. Mama miała w tamtym czasie różne fazy depresji: najpierw obwiniała o
to wszystko i wszystkich (a także siebie), potem całymi dniami nie ruszała się
z łóżka, aż w końcu zaczęła być w
stosunku do mnie strasznie nadopiekuńcza.
W
dniu kiedy zdarzył się ten wypadek byłam akurat u babci w Shreveport. Ciepłym
wiosennym wieczorem odwoziła mnie do domu, kiedy na drodze do domu zobaczyłyśmy
pełno wozów policyjnych i ambulans. Wszystko działo się tak szybko, że pamiętam
tylko urywki tej nocy, jednak nigdy nie zapomnę widoku mojej mamy klęczącej na
asfalcie i policji wraz z zapłakanym tatą odciągających ją od czarnego worka. Babcia
kazała mi wówczas zostać w aucie, a sama pobiegła w stronę swojej synowej. Ja
jednak jako małe ciekawskie dziecko nie posłuchałam jej i wysiadłam. Usłyszałam
wtedy rozmowę mojej sąsiadki z policjantem, która opowiadała mu, co się stało:
-
Już miałam iść spać, kiedy ostatni raz wyjrzałam przez okno. Zobaczyłam tę
starszą córkę od Montgomerych jak szła do domu po chodniku. Nagle taki srebrny,
duży samochód pędził prosto w jej stronę, przejechał przez pół chodnika i zanim
zdążyła odskoczyć, już było za późno. Od razu wezwałam karetkę, bo jeszcze się
łudziłam, że przeżyła.
Kiedy
to usłyszałam, natychmiast zalałam się łzami. Później pamiętam jeszcze tylko
jak tata zabrał mnie do domu i położył do łóżka. Tamtej nocy nikt z nas nie
zasnął, wszyscy płakali.
Wiele
razy pytałam rodziców i babcię, kto zabił Genevieve. Policja nigdy nie znalazła
sprawcy, jednak odszukali samochód oraz jego właściciela. Pomimo tego wypierał
się, że nie on tego dnia prowadził auto. Ponoć miał alibi, ponieważ ustalono,
iż ktoś mu ten pojazd ukradł, dlatego po jakimś czasie zamknięto sprawę. Moja
rodzina nigdy nie pogodziła się z ta wersją i wszyscy twierdzili, że to właśnie
on był sprawcą. Nie powiedzieli mi kogo podejrzewali, a ja już później nie
pytałam, widząc jaki ból sprawia im każda nawet najmniejsza wzmianka o Gen. Jednakże
wciąż byłam ciekawa, kto to mógł zrobić. Kto mógł zabić moją jedyną siostrę, a
potem uciec jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło.
Udałam
się do naszego małego salonu, żeby pomóc Becky w ostatnich porządkach. Była już
przebrana w prostą czarną bluzkę na ramiączkach i obcisłą bordową spódniczkę. Włączyłyśmy
muzykę z jej iPoda i czekałyśmy na pierwszych gości, ustawiając wszystko na
stołach.
Oczywiście
gdy pojawili się pierwsi znajomi, pierwsze co chcieli to alkohol, a nie
przekąski. Rebecca przedstawiała mi kolejno napływających gości, ale było ich
tyle, że z trudem zapamiętywałam jakiekolwiek imiona i twarze. Malcolm, Philip,
Jessica, Macy, Janet, Taylor… wszystko już mi się mieszało. Zebrało się
naprawdę dużo ludzi, w większości studentów jak ja i Rebecca. Zaczęło robić się
tłoczno, ponieważ niektórzy przyprowadzali swoich przyjaciół, dlatego nawet ona
nie znała połowy ludzi na tej imprezie. Wydawało się jednak, że wszyscy dobrze
się bawili.
Jedni
tańczyli, drudzy gnieździli się na kremowej skórzanej kanapie i grali w Guitar
Hero na Xboxie, a jeszcze inni pili na umór potykając się to o stół, to
obijając się o jasne ściany. Ktoś przekrzywił czarno-białe fotografie Londynu
na ścianie i wylał czerwone wino na jasno brązowy dywan. Z początku
pilnowałyśmy porządku, jednak później postanowiłyśmy się bawić. Rebecca
zniknęła z mojego pola widzenia, a ja popijałam białe wino i od czasu do czasu
rozmawiałam z kimś. Poznałam parę miłych ludzi, jednak z żadnym z nich nie
mogłam znaleźć za dużo wspólnych tematów. Właśnie rozmawiałam z niskim mulatem
o imieniu Jesse, kiedy zobaczyłam w tłumie moją kuzynkę. Przeprosiłam chłopaka
i podbiegłam do niej, bo wyglądała na przybitą.
-
Co się stało? – zapytałam siadając obok niej na parapecie.
-
Chyba nie przyjdzie. – odparowała patrząc na swój pusty kieliszek po winie.
-
Pewnie się spóźni. A jeśli nie, to coś mu wypadło. – starałam się ją pocieszyć,
jednak nigdy nie byłam w tym dobra.
Wypiłyśmy
jeszcze parę kieliszków i po nich trochę się rozchmurzyła. Trochę tańczyłyśmy,
śpiewałyśmy na karaoke, które ktoś włączył, a potem wyszłyśmy na balkon
zaczerpnąć świeżego powietrza. Nagle Becka wyjęła spod jednej z doniczek
papierosa i poprosiła jednego z palących na balkonie chłopaków o zapalniczkę.
-
Od kiedy ty palisz? – zapytałam zaskoczona. Zawsze była przeciwniczką palenia.
-
Od kiedy facet moich marzeń mnie wystawia. – zaśmiała się i zaczęła palić
papierosa. Powodem tej radości była za duża ilość alkoholu, ponadto lekko chwiała
się na nogach. – Mówię ci, faceci są dziwni. Najpierw obiecują, a potem i tak
olewają. Nie ma co sobie robić nadziei.
Też
miałam swego czasu takie poglądy, ale chciałam je zmienić. Chciałam poznać
kogoś, kto zaprzeczy tej tezie. Może kiedyś.
Spojrzałam
na panoramę miasta. W oddali błyszczała się rzeka, a miliony kolorowych
światełek mrugało jak lampki na choince. Na czarnym niebie nie było widać
gwiazd, jednak duży okrągły księżyc wisiał na niebie, odbijając białe światło
od Tamizy. Widok był oszałamiający, jednakże od tej wysokości i dozy alkoholu
zakręciło mi się w głowie. Chwyciłam się kurczowo barierki, żeby się nie
przewrócić i obróciłam w stronę drzwi balkonowych.
Rebecca
właśnie kończyła palić, kiedy podeszła do niej niska ruda dziewczyna.
-
Tutaj jesteś! Jeden facet cię szukał. Powiedziałam mu, że jesteś w kuchni albo
na balkonie. Pewnie zaraz tu przyjdzie.
Rebecca
od razu się rozpogodziła i zmieniła nastawienie o 360 stopni.
-
Dziękuję Sylvia! – odpowiedziała zanim dziewczyna odeszła.
Zobaczyłam
uśmiech na jej twarzy kiedy spoglądała w kierunku wejścia na balkon. Gdy
spojrzałam w tę samą stronę, zamurowało mnie. Jego najwyraźniej też. Z wahaniem przeszedł przez próg. Rebecca
rzuciła mu się na szyję, a on wciąż na mnie patrzył zaskoczony. Ona jednak tego
nie zauważyła.
- Lea, to
jest Ben. Ben, to moja kuzynka Lea. – przedstawiła nam sobie, nie wiedząc, że już
się poznaliśmy.
Nagle zobaczyłam przed oczami tylko ciemność i
poczułam, że osuwam się na ziemię.
No nie. W takim momencie?
OdpowiedzUsuńMoje serce się kraje, widząc taką scenę, bo już wyobrażam sobie królewicza, który pada przed swoją księżniczką na kolana i ją cuci... (albo to wina mojego aktualnego projektu, mocno związanego z błękitną krwią i tymi sprawami ;) )
Nie wiem, jak wiele razy będę zmuszona jeszcze rozpływać się nad opisami, jakie nam serwujesz, bo ja jestem w stanie wyobrazić sobie to wszystko tak, jakbym (dosłownie) tam stała i patrzyła...
Dużo weny!
S.
Och, nic nie mogę zdradzić :3
UsuńMiło mi słyszeć takie słowa, zawsze staram się robic jak najbogatsze opisy.
Pozdrawiam i dziękuję :)
Piszesz bardzo ciekawe opowiadanie :D nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału ;p i tylko taka mała uwaga.. wydaję mi się, że nie powinno być 360 stopni bo to jednak jedno i to samo xd bardziej 180 :D
OdpowiedzUsuńDziekuje :)
UsuńNie znam sie na matmie, wiec to chyba błąd typowego humana jakim jestem :(
ja też nie znam się na matmie ale od pewnego incydentu w życiu tak wyszło, że zapamiętam to do końca życia chyba xd
UsuńStrasznie podoba mi sie to jak piszesz, jaki masz styl i wgl. I w dodatku ze to jest o ff o Marsach bo jestem echelon i uwielbiam takie czytac. Czekam na wiecej i pozdrawiam cieplutko :)
OdpowiedzUsuńDziekuje, juz niedługo bedzie kolejny :))
UsuńJak tylko Rebecca powiedziała o tym chłopaku z pracy to od razu się domyśliłam że chodzi o Beana, ale mimo to czytałam z niecierpliwością żeby nabrać pewności ;) A teraz niecierpliwie czekam na kolejny rozdział, bardzo mi się podoba jak piszesz, dajesz opisy które pozwalają mi się przenieść do danego miejsca, a wcale się przy tym zbytnio nie rozpisujesz i jest w tym wszystkim jakaś przyjemna lekkość, no a poza tym opowiadanie samo w sobie bardzo ciekawe....tak więc mam nadzieję że drugi rozdział pojawi się jak najszybciej :)
OdpowiedzUsuńBardzo Ci dziekuje <3
UsuńPostaram się w miarę możliwości jak najszybciej :))
Czekaj, co?! Gen zginie?!!! Jezu... błagam, nie rób mi tego :'( Błagam cię, nie! Ona nie może zginąć! :'( Nie pogodzię się z tym... :((
OdpowiedzUsuńCzytam twojego bloga erase this face i teraz zaczęłam czytać tego. Powiedz mi czy to jest późniejsza kontynuacja jego? Wiem, ze ten pisałaś wcześniej ale.... Ogólnie to moja wyobraźnia działa tak, że jak Gen potrącił srebny samochód to, że Shannon to zrobił ale ok...
OdpowiedzUsuńTo jest zycie Leanne, a skoro Gen potrącił samochód, to po prostu jej tu nie ma. Nie wiem czy mozna nazwać to kontynuacja, ale z pewnością to ma miejsce o wiele pózniej, niz Erase.
Usuń